wtorek, 11 kwietnia 2017

Oprawca

   Jacob pozwolił Alys na przeniesienie bagaży zaledwie przez pół ulicy, po czym odebrał je, narzekając jak zwykle na upór dziewczyny. Przeszli między niskimi, parterowymi domkami i zatrzymali się na granicy wielkiego pola naznaczonego siecią powyłamywanych ogrodzeń.
- Ogródki działkowe - powiedział pod nosem Jacob, zakładając plecak na ramię.
- Wyczuwam, że niewiele różnią się od parku - mruknęła Alys, rozglądając się po zaschniętych drzewkach owocowych i niewielkich kępkach zieleni obumarłych roślin. Wiedziała, że wśród tej flory łatwo mogą skryć się umarli.
- Być może - westchnął Jacob, rzucając plecak pod nogi. - Co powiesz na małą przerwę? Póki nie mamy na karku Hale'a i jego lizusów.
   Alys uśmiechnęła się pod nosem. Dobrze wiedziała, że Jacob jest wykończony spacerem po mieście z kilkoma plecakami na ramionach. Nawet z jego siłą było to męczące zadanie.
- Jasne - odparła i oboje usiedli w cieniu wysokiej lipy, by zjeść posiłek. Gwen naszykowała im kilka smacznych kanapek, ale ku zawiedzeniu Alys, nie znaleźli ich zbyt dużo, więc musieli posilić się dość oszczędnie. Nie wiadomo, kiedy następnym razem natrafią na coś do jedzenia.
- Pytałeś mnie o coś, gdy się rozdzielaliśmy - przypomniała sobie dziewczyna, wycierając usta z wody, którą popiła posiłek. Jacob zerknął na nią, a jego oczy nagle się powiększyły, jakby zobaczył stojącego z nim twarzą w twarz tygrysa.
- To już nieistotne - mruknął, a Alys uniosła brew. Zastanawiała się, co chodziło jej przyjacielowi po głowie.
- Czyżby?
   Jacob mruknął coś pod nosem, po czym wstał i wziął do ręki plecak. Alys nie miała zamiaru ustąpić, tym bardziej, że dziwiła ją reakcja chłopaka, więc ruszyła za nim, gdy wtem ich pogawędkę przerwał głośny wrzask.
- Słyszałaś? - wyszeptał z przejęciem Jacob. Wiatr wiejący od strony działek potargał jego kurtkę i włosy.
- To w którymś z tych domków - wskazała i bez pytania ruszyła biegiem w tamtym kierunku. Nie miała wątpliwości, że ktoś tam potrzebował pomocy.
   Jacob biegł tuż za nią, ale krzyki się nie powtórzyły, więc ciężko było im namierzyć miejsce, z którego dobiegały. Możliwe też, że osoba, które je wydała, już umarła.
- Rozdzielmy się - zarządziła Alys, podbiegając do pierwszego z domów, ale Jacob chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. Włosy dziewczyny zatańczyły w powietrzu.
- Zwariowałaś? - spytał. - Nie dam ci się rozdzielić.
   Alys poczuła złość, że Jacob wciąż nie ufał jej na tyle, by pozwolić jej na samotność. Przecież już raz udowodniła mu, że da sobie radę w trudnych warunkach. Poza tym, gdyby było tu więcej umarłych, to wyszliby im na spotkanie. Wokół kręciło się zbyt wielu zwiadowców, by te kreatury pozostały w ciszy.
   Z drugiej jednak strony w ciemnobrązowych oczach przyjaciela pojawiła się troska, z którą Alys nie potrafiła walczyć. Zawahała się przez chwilę, póki nie spostrzegła się, że tylko marnuje czas.
- Jake, ktoś nas potrzebuje - powiedziała poważnie, patrząc mu w oczy. - Nie mamy czasu.
   Jacob wyglądał, jakby ktoś wymierzył mu policzek.
- Dobra - zgodził się w końcu, krzywiąc się przy tym, jakby podświadomie jego ciało nie zgadzało się z tym, co wypowiedziały usta. - Ale uważaj na siebie.
- Zawsze, zwiadowco - odpowiedziała dziewczyna, biorąc w dłonie wiszącą na plecach strzelbę. Zdołała nawet zatęsknić za jej dźwiękiem.
   Weszła do pierwszego domu, którego drzwi frontowe nie zostały w żaden sposób zabezpieczone przed obcymi. Trzymała broń w pogotowiu, ale wystarczyło przejść jedynie kilka kroków, by upewnić się, że mieszkanie ktoś dawno opuścił. Na podłodze zalegała gruba warstwa kurzu.
   Alys zawróciła na pięcie i ruszyła dalej. Badała uważnie każdy dom, zastanawiając się za każdym razem, czy nie warto sprawdzić piwnicy. Nie chciała się do tego przyznać Jake'owi, ale wolała unikać ciemnych i ciasnych miejsc.
   Oddalała się coraz bardziej od miejsca, w którym pożegnała się z Jacobem, ale wciąż nie znalazła osoby, z której gardła wydobył się ten krzyk. Stąpała cicho, choć prędko i rozglądała się uważnie, jakby zza rogu miał zaraz wychynąć umarły. Jednocześnie nasłuchiwała, czy strzelba Jacoba nie wypali i czy jej przyjaciel nie dotrze do celu jako pierwszy.
   Usłyszała przyciszone głosy i ruszyła w ich kierunku, starając się skupić wszystkie zmysły. Schowała się za ścianą jednej z pobliskich kamienic, ale szybko odkryła, że głosy pochodzą zza okna, koło którego właśnie przystanęła. Wbiegła szybko do kamienicy, zauważając, że przyciszone jęki się nasilają. Była już bardzo blisko.
   Na parterze znajdowało się tylko jedno mieszkanie, a drzwi do jego wnętrza ktoś uchylił, jakby ją do siebie zapraszał.
   Zakradła się do salonu i stanęła jak wryta, nie potrafiąc ogarnąć wzrokiem sytuacji, w jakiej się znalazła.
   Przed nią, na środku pomieszczenia stał zwiadowca, obrócony do niej plecami. Na brudnym, poszarzałym dywanie leżała półnaga dziewczyna w rozdartej sukience. Jej urodę przysłaniały siniaki na ramionach i policzkach, które ewidentnie wskazywały na to, co zdarzyło tu się przed chwilą. W kącie pomieszczenia leżała druga dziewczyna z lejącą się z jej rannej głowy krwią. Ona nie miała na sobie żadnego okrycia.
   Alys otworzyła szeroko oczy. Jej oddech przyspieszył. Wtem spojrzenia przerażonej dziewczyny i zwiadowczyni się spotkały, na moment zatrzymując całą tę scenę w głowie Alys. Posoka krwi, muskularny mężczyzna, rozdarta biała sukienka, naznaczona plamami czerwonej cieczy.
   Zwiadowca jak gdyby nic majstrował przy pasku swoich spodni i już otwierał usta, by coś powiedzieć do kulącej się ze strachu dziewczyny, gdy wtem przerwał im dźwięk upuszczonej broni. Mężczyzna obrócił się i zauważył dziewczynę w czarnym stroju, z której palców wyślizgnęła się ostatnia szansa na przerwanie tego dramatu.
- O proszę - jego zielone oczy rozbłysły. - Ktoś tu chyba chce do nas dołączyć.
   Mówiąc to, ruszył w kierunku zwiadowczyni. Wystarczyły jego trzy kroki, by pokonać dzielącą ich odległość. Trzy kroki, by Alys zdążyła chwycić leżącą pod ścianą deskę i zamachnąć się nią w kierunku oprawcy.
   Dziewczyna z podartą sukienką wykrzyknęła, gdy drewno sięgnęło głowy zwiadowcy. Rozległ się huk, a deska połamała się na mniejsze elementy. Alys do tej pory nie wierzyła, by potrafiła zamachnąć się z taką siłą. Nie poprzestała jednak na samym uderzeniu. Jej ciało było rozrywane przez gniew i niedowierzanie, jakie rozlały się po całym jej ciele jak żrący kwas. Wykrzyknęła z furią i podbiegła do leżącego na podłodze mężczyzny, który był na skraju utraty przytomności. Nie zdążył podnieść się na nogi, bo Alys kopnęła go z całej siły w głowę. Chwyciła resztki z rozwalonej deski i zaczęła go nimi okładać, jakby dalej był w stanie odczuwać ból. Ten sam, który odczuwała przed chwilą dziewczyna i jej zmarła towarzyszka.
   Obraz przed twarzą Alys stał się niewyraźną przestrzenią, gdy do jej oczu napłynęły łzy. Z jej gardła wydobył się dźwięk pomiędzy szlochem a warknięciem, którego ona sama nie potrafiła zahamować. Zwolniła dopiero, gdy przed jej zaszklonymi oczami pojawiły się czerwone plamy.
   Ktoś chwycił ją w pasie i odciągnął w tył. Sądząc, że to kompan tego bydlaka, Alys walnęła go z całej siły łokciem pod brzuch, ale mężczyzna nawet się nie skrzywił. Jego ramiona wydawały się zbyt opiekuńcze, by móc ją skrzywdzić.
- Już dobrze, Alys, już - Jacob wyszeptał jej do ucha, przytulając ją mocno. Alys poczuła, że się rozsypuje. Dziewczyna kuląca się przed nimi w kącie wpatrywała się w nich z szokiem i niepewnością. Przed zwiadowczynią leżał zakrwawiony mężczyzna, którego głowa i włosy wyglądały jak jedna wielka szkarłatna breja.
- Jake - wymruczała, a jej głos się załamał. Nie miała siły, by pojąć, co tu się stało... co się stało z nią.
   Jacob objął ją mocniej, chcąc załagodzić nieco dreszcze, które ją objęły. Jego usta powędrowały nagle do jej czoła, zostawiając na nim czuły pocałunek. Oddech Alys wydawał się zbyt głośny i szybki, by dziewczyna mogła w tej chwili skupić myśli.
- Już wszystko dobrze - pocieszał ją dalej chłopak. - To już koniec.
   Alys wtuliła twarz w jego ramię i głośno zapłakała. Nie dowierzała, że człowiek, który miał chronić i pomagać ocalonym, był w stanie skrzywdzić niewinnych, by zaspokoić swoje żądze. Co więcej, chciał wyrządzić krzywdę także jej i zrobiłby to, gdyby dziewczyna nie zainterweniowała.
- Jestem przy tobie - usłyszała od chłopaka, gdy ocierała łzy. Potrzebowała chwili, by dojść do siebie, a Jacob nie chciał zostawić jej samej. Alys wyjątkowo odetchnęła z ulgą. Czuła się pewniej przy swoim przyjacielu.
   Przetarła nos i w końcu spojrzała na dziewczynę. Nie ruszyła się nawet o krok, a jej gęste, rude włosy spływały po nagich ramionach, które próbowała mozolnie zakryć resztkami sukienki. Jacob zerknął w jej stronę, a jego twarz nagle poszarzała.
- Powinnaś z nią pogadać - mruknął pod nosem, a Alys skinęła głową, wciąż tkwiąc w ramionach chłopaka. Zebrała się w sobie i ruszyła wolnym krokiem w jej stronę, zmuszając się, by nie patrzeć w kierunku zakrwawionego zwiadowcy. Bała się, że właśnie zamordowała człowieka.
- Hej - zaczęła, przekrzywiając głowę. Jak przekonać tak zranionego człowieka, że nie ma się złych zamiarów? Miała taką przewagę, że była dziewczyną i że właśnie pobiła oprawcę ocalonej. Wątpiła jednak, czy to wystarczy, by wzbudzić w ofierze zaufanie, co więcej zabrać ją do reszty zwiadowców, którzy mogliby jej pomóc. - Jestem Alys - powiedziała, wpadając na dobry pomysł. Może zwracając uwagę na siebie zdoła odwrócić wzrok dziewczyny od tego, co tu się właściwie stało. - To jest Jacob - machnęła w kierunku stojącego w progu chłopaka. - Chcemy ci pomóc.
   Dziewczyna w odpowiedzi wymruczała coś przez znieruchomiałe usta, co równie dobrze mogła uznać za jeden z jej kolejnych jęków.
- Słucham? - spytała Alys, kucając przy dziewczynie. Ze zdziwieniem zauważyła, że mogła mieć tyle lat, co ona sama.
- Niech on wyjdzie - powiedziała sucho, wpatrując się piorunującym spojrzeniem zielonych oczu w Jacoba. Alys podążyła za nią wzrokiem i kiwnęła w kierunku towarzysza. Jacob zmarszczył brwi.
- Będę osłaniał wejście - oznajmił i wyszedł, zostawiając je same.
   Gdy mieszkanie opustoszało, dziewczyna głośno westchnęła, a jej oddech zmienił się w drżący odgłos, który łatwo dało się pomylić z szumem wiatru.
- Już nic ci nie grozi - obiecała Alys, patrząc jej w oczy. Sięgnęła do swojego plecaka i wyciągnęła z niego zapasowe ubrania, które spakował jej Hale, szykując się do wyprawy ze swoimi pomocnikami. Podała je bez namysłu dziewczynie, która wciąż wydawała się nieufna w stosunku do obcych. - Możesz mi zdradzić, jak masz na imię?
- Wendy - wyszeptała po dłuższej chwili jej rozmówczyni, biorąc do ręki czyste ubrania z taką mina, jakby obawiała się, że zaraz wyjdą z nich karaluchy. - To... to... - zająknęła się, patrząc na zakrwawione zwłoki pod ścianą. - Moja przy...przyjaciółka. Karen.
- To on jej to zrobił? - spytała Alys, wskazując na nieprzytomnego zwiadowcę. Wiedziała, że powinna sprawdzić mu puls, ale w tej chwili nawet nie chciała o tym myśleć.
   Wendy spojrzała w oczy swojej wybawicielce i przytaknęła głową. W kącikach jej oczu wezbrały łzy. Alys zacisnęła pięści.
- Mogę cię stąd zabrać - wyszeptała zwiadowczyni, bawiąc się dłońmi. Nie wiedziała, od czego zacząć, więc postanowiła być po prostu szczera. - Mieszkam w jednym z obozów, w których nie zdarzają się takie wypadki jak tu...
- To stamtąd wziął się on? - zapytała Wendy, mrużąc oczy, choć całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz obrzydzenia.
   Alys nie odpowiedziała. Czuła wstyd, że mogła nazwać tego człowieka towarzyszem.
- W tych okolicach może kręcić się więcej takich typów jak on, Wendy - oznajmiła cicho. - Nie będę cię zmuszać, żebyś z nami poszła, ale wiedz, że tutaj grozi ci coś o wiele gorszego niż...
   Nie potrafiła tego powiedzieć. Po prostu nie przeszło jej to przez gardło. Dziewczyna skinęła głową, jakby zrozumiała całą sprawę i spróbowała usiąść, ale jej ciało odmówiło posłuszeństwa i upadłaby, gdyby nie złapała się blatu stolika, o który wcześniej opierała się plecami.
   Alys obróciła się, a Wendy szybko przebrała się w otrzymane ubrania. Nie odezwała się ani słowem, gdy jej siniaki i zadrapania dotknął materiał. Narzuciła na siebie prostą szarą bluzę i ubrała sprane jeansy, a rozdartą sukienkę odrzuciła w kąt. Wtedy Alys obróciła się i zauważyła, że podarowane ubrania są na nią ciut za małe. Nawet jeżeli były w podobnym wieku, to ich sylwetki znacznie się od siebie różniły. Zwiadowczyni była niska i drobna, a Wendy kształtna i dość wysoka, przed co wyglądała, jakby ubrała się w ciuchy swojej młodszej siostry.
- Dziękuję - wyszeptała, nie patrząc na Alys i powlokła się w kierunku wyjścia. - On tam dalej jest?
   Alys dopiero po chwili zrozumiała, że chodziło jej o Jacoba.
- Tak, czeka na nas. - gdy Wendy pobladła, dziewczyna dodała: - To mój przyjaciel.
   Wyszły na zewnątrz, a Jacob obrócił się z obojętną miną. Nawet nie spojrzał na idącą za Alys postacią. W dłoniach trzymał swoją strzelbę.
- Zabiłaś go? - zapytał, a Alys przystanęła. Nie potrafiła tego sprawdzić. Nie umiała nawet spojrzeć na ciało mężczyzny, a co dopiero go dotknąć.
   Jacob to zrozumiał, bo minął dziewczynę i wrócił się do mieszkania z gotową bronią. Alys zastanawiała się, czy gdyby zwiadowca powstał, to Jacob byłby zdolny go zabić.
   Wendy odskoczyła, gdy Jacob koło niej przechodził, po czym przylgnęła do Alys, łapiąc ją za ramię, jakby się obawiała, że zwiadowczyni zaraz ucieknie.
- Proszę, nie zostawiaj mnie - poprosiła, nie patrząc na nią swoimi zielonymi oczyma, jakby te słowa przychodziły jej z trudem. Alys ujęła jej rękę w geście wsparcia i tak stały, czekając na Jacoba.
   Alys bała się, że zabiła tego człowieka, ale z drugiej strony bała się jeszcze bardziej, że zdołał on przeżyć jej uderzenia. Nie chciała, by Wendy wciąż obawiała się, że jej koszmar może się powtórzyć.
   Jacob w końcu wrócił, trzymając w dłoni strzelbę Alys, o której dziewczyna całkiem zapomniała.
- Nie zgub jej znowu - powiedział, oddając ją przyjaciółce, po czym ruszył na zewnątrz, nie odzywając się ani słowem. Alys miała ochotę spytać go, czy zwiadowca żyje, czy jest przytomny, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu, zerkając na przestraszoną Wendy za jej plecami.
   Wrócili prostą drogą do ulicy, na której rozdzielili się z Hale'm. Słońce trzymało się jeszcze wysoko, gdy dotarli na miejsce. Ulica świeciła pustkami, ale Alys uważała, że to dobrze. Będzie miała czas na przemyślenie kilku spraw... i na zapytanie o nie Jacoba.
   Czarny pas określający drogę zdołał nieco zszarzeć po zabiegach słońca, ale i tak mocno kontrastował z otoczeniem. Alys i Jacob usiedli na krawężniku, przyglądając się znajdującemu się naprzeciw boisku, na którym wcześniej pewnie grywały dzieci. Wendy zajęła miejsce pod drzewem, kilka metrów od nich i zajadała kanapki podarowane jej przez Alys. Zwiadowczyni natomiast miała nadzieję, że jej pusty żołądek przemilczy tę sprawę.
   Jacob poprawił swoje ciemne włosy i zmarszczył brwi, spoglądając w oświetlone słońcem kraty wokół boiska.
- Wystraszyłaś mnie, wiesz? - zapytał z ponurą miną. Alys oparła się o krawężnik i ułożyła w pozycji leżącej, chwytając promienie słoneczne, ogrzewające jej ciało.
- Tak? - spytała, mając ochotę zmienić temat. Przyjemna pogoda zdołała nieco ją rozweselić, a przynajmniej na chwilę odeprzeć nękające ją myśli.
- Nie myślałem, że jesteś zdolna... Do pobicia - powiedział chłopak, bojąc się jej spojrzeć w oczy. - I to faceta, który przerastał cię dwukrotnie. Jakim cudem taka kruszyna zwyciężyła Goliata?
   Alys zadrżała. Wśród słów Jacoba kryło się coś, czego jawnie się obawiała.
- On żyje? - spytała, a jej głos zadrżał. Nie potrafiła nad nim zapanować. Jacob zerknął na nią swoim bystrym spojrzeniem, po czym skupił się z powrotem na jezdni.
- Nie zagrozi już ani tobie, ani jej - mruknął zjadliwie, skinąwszy na niczego nieświadomą Wendy.
   Alys nic z tego nie rozumiała. Powinna się uspokoić, ale jej umysł wciąż dociekał, czy jednak popełniła zbrodnię czy tylko się broniła. Jednocześnie zastanawiała się, co na to Hale. Czy ukaże ją, wyrzuci ze zwiadów, odeśle do Maise? A może nie dowie się o całej tej sytuacji?
   Jacob machnął przed twarzą swoją wielką dłonią, odpędzając muchę i tym samym przywołując Alys do rzeczywistości. Nie było sensu nad tym myśleć. Stało się.
- Szlag - wyszeptała sucho dziewczyna, siadając prosto. - Nie spaliliśmy zwłok.
   Nieważne czy zwiadowca przeżył czy nie. Ta druga kobieta była już martwa, a więc narodzi się z niej umarły, jeśli tylko zostawi się ją na trochę w tym samym miejscu. Jacob zmarszczył brwi, ale nie wyglądał na zaniepokojonego.
- Myślisz, że palenie tej drugiej byłoby mądrym pomysłem przy niej? - Alys dopiero uświadomiła sobie, że Jacob nie zna imienia ocalonej dziewczyny.
- Ma na imię Wendy. - odparła krótko.
- Zajmę się tym, kiedy będę miał pewność, że nie zostaniecie same, okej? - spytał Jacob, ale Alys rzuciła mu tylko wątpiące spojrzenie. - Hale wróci z resztą, a ja się cofnę do tego domu. Dobrze wiem, gdzie to było.
   Alys chwilę nie odpowiadała.
- Ja mogłabym to zrobić - zaproponowała, ale szybko zrozumiała, że to głupi pomysł.
- Ta, a ja zostanę sam na sam z dziewczyną, która wygląda jakby chciała mi podciąć żyły? - zdanie to było tym bardziej prawdziwe, że gdy oboje obrócili się w stronę Wendy, ta spozierała na Jacoba chłodnym spojrzeniem.
- No dobra, może to nie jest...
- A poza tym już raz cię zgubiłem i nie zamierzam tego powtarzać, więc lepiej zapomnij o samotnych spacerkach - burknął pod nosem, nachylając się nad chodnikiem. Alys patrzyła na niego dłuższą chwilę, po czym wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem, który w obecnej sytuacji był tak uzasadniony jak podlewanie roślin w czasie deszczu.
   Jacob spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale wkrótce zaraził się jej nietypowym rozbawieniem i sam zaczął chichotać.
- Jesteś zryta, Carley - powiedział cicho.
- To twoja wina - odparowała Alys. - Spędzam z tobą stanowczo za dużo czasu...
   Nagle ich rozmowę przerwały rozdzierające ryki, które przerwały im chwilę relaksu. Jacob skoczył na równe nogi, rozglądając się wokół. Alys pozostała w miejscu, przykuta do chodnika jak marmurowy posąg ważący tonę.
- Gdzie...? - zaczęła, starając się namierzyć miejsce, z którego dobiegały krzyki umarłych, ale Jacob już biegł w ich kierunku. Alys chwyciła strzelbę i wstała, ale Jake natychmiast obrócił się na pięcie i wskazał na nią palcem.
- Zostań tu z Wendy - nakazał kategorycznie.
- Nie puszczę cię samego! - wykrzyknęła z rozpaczą dziewczyna, bojąc się kolejnego rozstania. Ostatnim razem bała się, że odnajdzie go za późno. Nie chciała przechodzić tego raz jeszcze.
- Alys - warknął chłopak, rzucając jej złowrogie spojrzenie swoich mrocznych oczu i zniknął za ścianą pobliskiego budynku, którą dzieliła od Alys jedynie asfaltowa droga.
   Zwiadowczyni nie zdążyła nawet nic odpowiedzieć, gdy na jej dłoni zacisnęły się czyjeś palce. O mało co nie odepchnęła obcego, gdy wtem zauważyła rozglądającą wielgaśnymi zielonymi oczyma Wendy. Dziewczyna nie wyglądała, jakby się bała - wręcz przeciwnie, jakby czekała, że jako pierwsza odnajdzie wzrokiem zagrożenie.
   Alys odwzajemniła uścisk dłoni, ale szybko ją puściła, bo potrzebowała obu rąk do trzymania broni.
- Schowaj się za mnie, Wendy - nakazała jej, po czym uniosła przed siebie strzelbę. Jej krótkie paznokcie przybrudzone pyłem musnęły spust, jakby tylko czekały, by za niego pociągnąć.
   Z ich prawej strony dobiegły kolejne krzyki, które nie oznaczały niczego dobrego. Różniły się od ludzkich na tyle, że Alys nie miała wątpliwości, z kim ma do czynienia.
- Są wszędzie - wyszeptała Wendy drżącym głosem, a Alys zrozumiała, że opanowanie dziewczyny było tylko powierzchowne.
- Wcale nie - odparła Alys, choć sama w to nie wierzyła. Dziwiła się tylko, że umarli nabrali odwagi, by pokazać się w świetle dnia.
   Minuty wlokły się wolno, aż Alys poczuła, że jej ramiona drętwieją od trzymanej broni. Opuściła ją na moment, skupiając się na swoim zmyśle wzroku, by jak najszybciej namierzyć wrogów. Czuła za sobą osobę Wendy tak blisko, jakby dziewczyna stała się jej cieniem.
   Po chwili, która wydawała się dla Alys godziną, obie usłyszały strzały dobiegające z niedaleka. Były jednak równomierne i wściekłe, dzięki czemu Alys poznała, że Jacob doskonale wie, co robi. Znając jego taktykę, pewnie zaszył się w bezpiecznym miejscu, z którego wybija umarłych jak kaczki ze swoją zadziwiającą zdolnością celu.
- Tam! - wykrzyknęła Wendy, wskazując pobliskie skrzyżowanie ulic. Zza zakrętu wynurzyły się dwie postaci przypominające ludzi, choć Alys dobrze wiedziała, że są jedynie ich karykaturą.
- Widzę - wyszeptała, po czym przypomniała sobie o czymś. Wyciągnęła z kieszeni nóż i podała go dziewczynie - Na wszelki wypadek - dodała i podbiegła do pobliskich szczątków samochodu osobowego, za którymi znalazła wygodną kryjówkę.
- Czemu nie strzelasz? - zapytała ze strachem Wendy, gdy ukryła się wraz z Alys za ich prowizoryczną osłoną.
- Są za daleko - uznała Alys, sprawdzając dla pewności magazynek. - Tylko ich wkurzę.
- A co jak podejdą za blisko? - pisnęła Wendy. Jej dłonie spoczywające na ramionach Alys drżały, jakby były w spazmach.
- Cel będzie łatwiejszy - mruknęła tylko w odpowiedzi, po czym położyła broń na masce samochodu, starając się namierzyć obcych. Dwa celne strzały, powtarzała sobie. Zero pudeł.
   Umarli szli wolno krok za krokiem, węsząc dokoła. Ich zmysły były słabsze niż u ludzi, za to prędkość zawrotna. Jeżeli obaj podejdą za blisko, a Alys wyeliminuje tylko jednego, może nie mieć czasu na drugi strzał.
   Zaczęła powoli odliczać, mierząc w głowie kroki umarłych i swoje możliwości. Musiała być pewna, że pierwsza kula dosięgnie celu. Inaczej jej zadanie stanie się o wiele trudniejsze. Z drugiej jednak strony nie obawiała się. W parku miała o wiele gorszą sytuację - bo wokół niej znajdowało się pełno umarłych, których jedynym powodem, dla którego monstra jej nie zaatakowały, był fakt, że zajęły się kimś innym. Skoro przeżyła tam, zabicie tej dwójki będzie dziecinną igraszką.
   Sekundę przed wystrzałem kącik jej warg uniósł się w uśmiechu spragnionym krwi. Umarły padł, zanim zdołał zrozumieć, co się właśnie dzieje. Drugi ryknął ogłuszająco, ale nie wyłapał źródła wystrzału, więc stał się bezbronny. Tym lepiej, pomyślała Alys i strzeliła drugi raz.
   Nie wiedziała jak to robiła. Czy adrenalina dodawała prostolinijności jej oczom, czy może kierowało nią coś całkiem innego, sprzecznego z jej ludzką naturą pragnącą pokoju. Jej kule trafiły i to z zabójczą celnością, mimo że Alys ćwiczyła w ukryciu strzelanie jedynie od dwóch lat.
- Udało ci się - wyszeptała z szokiem Wendy. - Jak ty to robisz?
- Jestem zwiadowcą - odparła Alys, wstając. Rozejrzała się po pustym placu, po czym westchnęła, gdy jej uszu dobiegły kolejne odgłosy świadczące o czyjeś obecności. - Coś mi się zdaje, że na tym nie poprzestaniemy... Chodź, Wendy. Jesteśmy tu za bardzo odkryte.
- Serio chcesz tam iść? - spytała z niedowierzaniem dziewczyna, wskazując na zakręt, z którego wyszli umarli.
   Alys wzruszyła ramionami.
- Nie mam wyjścia. - odparła.



2 komentarze: