środa, 6 września 2017

Linia

   Wędrowali w nieskończoność. Alys miała już dość - bolały ją nogi i piekła skóra od grzejącego cały dzień słońca. Znów nie natrafili na umarłych, a przynajmniej nic się nie zapowiadało na ich odnalezienie.
   Oscar udawał przed swoim starszym bratem, że wcale nie jest zmęczony, ale Malcolm i tak domyślił się prawdy, dlatego zabrał mu z ramion bagaż i sam niósł go na jednym ramieniu.
- Jak zaraz Hale nie ogłosi postoju... - jęknął pod nosem Jacob. Jego twarz lśniła od potu. Alys w pełni się z nim zgadzała.
   Przeszli główną drogę, która wcześniej musiała być jedną z krajowych tras. Alys mijała pełno znaków o startej treści. Gdyby szła sama, pewnie przystanęłaby przy każdym i próbowała wyczyścić je tak, by odczytać napisy, ale tempo nadawali jej zwiadowcy, a ona nie miała czasu na obserwacje. Weszli w małe osiedle, pośrodku którego znajdowało się małe boisko. Alys uśmiechnęła się na myśl, że kiedyś to miejsce było centrum zabaw dzieci. Dziś tylko świeciło pustkami.
   Zwiadowcy sądzili, że Hale rozbije obóz pośrodku osiedla, ale Alys uznała, że byłoby to głupie posunięcie. Nie przebadali tej okolicy, by decydować się na tak nieostrożny krok.
- Chodźcie tutaj - machnął do nich Hale i przystanął przed jednym z wysokich bloków o bordowo-białym zabarwieniu. - Tu rozbijamy obóz, ale macie się trzymać w ciasnej grupie. Nie rozpalamy ognisk, jesteśmy zbyt blisko Linii. Carlos, Mitchell i Peter - idziecie ze mną sprawdzić teren. Reszta może zostać, ale macie być uważni. To, że nie natrafiliśmy na umarłych nie znaczy, że ich tu nie ma. Mike, zostajesz z resztą. Jeśli będziecie zagrożeni, macie dać mi znać - oznajmił Hale, wyciągnąwszy krótkofalówkę z kieszeni, po czym pomachał nią w stronę brodatego Mike'a.
   Gdy wszyscy się rozeszli, Alys podeszła do Hale'a zaintrygowana. Zwiadowca mówił o czymś, czego ona do końca nie zrozumiała. Mężczyzna zauważył, że dziewczyna za nim idzie, dlatego zwolnił, by mogła go dogonić.
- Hale, co miałeś na myśli, mówiąc o Linii? - spytała, marszcząc brwi. Hale uśmiechnął się cierpliwie.
- Chodź, pokażę ci. - odparł, idąc przodem.
   Przeszli obok długiego bloku, po czym obeszli jeszcze jeden. Budynki stawały się coraz rzadsze, również nieliczna roślinność zaczynała pustoszeć. Alys i Hale wyszli na popołudniowe słońce. Pierwszy Zwiadowca zdjął z czoła kapelusz i obrócił go w dłoniach, po czym przetarł nadgarstkiem czoło.
- Powiedz mi teraz, co widzisz - powiedział, przystając. Alys rozejrzała się, ale poza kilkoma tajemniczymi bunkrami i podwórkami na krawędzi osiedla, nie zauważyła nic, co mogło ją zainteresować. Zdjęła z pleców bagaż i położyła go na trawie. Nagle, gdy uklęknęła, coś mignęło jej między gęstą trawą poza obszarem osiedla. Dziewczyna podbiegła zaintrygowana, zapominając o zmęczeniu.
   Stanęła nad czterema srebrnymi liniami, biegnącymi w dwóch kierunkach. Ledwie je znalazła przez wszechogarniającą roślinność, która zakryła niskie pasy.
- To są tory? - zapytała z zaskoczeniem, zastanawiając się przy tym, dokąd prowadzą te srebrne linie. Hale dołączył do niej i westchnął ociężale.
- Tak. To jest Linia. - wytłumaczył, rozglądając się dokoła, jakby ten widok nie był mu obcy. - Dalej, za torami jest osiedle domków jednorodzinnych. Nie ma tam czego szukać, Alys. W niemal wszystkich są umarli. Za tym osiedlem znajduje się cmentarz.
- Więc nazywacie tory Linią, jak taką granicę, za którą czyha niebezpieczeństwo? - zgadła dziewczyna. Hale spoważniał.
- Wszędzie czyha niebezpieczeństwo, Alys. Nie ma miejsca w Przystani, gdzie człowiek może się czuć w pełni bezpieczny. Ale tak, masz rację. Linia jest granicą, za którą nie wolno przejść żadnemu zwiadowcy. Chyba, że dostanie pozwolenie od przełożonego. Ale dowódcy nie mogą nikomu nakazać zbliżyć się do cmentarza. Takie są zasady.
   Ostatnie słowa zaintrygowały Alys. Hale stał nad nią wpatrzony w metalową granicę miasta, rozczesując przy tym swoją gęstą czarną brodę.
- Kto tworzył te zasady? - pytała znowu.
- Ja, Jessel, Adam i Adrie - odparł beznamiętnie Pierwszy Zwiadowca.
- Jessel?! - wykrzyknęła Alys, na co Hale zmarszczył brwi. - A więc jeszcze był obecny przy formowaniu pierwszych zwiadowców?
- Tak, w końcu jego żona... - zaczął, ale nie skończył, bo Alys mu przerwała.
- To dlaczego w takim razie uciekł z Przystani? - nie dowierzała. - Czemu kształtował to miejsce, a potem się go pozbył?
- Powoli, dziewczyno... - odparł Hale, kucając w trawie. - Przede wszystkim nie tak głośno, bo zaraz pojawią się umarli. Jessel był tchórzem. Gdy T80 przysłało tu pierwsze śmigłowce, by zabrać kobiety i dzieci, Jessel wślizgnął się na pokład. O jego nieobecności dowiedzieliśmy się dopiero kilka dni później.
- To dlaczego mi tego nie powiedziałeś, kiedy opowiadałam ci o tych dokumentach, które znalazłam?
- Bo to nie są sprawy, o których powinienem cię informować - powiedział Hale groźniej. - Już wystarczy, że znalazłaś te listy. Myślałem, że skupisz się na szukaniu okoliczności powstania umarłych, a nie głównodowodzących Przystani.
   Alys spojrzała na swoje stopy. Nie poczuła się głupio, wręcz przeciwnie - nie wiedziała, dlaczego Hale potraktował ją w ten sposób. Dobrze wiedział, że nie pytała po to, żeby rozpowiedzieć te informacje dalej w postaci plotek.
- Przepraszam - odetchnął po chwili. - Po prostu... polityka to gówno, Alys. Rób swoje i nie patrz na to, co robili poprzednicy, bo w tym utoniesz.
- Dobrze wiesz, że nie mam nic do polityki - odparła Alys z urazą. - Jestem ciekawa, bo chcę zrozumieć, jak funkcjonuje Przystań.
- Więc ciągnie cię do polityki - zauważył Hale z przekąsem. - Ale musisz się jeszcze wielu rzeczy nauczyć...
   Przerwały im śpiewy ptaków na sąsiednim drzewie. Wargi Alys drgnęły w ledwie widocznym uśmiechu. Przez moment poczuła się nawet błogo.
   Hale westchnął i założył na głowę swój kapelusz. Chyba odechciało mu się pytań jak na jeden dzień.
- Chodź, czas na nas - mruknął, kierując się w stronę tymczasowego obozu. - Tutaj raczej nic nam nie grozi.
   Alys jeszcze raz zerknęła w stronę niskich budowli otoczonych krzewami, po czym przewiesiła strzelbę przez ramię i ruszyła za Pierwszym Zwiadowcą. Była ciekawa, czy rzeczywiście w każdym z tych domów czaiło się niebezpieczeństwo. A może czekała tam rodzina, która nie miała dość siły lub odwagi, by dostać się do obozów? Wtedy zostałaby zdana na łaskę umarłych.
   Powrót zajął im kilka minut. Hale nakrzyczał na zwiadowców, których było słychać już z daleka i zagroził im, że jeżeli usłyszy jeszcze jeden odgłos, będąc kilkanaście metrów dalej, to winnego wyrzuci poza Linię i nie będzie się przejmował jego losem. Alys poczuła rozbawienie na samą myśl, ale Hale nie wyglądał, jakby żartował.
- Jak tam? - spytał z uśmiechem Jacob. Alys od razu zauważyła, że jej przyjaciel trochę wypoczął. Leżał wyciągnięty na kilku pakunkach jak na jakimś prowizorycznym materacu. Reszta znalazła sobie miejsca w cieniu, pod daszkami bądź między korzeniami okolicznych drzew. - Już wypoczęłaś?
- A wyglądam na wypoczętą? - spytała Alys, po czym rzuciła się na pakunki, przygniatając swoim ciałem Jacoba. Chłopak jęknął, czując na sobie jej ciężar, po czym oboje zachichotali. - Dlaczego mnie objąłeś w nocy? - zapytała, gdy spoważnieli.
   Ciemnobrązowe oczy Jacoba nagle spoważniały, a sam chłopak oblał się rumieńcem.
- Widziałem, że było ci zimno - odpowiedział, starając się ukryć swoją minę. Alys uśmiechnęła się delikatnie. Nie mogła się powstrzymać, by dać upust swojemu rozbawieniu reakcją chłopaka.
- Tylko dlatego?
   Jacob westchnął. Przez moment patrzył w bok, jakby chciał oderwać się od tematu, ale zrezygnował z tego pomysłu, bo wrócił spojrzeniem, spoglądając w oczy Alys.
- Nie, nie tylko dlatego - przyznał szczerze.
   Alys nie chciała wiedzieć nic więcej. Nigdy nie była dobra w poważnych dyskusjach, a tą rozpoczęła wyłącznie z powodu swojego dobrego nastroju. Uwielbiała dowiadywać się nowych rzeczy, a rozmowa z Hale'm uświadomiła jej bardzo wiele. Poza tym Stary Niedźwiedź nie musiał jej włączać w niektóre sprawy - a jednak to robił choć z niemałym niezadowoleniem. Alys zaczynała podejrzewać, że Hale ma co do niej jakieś plany.
- Nie masz ochoty wrócić do obozu, Alys? - zapytał ją nagle Jacob, wpatrując się w nią przez ten cały czas znużonym spojrzeniem.
- Na razie nie - odpowiedziała dziewczyna. - Wciąż jesteśmy tu potrzebni, nie znaleźliśmy wielu zasobów. Poza tym czuję, że zwiady to moja działka. Nie potrafiłabym usiedzieć w Północy ze świadomością, że inni walczą.
   Jacob nagle usiadł. Ciało Alys leżało wśród toreb i tobołków na krzyż z jego ciałem, więc Jacob mógł wykonać ten ruch bez konieczności przemieszczania dziewczyny.
- A gdyby to się wszystko skończyło, Al? - spytał rozmarzonym głosem. - Potrafiłabyś siedzieć w jednym miejscu i zająć się... no nie wiem...
- Wychowywaniem dzieci? - parsknęła Alys, choć szczerze mówiąc ta myśl ją przerażała. Nie widziała siebie w roli rodzica, głównie dlatego, że jej samej brakowało rodzicielki.
   Jacob skinął głową z zupełną powagą. Alys również usiadła, ale kiedy zauważyła, że siedzi na kolanach chłopaka, zeszła z nich i stanęła na ziemi.
- Myślę, że bardziej odnajduję się w walce niż w byciu kimś... normalnym - przyznała, unikając wzroku chłopaka. Sama przed sobą nie potrafiła przyznać, że jednak ta wizja niezwykle ją kusiła.
- Ty jesteś normalną osobą - prychnął Jacob z rozbawieniem, ale zaraz znów spoważniał. - Z tym, że przytrafiło ci się wiele złych rzeczy.
- Być może - mruknęła pod nosem i ruszyła w kierunku siedzących pod drzewem Malcolma i Oscara. Obaj chichotali pod nosem z jakiegoś żartu, objadając się kanapkami.
- Oo, jest i nasza królowa - odezwał się Malcolm, uśmiechając się od ucha do ucha. Oscar mu zawtórował, ale Alys nawet nie zdążyła zapytać zwiadowców o przyczynę ich rozbawienia, bo wtem Hale stanął na środku i zwołał ich wszystkich na naradę.
- Chodźcie tu, bo nie będę powtarzał - huknął, a zwiadowcy jak jeden mąż dołączyli do niego. Nawet bracia Hendworthowie, którzy przed chwilą śmiali się z Alys. - Dzielimy się po pięciu na klatkę. Macie się pospieszyć, bo mamy tylko trzy godziny na przeszukanie osiedla. Przed wieczorem powinniśmy wrócić do obozów...
   Gdyby nie wcześniejsze ostrzeżenie Hale'a, zwiadowcy z pewnością ryknęliby głośnym aplauzem na wiadomość o planowanym powrocie. Nawet Alys poczuła niemałą ulgę, choć jej samej zwiady przypadły do gustu.
- ... Alys, Jacob, Jason, Kenny i ja - skończył wyliczankę Hale, wskazując na przeciwległy blok. - My idziemy tam.
   Alys spojrzała na wysoki budynek z obawą. Właściwie nie pamiętała, kiedy ostatnio była w blokowisku. Nie wiedziała, czego się spodziewać i jakie właściwie ma szanse w walce z ukrytymi tam umarłymi. Czuła się pewniej na myśl, że Hale znów bierze ją pod swoje skrzydła.
   Jacob spakował na plecy bagaż przydzielony jego drużynie i ruszył pierwszy. Za nim powlókł się nieśmiało niski brunet, który mógł mieć maksymalnie piętnaście lat. Chłopiec niósł w dłoniach mały pistolet z tłumikiem. Alys z zainteresowaniem obserwowała młodego zwiadowcę, zastanawiając się, jakim cudem ten chłopak czuje się tak pewnie w towarzystwie strzelców.
   Przejście przez gąszcz traw zajęło im najwięcej czasu, ale gdy dotarli do drzwi bloku, Hale ich zatrzymał. Alys zrobiła dwa kroki w tył według polecenia Niedźwiedzia, a ten z kolei wziął rozbieg i rozwalił drzwi wejściowe, zadając jednego celnego kopniaka. Drzwi padły dźwięcznie, jak mur, który stracił oparcie.
- No no - mruknął pod nosem Jacob, nie ukrywając podziwu. - To się chwali.
- Nie lepiej było zadzwonić domofonem? - parsknął Jason, wskazując na kratkę z przyciskami obok głównego wejścia. Kenny zarechotał. Nawet na twarzy Hale'a pojawił się uśmiech.
- Taki jesteś cwany, Jas? - odparował Hale. - Następne drzwi otwierasz ty sam.
- Żartowałem tylko, Hale - odparł Jason, unosząc ręce w geście obrony, gdy pozostali zwiadowcy śmiali się otwarcie. Alys nagle przypomniała sobie skąd kojarzyła zwiadowcę. Niski, podobny do krasnoluda Jason był wypytywany przez wszystkich odnoście Toma, którego zabiła Alys. To on widział się z nim przed momentem, w którym się rozdzielili, a Tom skrzywdził Wendy.
   Zwiadowcy weszli do środka za Hale'm, śmiejąc się cicho. Nie chcieli zepsuć sobie dobrych humorów, ani tez rozbudzić uśpionych umarłych, ukrytych w budynku. Alys podreptała za nimi, chroniąc przy tym tyły. Obawiała się, że wróg może zajść ich z najbardziej niestrzeżonej strony.
- Wszystko dobrze, Al - uspokoił ją Jacob, kładąc rękę na jej ramieniu. - Umarli mogą tylko kryć się w mieszkaniach. Korytarze są raczej puste.
- Nie tylko umarli mogą być wrogami - odpowiedziała smętnie dziewczyna, ładując broń. Jacob nie miał nic do dodania.
   Weszli na pierwsze piętro, ponieważ na dole nie znaleźli wejścia do mieszkania i otworzyli pierwsze drzwi. Jason stanął na czatach. Hale sprawdził mieszkanie i ku swojemu zachwytowi odnalazł komplet czterdziestu naboi. Spakował je do swojego plecaka i ruszył dalej, przeszukując szafki kuchenne i lodówkę. Alys coś tknęło i pobiegła do salonu.
- Jake, sprawdź łazienkę. Środki czystości też się przydadzą. - rozkazał Hale z kuchni. - Jeśli będzie tam apteczka, to ją wypakuj.
   Alys ściągnęła poduszki z kanapy i rzuciła je w kąt. Intuicja podpowiadała jej, że coś tu znajdzie. Idąc za tą myślą, ściągnęła plecak i podniosła kanapę, by zobaczyć, co znajduje się w skrytce pod łóżkiem.
   Wiedziała, co się tam znajduje na sekundę przed podniesieniem łóżka. Uderzył ją ostry odór, którego nie dało pomylić się z niczym.
- Nieeee!! - wrzasnęła i odskoczyła w tył na ścianę, zasłaniając usta dłonią. Do drzwi dolecieli pozostali zwiadowcy. Alys wskazała przed siebie na skrytkę pod materacem.
   Leżały tam dwa ciała. Jedno należące do mężczyzny, co można było poznać po budowie zwłok - drugie do małej dziewczynki. Jej trup bezwiednie obejmował ciało prawdopodobnie ojca. Znad obu postaci wzleciały w powietrze muchy.
   Kenny, który dobiegł do salonu jako pierwszy, obrócił się i zwymiotował w kąt. Jacob cofnął się o krok z przerażoną miną. Jason próbował zerknąć w głąb pomieszczenia, by dostrzec źródło alarmu Alys, ale zrezygnował, gdy dostrzegł reakcję Kenny'ego. Jedynie Hale zachował trzeźwe myślenie i ruszył w stronę Alys szybkim krokiem.
- Nic im nie będzie - powiedział, obejmując Alys. Dziewczyna drżała, czując atakujące ją mdłości. - Słyszysz Al? Są już po drugiej stronie.
   Tak, pomyślała z obrzydzeniem Alys, starając się zatkać nos. Tylko co ta druga strona oznacza?
- Weźcie te trupy i znieście na dół - polecił Hale dwóm zwiadowcom. Kenny ledwie otarł brodę z wymiocin, kiedy dostał kolejne zadanie. Po jego minie łatwo było poznać, że nie był tym faktem zachwycony. Jacob zakasał rękawy i od razu wziął się do pracy.
- Trzeba je spalić - mruknęła pod nosem Alys, wstając. Hale zerknął na nią zdziwiony, jakby zaskakiwało go, jak szybko dziewczyna potrafi się pozbierać.
   Jacob nachylił się nad łóżkiem i ocenił oba truchła. Alys wyprzedziła Kenny'ego i przykucnęła przed przyjacielem. Jason w końcu zdobył się na odwagę i zerknął, ale po jego pokerowej twarzy nie dało się rozpoznać zupełnie nic. Alys w tej chwili zaczęła go podziwiać za chłodną ocenę sytuacji. Nawet Hale nie potrafił być tak zamknięty na to, co się wokół nich dzieje.
   Nagle wszystko stało się szybko. Tak szybko, że zmysły zwiadowców nie nadążały. Twarz mężczyzny, którego ciało spoczywało pod nimi, obróciła się i wydała przeraźliwy okrzyk. Jego oczodoły poruszały się przeraźliwie, pozbawione gałek ocznych. Jacob wrzasnął i odsunął się, odpychając od schowka Alys. Umarły był jednak szybszy - chwycił Jacoba za nadgarstek i podsunął go sobie pod brodę, by go ugryźć.
   Usłyszeli głuchy strzał, przerywający wrzask Alys. Jacob szarpnął ręką, odrywając kończynę tamtego od przedramienia. Hale stał nad kanapą z krótkim pistoletem w dłoni. To on wystrzelił. Nikt inny nawet by o tym nie pomyślał. Nikt inny nie wziąłby pod uwagę, że trup mógłby dołączyć do umarłych.
- Jasny szlag! - warknął Jacob, odrywając zimne palce od swojego nadgarstka. Jego twarz była blada jak pierzyna. - Strzel w tę małą, Hale. Dla pewności.
   Hale'owi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Skinął głową z wyraźnym zadowoleniem i wystrzelił ponownie, celując w głowę nieżywej dziewczynki. Trup poruszył się, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Było po wszystkim.
- Mogliśmy wpaść na to, że to mogą być umarli. - rzekła Alys, uspokoiwszy się nieco. Jacob dalej siedział na podłodze, zbyt wystraszony, by móc zabrać się do roboty. Kenny dalej stał w progu, nie ruszywszy się o milimetr. Wszystkie twarze wyglądały jak wytopione z wosku - puste, bez wyrazu.
- Mogliście - odparł Hale, opuszczając broń. Alys zwróciła uwagę, że jeszcze jej nie chował. - A ja mogłem zrobić to za was i sprawdzić, czy są to umarli. Przepraszam.
   Jacob i Alys spojrzeli po sobie. Choć w głosie Hale'a nie wyczuli skruchy, to zdawali sobie sprawę, że przywódca mógł ich narazić.
- Pomogę ci, Hale - mruknęła Alys i wzięła w ręce obślizgłe zwłoki. Wstrzymała wymioty, ale było to ciężkie, biorąc pod uwagę zapach, roztaczający się po salonie.
- Jake, kurwa, otwórz okno, bo się udusimy - wykrzyknął Hale, obracając głowę na bok. Jake bez słowa wykonał polecenie. Jason zniknął w progu. Chyba jednak nie potrafił wytrzymać tego widoku.
   Alys i Hale wyciągnęli oba ciała i zawinęli w jakiś materiał znaleziony w szafie. Prawdopodobnie służył wcześniej za obrus. Kenny wziął pod rękę kilka koców i dołączył do Jasona, nie czekając na instrukcje od Hale'a.
   Jacob chwycił oba ciała i ruszył korytarzem. Alys wybiegła za nim, by chronić jego tyły, gdy będzie szedł po schodach. Nie miał ręki, by sięgnąć broni.
   Po powrocie przeszukali jeszcze kilka mieszkań. Poza sporą ilością apteczek, właściwie nic nie zwróciło ich uwagi. Jacob zatrzymał się na moment przed szkatułką z biżuterią w domu pewnej pani, co nie uszło uwadze Alys. Postanowiła jednak, że nie będzie uszczypliwa w stosunku do chłopaka. W końcu kradzież wśród tylu przestępstw spotykanych wokół to tylko niewinna zabawa. Świecidełka i tak nie miały w dzisiejszym świecie żadnej wartości.
- To wszystko, co tu znajdziemy - rzucił Hale, otrzepując ręce z kurzu. - Całkiem nieźle - tylko dwóch umarłych i dość sporo dóbr. Trafiliśmy w dobre miejsce.
- Tylko dwóch... - burknął pod nosem obrażony Jacob. - Taa, no pewnie. Co to dla nas.
   Hale spojrzał na chłopaka, gdy ten obok niego przechodził i pokręcił z politowaniem głową. Alys uśmiechnęła się z tego wszystkiego. Miała na dzisiaj dość przygód. Wyszła za zwiadowcami na zewnątrz, a chłodny, północy wiatr przeczesał swoją delikatną dłonią jej włosy. Zauważyła, że na nieboskłonie pojawiło się więcej nimbostratusów zapowiadających co najmniej deszcz. To nie wróżyło nic dobrego.
- Spory dobytek - powiedział Hale, gdy stanęli nad stertą różnych pakunków, które wynieśli z bloku. W workach na śmieci spoczywały różne leki i wszelkiego rodzaju bandaże. Kenny zadbał także o koce, które znosił z góry - zapakował je do dwóch toreb sportowych, które napotkał na trzecim piętrze. Jason odnalazł porzucone ubrania i je także zapakował do zwykłej reklamówki. Kiedy w grę wchodziło wyniesienie jak najwięcej, zwiadowcy stawali się istnymi mistrzami pakowania. - A to jeszcze nie koniec - powiedział z zadowoleniem Hale. - Jeszcze mamy kilka klatek przed sobą.
   Po czym ruszył w kierunku kolejnego wejścia do tego samego budynku. Kenny ruszył od razu za nim, jakby obawiał się, że Hale się na niego obrazi za obrzydzenie przed zastrzelonymi na piętrze trupami. Jason odszedł na bok do ciał, które tu położyli i wyciągnął zza pazuchy zapałki. Alys nie musiała zgadywać, co miał w planie zwiadowca.
   Stanęła jednak w miejscu, zatrzymana przez tajemniczy instynkt. Coś nakazywało jej pozostać w skupieniu. Nastał moment ciszy przed burzą, tak silny w odczuciach dziewczyny, że dosłownie wiedziała, że za chwilę stanie się coś strasznego. Nie pomyliła się.
   Wtem ciszę rozdarł krzyk tak potężny, że na karku dziewczyny stanęły włoski. Zwiadowcy obrócili się, trzymając w dłoniach broń. Ich przerażone oczy wypatrywały czegoś na budynku naprzeciw.
   Krzyk został urwany przez głuchy dźwięk bitego szkła, który rozszedł się echem po całym placu. Z okna na czwartym piętrze wyleciały dwie postaci. Alys patrzyła z przerażeniem jak opadają, przyklejone do siebie.
   Jacob zaczął biec pierwszy, przecinając odległość między nimi, a rozgrywającą się na ich oczach sceną. Nawet nie zwracał uwagi na to, że w krzewach, przez które przechodzili, mogli czaić się umarli.
- Jake, stój! - krzyknęła rozpaczliwie Alys, biegnąc za przyjacielem. Stanęli dopiero przed dwiema sylwetkami leżącymi na ziemi. Jacob zachwiał się, pozbawiony sił, po czym spojrzał na wejście do budynku i bez namysłu wbiegł do środka.
   Alys dobiegła tam jako druga, a widok, który miała przed sobą złapał ją za serce i przygniótł do ziemi. Słyszała w tle nawoływania Hale'a, ale była na nie głucha. Łzy popłynęły ciurkiem po jej policzku. Nie potrafiła nad sobą zapanować.
   Pod jej stopami leżało ciało chłopca, którego dobrze znała. Jego czaszka była rozgnieciona, zatopiona w czerwonej posoce wypływającej z tyłu głowy. Oczy miał wciąż otwarte, wlepione w szare niebo i wielkie, jakby zobaczył zstępującego z obłoków anioła. Blond loki kręciły się wokół jego zmasakrowanej głowy, umorusane krwią. Nie były już tak piękne jak za życia. U jego boku wił się umarły, który był sprawcą tego wszystkiego. On również zderzył się z ziemią, ale nie na tyle mocno, by zdechnąć. Jego bok był przygnieciony do podłoża i ciężki, ale druga ręka podciągała się po ziemi w kierunku Alys. Dziewczyna wolnym ruchem chwyciła podarowany jej przez Hale'a pistolet i wymierzyła w umarłego, wpatrzona w ciało chłopca. Strzeliła.
  Usłyszała jedynie cichy syk, który ustał w momencie wpakowania kuli w jego właściciela. Ale cisza, która nastała, nie przyniosła jej ulgi. Łzy kapały obficie na ziemię.
- Dobranoc, Oscar - wyszeptała, uciekając wzrokiem od ciała. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co będzie przeżywał teraz Malcolm.



















niedziela, 28 maja 2017

Obozowisko

   Ciemność pojawiła się niespodziewanie niedługo po tym, jak dwaj zwiadowcy zniknęli za drzewami. Alys nie wiedziała, co ma ze sobą robić, toteż zgłosiła się na ochotnika jako wartownik. Hale był początkowo nieco zaskoczony jej decyzją, ale nie zamierzał się z nią kłócić, albo po prostu był na to zbyt zmęczony. Czterech wartowników ustawiło się na czterech różnych pozycjach, a Alys wybrała tę, z której najłatwiej dostrzegłaby powracającego Jacoba. Ani na moment nie przestała zastanawiać się, czy jej przyjaciel jest bezpieczny, czy nie napadną go umarli bądź ocalali oraz czy musi się martwić o towarzystwo Mitchella.
   Ogniska migotały za jej plecami jak małe, czerwone światełka, rozświetlające wesoło nieprzeniknioną ciemność. Słyszała rozmowy, ciche śmiechy i pełne wsparcia gesty zwiadowców. Wydawało jej się, że traktują się jak bracia. Miała nadzieję, że z czasem uda się jej przełknąć gorycz spotkania z Tomem i że kiedyś wstąpi do ich elitarnego grona jako jedna z nich.
   Okryła się grubiej swoją cienką kurtką i zapatrzyła w dal, rozmyślając o tym, co dzisiaj zaszło. Walczyli z umarłymi, z całą zgrają, a nie ucierpiał ani jeden zwiadowca. Zginął natomiast tylko jeden i to z jej rąk.
- Masz - odezwał się Hale, wychynąwszy zza jej pleców z miską w dłoniach. Alys drgnęła, po czym przyjęła dar z milczeniem, które nawet ją zaskoczyło, jako że została dobrze wychowana. - Jeszcze tego by nam brakowało, żeby nasz wartownik padł z głodu.
   Alys zamrugała i zajrzała do parującej miski. Nie dojrzała w niej za wiele, ale sam zapach mięsa i warzyw przyprawił ją o taki apetyt, że nie potrzebowała nic widzieć. Zabrała Hale'owi łyżkę, którą dla niej przyniósł i zaczęła jeść łapczywie. Stary zwiadowca zaśmiał się, ale nie odszedł, tylko usiadł obok dziewczyny.
- Ty coś w ogóle dzisiaj jadłaś, Carley? - zapytał, a Alys pokręciła głowa, przypominając sobie o kanapkach, które oddała Wendy. Co prawda, przekąsiła jeszcze coś wcześniej podczas przerwy z Jacobem, ale nawet nie potrafiła sobie przypomnieć, co takiego. Za dużo się dziś wydarzyło, by myśleć o jedzeniu.
- Pierwsza zasada, Alys - powiedział Hale, westchnąwszy głośno. Alys starała się nie mlaskać, ale ciężko było jej zachować jakiekolwiek zasady etykiety przy głośnym nawoływaniu jej żołądka. - Głodny zwiadowca jest do dupy. Zapamiętaj to sobie.
- Jasne, Hale - odparła, przerwawszy na moment jedzenie.
   Skończyła po zaledwie dwóch minutach, opróżniając miskę do czysta. Rozsiadła się wygodnie na stercie pozostawionej tu papy, która zasłaniała ją od reszty obozu, dając przyjemne miejsce do wypoczynku i jednocześnie kierując jej ciało w kierunku wypatrywanego miejsca. Hale oparł się o gładki materiał i spojrzał w tym samym miejscu, odbierając jej pustą miskę, którą postawił obok siebie.
- Wiem, o co mnie spytasz - wyszeptała Alys, przełykając głośno ślinę. Teraz, gdy była najedzona, jej szare komórki działały całkiem inaczej. Powinna wziąć sobie radę Hale'a do serca i zawsze pakować coś na drogę.
- O Toma - przyznał wprost Hale, nie patrząc na nią. Alys zaciągnęła rękawy na zabandażowane dłonie i postukała palcami o przyciągnięte do siebie kolana. - Opowiedz mi, co tam się stało.
   Alys dłuższą chwilę milczała. Między drzewami tuż przed jej nosem ciemność zmieniła się na granat, który w świetle księżyca wyglądał zachwycająco. Sama zapragnęła zagłębić się w tą magiczną otchłań, byle uciec od wyczekiwania Hale'a.
- Usłyszeliśmy krzyki z Jacobem - powiedziała w końcu bardzo cicho i wolno. Hale patrzył na nią. - Myśleliśmy, że to umarli. Rozdzieliliśmy się. Wbiegłam do budynku, ale nie było tam żadnych umarłych. Zobaczyłam... Toma. A pod nim, pod stołem kuliła się ta dziewczyna... Wendy. Była w strasznym stanie, Hale. - głos Alys był tak bezbarwny, że nikt nie potrafiłby wyczytać z niego jej emocji.
- Czy Tom... - zaczął Hale, ale powstrzymał się na moment, by przetrzeć swoją twarz otwartymi dłońmi. Jego głowa wyglądała dość łagodnie bez tego kowbojskiego kapelusza, z którym zazwyczaj się nie rozstawał. - Czy zrobił to na twoich oczach, Al?
- Nie - odpowiedziała szybko dziewczyna, obracając głowę w jego kierunku. - Próbował to zrobić również mnie, Hale. Potem nie wiem, co się stało... Wpadłam w szał. Nie panowałam nad sobą. Pamiętam, że upadł, a ja szarpałam, biłam i kopałam. Wtedy wpadł Jacob...
- Rozumiem - przerwał jej Hale, kiwając głowa. Patrzył jej w oczy, a jego własne, czarne jak noc rozświetliło zrozumienie. - Alys, znalazłaś się w sytuacji najgorszej z możliwych. Nie dziwię się, że to zrobiłaś.
   Alys zabrakło słów. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Otworzyła usta, ale szybko je zamknęła, przetrawiając odpowiedź Pierwszego Zwiadowcy. Zgadza się z nią? Żadnej kary? Żadnych gorzkich słów, wyzwisk, nakazu opuszczenia zespołu?
- Kiedyś byłem żołnierzem, co pewnie wiesz - Hale wyprostował się tylko po to, by znaleźć wygodniejsze miejsce do odpoczynku. Oparł się ponownie o papę z oczami wpatrzonymi w bezgwiezdne niebo. - Byłem po pierwszej wygranej bitwie na Saharze. Pamiętam, że wróciliśmy do miejscowości Al-Kasun położonej przy Nilu i spędziliśmy tam tydzień, napawając się zwycięstwem. Alkohol lał się strumieniami, wokół tańczyły same piękne dziewczęta... - nagle przerwał, napotkawszy wzrok Alys. - Nie patrz tak na mnie, przychodziły do nas z własnej woli. Ale pewnego dnia, gdy odchorowywałem jeden z naszych typowych wieczorów, wszedłem do izby, w której nocowałem wraz z moim kompanem. Do domu przyjęła nas pewna rodzina, bardzo otwarta. Nie potrafiliśmy się porozumieć, ale uśmiech bywa międzynarodowy. Mieli córkę, może trzynastoletnią z pięknymi, długimi włosami. Śpiewała nam piosenki, często pomagała mamie w przygotowywaniu dla nas posiłków i zawsze kiwała głową z szacunkiem, ilekroć koło niej przechodziliśmy. Chyba rozumiała, że walczyliśmy także za nią.
   Wróćmy do tamtego wieczora. Hector miał iść spać, bo wymruczał coś, że jest zmęczony, a ja po kilku kieliszkach poszedłem za nim. Gdy wszedłem do izby, zobaczyłem to małe dziecko przyciśnięte do ściany i półnagiego Hectora z...
   Hale przerwał na moment, przymrużywszy gniewnie oczy. Alys patrzyła na niego z niepokojem, bo słowa mężczyzny sprawiły, że naraz poczuła mdłości.
- Dlatego jestem w stanie ciebie zrozumieć, Alys. Wiem, co się czuje w tamtej chwili. Wątpi się we wszystko, bo razem z tą niewinnością upada również nasza idea. Jesteśmy zwiadowcami, by służyć tym, którzy są zbyt słabi, by ochronić się sami. Każdy może mówić, co chce, ale na to składa się wszystko, co tu robimy. Zbieranie jedzenia, walka z umarłymi, wspomaganie ocalonych, szukanie nowych możliwości przetrwania... Niektórzy to przekreślą, Alys. Niektórzy sprawią, że zwątpisz we wszystko, co robisz. Ale pamiętaj zawsze, że jeśli ty się poddasz, idea straci być może jedynego wyznawcę, który jej broni. Walcz o to w co wierzysz, a ty wierzysz w to, że może być lepiej.
- Nie wiem już sama, w co wierzę, Hale - westchnęła Alys, odwracając się tyłem od światła księżyca, tak by nikt nie mógł zobaczyć jej łez.
   Mężczyzna wstał i poklepał ją po ramieniu.
- Ale ja wiem, dziewczyno - powiedział przyjaznym głosem, jakiego Alys nigdy by u niego nie podejrzewała. Hale poklepał się po kieszeniach, jakby czegoś szukał, po czym wyjął zza pasa krótki pistolet z wydłużoną lufą, na której znajdował się tłumik. - W nocy twoja strzelba narobi więcej problemu niż pożytku. Weź to - mówiąc to, podał Alys swoją broń, obchodząc się z nią delikatnie. - Tylko... Oddaj mi ją rano, jestem do niej dość przywiązany.
   Alys przejechała palcem po uchwycie i napotkała szereg linii. Przekręciła broń na dłoni tak, by światło księżyca spływało po jego powierzchni, po czym ze zdumieniem uświadomiła sobie, że widnieje na niej wygrawerowany orzeł.
- Hale, ja nie mogę... - zaczęła, ale Pierwszy Zwiadowca był już w drodze do swojego miejsca spoczynku. Miska, z której jadła Alys, również zniknęła. Zwiadowczyni pokręciła głową i położyła broń obok siebie na wypadek, gdyby miała jej użyć.
   Alys odetchnęła cicho i zwróciła wzrok w kierunku drzew. Gdzie ten Jacob, zastanawiała się. Nawet, gdyby miała przy sobie zegarek, prawdopodobnie nie zadziałałby, bo od czasu zaćmienia zegarki przestały działać sprawnie, nawet te wyprodukowane po całym zjawisku.
   Usłyszała cichy śmiech i obróciła się na moment, skupiając swój wzrok na okrytej ciepłymi kurtkami dziewczynie, siedzącej przy jednym z ognisk. Po drugiej stronie odpoczywał Malcolm, gestykulując żywo w rozmowie z Wendy. Jej śmiech roznosił się w powietrzu, sprawiając, że atmosfera nagle się zmieniła. Mężczyźni co prawda spoglądali w jej kierunku, ale z łagodnymi, pełnymi nadziei uśmiechami. Alys widząc to, uświadomiła sobie, że nie każdy musi być Tomem. Nie każdy krzywdzi i wykorzystuje. A ludzi takich jak ona i Hale jest tutaj więcej niż śmiałaby marzyć.
   Cieszyła się, że Wendy przekonała się do Malcolma. Najwyraźniej chłopak dogada się z każdym - nawet z takim, który nie chce z nim mówić. To wartościowa cecha.
   Wtem Alys zauważyła dwie sylwetki podążające w mroku w ich stronę. Stanęła na nogi i chwyciła broń, pamiętając, że służy jako wartownik. Wyszła w kierunku obcych, ale po ich energicznym, równym chodzie mogła łatwo rozpoznać, że są to ludzie.
   Rozpoznała po sylwetce Jacoba i odetchnęła z ulgą, czując jak olbrzymi głaz, który dźwigała na plecach, wreszcie opadł.
   Zwiadowcy dotarli do obozu, a światło ognisk oświetliło nieco ich twarze. Jacob nie wyglądał na rannego, wręcz przeciwnie - wydawał się uspokojony. Mitchell przeszedł obok Alys, nie patrząc na nią, jakby była powietrzem. Dziewczyna nie skarżyła się, najchętniej wyparowałaby sprzed oczu mężczyzny.
- Mówiłem, że dam radę - powiedział pewnie, obejmując swoją przyjaciółkę. Alys uścisnęła go tak mocno, że miała wrażenie, że mogła go udusić. - Ej, co to za powitanie - zaśmiał się chłopak, gdy Alys go puściła. - Wiem, że się stęskniłaś, ale... Auu - stęknął, gdy niespodziewanie oberwał z pięści w brzuch.
- Jak mogłeś wyskoczyć z takim głupim pomysłem, Jake? - warknęła, przypominając sobie o swojej złości na chłopaka. Brązowe oczy Jacoba stały się dużo większe, gdy wciąż obejmował się za obolały brzuch.
- Alys... - próbował jej przerwać, ale bezskutecznie.
- Wiesz, jakie to było niebezpieczne? Zabiłam Toma, a ty poszedłeś z jego bratem spalić ciało! Przecież każdy wie, że jesteś dla mnie jak brat, gdyby chciał mnie skrzywdzić, miał ku temu doskonałą okazję...
- Alys, nic mi nie jest, żyję... - zaczął niepewnie, po czym dodał spiesznie - Po pierwsze miałby trudności z pozbyciem się mnie, po drugie dzięki, że we mnie wierzysz, Al, a po trzecie...
   Jacob złapał Alys za talię i przeniósł za górę gruzu, za którą siedziała wcześniej, skryta przed oczyma reszty zwiadowców.
- ...mogłabyś nie zwracać na siebie uwagi, kiedy zamierzasz mnie zbesztać. Chcę zachować choć resztki godności.
- Za późno - odwarknęła Alys i ścisnęła w dłoni pistolet od Hale'a. Jacob wywrócił oczyma z rozbawieniem.
- To będzie dłuuuga noc - parsknął, ale dziewczyna już go nie słyszała, bo rozglądała się po otoczeniu ze skupieniem. - Sama się zgłosiłaś na wartownika, czy ktoś cię sprzedał? - spytał Jacob, opierając ręce o biodra.
- Sama - powiedziała Alys, tłumiąc swoje słowa cichym westchnięciem. - Idź coś zjedz - poleciła przyjacielowi. Jacob skinął głową i zatarł z entuzjazmem ręce.
- Nie będę się kłócił - przyznał i ruszył w stronę centrum placu, przy którym czterech zwiadowców sprzątało po posiłku. Tam również stał Mitchell, czekając na swoją spóźnioną porcję.
   Alys usiadła w swoim miejscu i patrzyła w dal, czując kojące poczucie ulgi. Za nic w świecie nie chciała przyznać, że zgłosiła się na zwiady ze względu na Jake'a. Ułożyła się wygodnie na swoim wcześniejszym miejscu i okryła szczelnie kurtką, choć i tak czuła, jak przeszywa ją zimno. To nie jest najlepsza noc, pomyślała, marząc o swoim miękkim łóżku w Północy.
   Siedziała bardzo długo ze wzrokiem wpatrzonym w pnie drzew. Znała już każdy ich kontur, każdy cień i każdą gałąź. Nie było to interesujące zajęcie, ale na pewno pozwalało skupić się obowiązku, a nie rozmarzyć się i odejść w sen. W oddali za plecami słyszała głos Jacoba, który sprawiał, że czuła się bezpieczniej. Zaczynały ciążyć jej oczy, a głosy wokół przycichły. Nie zasypiaj, warczała do siebie, walcząc z pokusą snu. Jednak zanim zdołała powtórzyć te słowa w swojej głowie, wpadła w dół, z którego nie było wyjścia.


   Obudziła się, czując, jak jaskrawe promienie słońca oświetlają jej zmęczone powieki. Zdołała zarejestrować twarz Jacoba w pobliżu swojej i odsunęła się zawstydzona, starając się zorientować w obecnej sytuacji.
   Siedziała na kolanach chłopaka z dwiema grubymi kurtkami na swoich ramionach i rękawiczkami na rękach. Jacob dodatkowo ogrzewał ją własnym ciałem, ściskając ją mocno nawet przez sen. Pochrapywał pod nosem, zupełnie nieświadomy, że jego przyjaciółka zdążyła się już wyspać.
   Alys miała ochotę zejść z jego kolan jak najszybciej, ale gdy rozejrzała się po placu, zauważyła, że pomimo wczesnego wschodu słońca, nikt z obozowiczów nie zdołał się jeszcze przebudzić z wyjątkiem dwóch zwiadowców, siedzących przy wygasłym ognisku. Zaniechała ten pomysł, przyglądając się swojemu przyjacielowi. Na jego gładką twarz padały jaskrawe promienie słońca, te same które sprawiały, że jego brązowe włosy błyszczały jak naoliwione. Alys zagryzła wargę, gdy zarejestrowała, że już jakąś chwilę przygląda się wargom chłopaka, po czym zerwała się szybko z jego kolan, jakby ktoś poraził ją prądem.
   Nie powinnaś tego robić, powiedziała do siebie w myślach w gniewie. Jacob poruszył się niespokojnie i otworzył oczy, rozglądając się dokoła zamglonym wzrokiem.
   Alys przeszła szybkim krokiem obok góry papy i drewna, pod którą siedziała na warcie, po czym skierowała się w kierunku Malcolma.
- Mack, wstawaj - Alys trąciła go nogą. Obok zwiadowcy spał jego brat, a po drugiej stronie ogniska leżała Wendy w śpiworze Alys.
- Czy ty jesteś nienormalna, Carley? - warknął chłopak rozeźlony. Jakiś zwiadowca na niego syknął, również się przebudzając. - Wiesz która jest godzina?
- Zabawne - mruknęła pod nosem Alys. Tak jakby ich zegarki mogły działać. - Hale się zbiera, myślę, że my też powinniśmy.
- Skończ myśleć - odparł Malcolm, okrywając się śpiworem. Alys westchnęła i rozpięła zamek, odkrywając twarz chłopaka.
- Czyja to kurtka? - spytała, wskazując na jedną z tych, które miała na sobie. Wiedziała, że ta pod spodem należy do Jacoba, ale tej, którą miała narzuconą na zewnątrz nie potrafiła rozpoznać.
- Obudziłaś mnie tylko po to, żeby spytać o tą kurtkę? - warknął Malcolm, a na jego twarzy pojawił się grymas. - Mogłaś o to spytać Jake'a, to on ją ogarniał.
   Alys zacisnęła wargi w wąską linię. Nie chciała się przyznać, że wolała chwilowo uniknąć spotkania z Jacobem, zwłaszcza po tym jak pół nocy przespała w jego ramionach. Spoglądała na zwiadowcę zimnym spojrzeniem tak długo, aż w końcu westchnął z rezygnacją i wymruczał odpowiedź.
- Gregor, ten od Hale'a. - powiedział, po czym położył się na brzuchu i schował głowę w skrzyżowanych rękach.
   Alys popytała przebudzających się zwiadowców o owego Gregora, ale szybko odnalazła tęgiego mężczyznę z szarawymi wąsami pod zakrzywionym nosem. Uśmiechnął się szeroko, przyjmując pożyczoną kurtkę i zapewnił Alys, że jest gruboskórny i nie było opcji, by zmarzł tej nocy.
- Nie takie noce mi się zdarzały. W wojsku nikt się nie martwi o to, czy zmarznie ci tyłek. - odparł wesoło, jakby rozmawiali o czymś przyjemnym.
- A więc ty także byłeś w wojsku? - dopytywała się zaskoczona zwiadowczyni. Dotychczas wiedziała tylko o Hale'u i jego żołnierskim doświadczeniu.
- Niestety, to tam się poznaliśmy - rzekł Hale, podchodząc do swojego kompana. Jego czarne włosy wywijały się na wszystkie strony. - Nie wiedziałem, że ten drań wróci za mną do Przystani i poderwie moją siostrę.
- Cieszę się, że nie byliście podobni. - zaśmiał się gorzko Gregor, zarzucając broń na plecy i składając swój śpiwór. - Inaczej na pewno nie zwróciłbym na nią uwagi.
- Susan miała pstro w głowie, dlatego cię w ogóle zauważyła - odparował Hale. Alys czuła się głupio, przysłuchując się tej dyskusji. - Jeszcze te twoje przechwałki o walce wręcz przy rodzinnym stole. Jakbym wiedział, kogo zaprosiłem, to zostawiłbym cię w Rosji.
- A kogo wtedy nazwałbyś szwagrem, bracie? - zarechotał Gregor, trącając Alys w ramię. - Nie patrz tak, to tylko takie nasze żarty. W głębi duszy wiem, że Hale mnie kocha.
- Za nic w świecie - skwitował Hale i obaj się roześmiali, budząc kolejnych zwiadowców.
- Co się stało z Susan? - zapytała Alys, czując przy tym, że chyba nie powinna o to pytać. Z drugiej jednak strony chciała wiedzieć o swoim dowódcy jak najwięcej. Hale odchrząknął krótko i wrócił do pakowania swoich rzeczy.
- Nie mam pojęcia, Alys - przyznał szczerze Gregor, uśmiechając się smutno. - Pewnego dnia po prostu wróciłem do domu, a jej nie było. Myślałem, że odesłali ją na południe razem z resztą inteligencji, ale chyba się myliłem, bo powydzwaniałem po wszystkich siedzibach i nic mi to nie dało.
- Inteligencji? - zapytała ze zdziwieniem Alys. - Kiedy to się stało?
- Zaraz po ataku umarłych. Ludzie zaczynali ginąć, zwłaszcza ci, którzy mieli coś w głowie. Domyślaliśmy się z Hale'm, że wojsko ściągnęło ich w jedno miejsce, aby rozgryźli cały ten syf.
   Moja matka, pomyślała z szokiem Alys. Była uczoną, miała dyplomy z najlepszych szkół w kraju. Jeżeli to, co mówił Gregor okazałoby się prawdą, to jej matka mogła wciąż żyć, co więcej, opracowywać strategię jak pokonać umarłych.
- Stary, skończ temat. Nie rób nam nadziei - warknął Hale, zakładając plecak na plecy. Gregor skinął głową posłusznie i wrócił do pakowania swoich bagaży.
   Alys obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku obozowiska swoich przyjaciół. Wendy już nie spała, zwijając śpiwór zwiadowczyni. Robiła to tak sprawnie, jakby nie pierwszy raz sypiała w obozie. Malcolm spał dalej, rozwalony na kamiennej posadzce jak na najbardziej miękkim materacu. Jacob ruszył w ich kierunku, wpatrując się w Alys ze skupieniem. Dziewczyna przystanęła na moment, jakby przez moment zwątpiła, po czym ruszyła jeszcze szybciej w kierunku Wendy, jakby chciała uciec przed spojrzeniem chłopaka.
- Mack - zarechotał Oscar, leżąc w swoim śpiworze. Miał całkiem dziecinny głos, gdy się śmiał. - Wstawaj, śpiochu. Zaraz wyruszą bez nas.
   Malcolm nie wstawał, chrapiąc półgłosem. Jego twarz zakrywały wielgaśne ramiona, którymi mógłby okryć pół obozu.
- Ktoś tu po prostu nie spał za dobrze - ogłosiła Wendy z łagodnym uśmiechem. Alys przystąpiła do niej i wpakowała do swojego plecaka śpiwór, by wspomóc dziewczynę w sprzątaniu. Oscar spojrzał na obie dziewczęta i chyba poczuł się głupio, siedząc bezczynnie, bo zerwał się z miejsca i zaczął pakować swoje rzeczy w pośpiechu.
   Jacob podszedł do Malcolma bez słowa i stanął nad nim z udręczoną twarzą. Zanim ktokolwiek zdołał mu coś powiedzieć, zwiadowca chwycił Malcolma za koniec śpiwora i podniósł tak lekko, jakby ważył nie więcej niż worek ziemniaków.
   Malcolm wyleciał ze śpiwora z hukiem, lądując twarzą na twardym podłożu. Krzyknął z bólu i podniósł się na wysokości łokci, trzymając się obiema dłońmi za twarz.
- Stary, pogrzało cię?! - wykrzyknął. Stojący wokół zwiadowcy zaczęli się śmiać. Nawet na twarzy Jacoba zagościł uśmiech.
- Znam cię, Mack. Nie ruszyłbyś dupy z tego miejsca, nawet gdybyśmy sobie poszli. A teraz ogarnij się trochę. Nawet umarły by się ciebie wystraszył - powiedział i odszedł do rozbawionego Hale'a. Ani jednego spojrzenia rzuconego Alys. Dziewczyna domyśliła się, że jest mu tak samo niezręcznie jak jej samej, choć to on obejmował ja w nocy.
   Hale wrócił niedługo potem w towarzystwie Jake'a. Skinął na Wendy i zwrócił się do Alys, jakby dziewczyna została adwokatem ocalonej.
- Gregor zgodził się zabrać twoją znajomą i jeszcze dwójkę odnalezionych do Zachodu. - powiedział, a jego ciemne oczy na moment wryły się w twarz Alys z sugestią. - Ufam mu, Al.
   Alys spojrzała na Wendy, ale dziewczyna odpowiedziała jej tylko ciepłym uśmiechem. Nagle drgnęła z miejsca i objęła mocno zwiadowczynię w geście pożegnania i ulgi.
- Dziękuję, Alys - wyszeptała jej do ucha. Alys skinęła głową, choć nie wiedziała do końca, za co dziękuje jej dziewczyna. Wykonywała tylko swoje obowiązki. - Wam też dziękuję - uśmiechnęła się, patrząc po kolei na twarze trzech pozostałych zwiadowców. Jacob mruknął coś pod nosem, po czym umknął przed spojrzeniami, podążając za Halem.
   Wendy wzięła resztę swoich rzeczy zapakowanych w ciasny tobołek i pobiegła za tęgim zwiadowcą. Ich drogi rozdzieliły się.
   Alys spojrzała za Jacobem i odetchnęła. Wiedziała, że nie może unikać kontaktu z nim w nieskończonośc. Dlatego tez wzięła swoje rzeczy i pobiegła za przyjacielem.

















poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Wina

   Umarli znajdowali się za kolejną kamienną ścianą wskazującą na wejście do parku. Krzyki nasilały się coraz bardziej, ale Alys nie potrafiła określić ich liczebności - wszystkie zlewały się w jedną całość. Wendy trzymała w dłoni nóż Alys, a jej dłonie drżały tak bardzo, że w każdej chwili mogła go upuścić.
   Czuła, że się zbliżają i że żaden murek nie jest w stanie oddzielić jej od wściekłej hordy. Obok znajdował się drugi park - nieco mniejszy od tego pierwszego, znajdujący się bliżej rynku. Fakt, że umarli się tu dostali nie napawał optymizmem, a tym bardziej nie motywował do dalszej walki.
   Alys załadowała broń i czekała. Potrzebowała jakiegoś impulsu - czegoś, co każe jej walczyć, ale na razie czuła tylko niemy spokój. To jeszcze nie ten moment, myślała, zamykając oczy.
   Wendy uścisnęła jej ramię. Jestem sama, myślała, nawet nie myśląc o towarzyszącej jej dziewczynie. Sama na jedną hordę. Jedyne, co mogę zrobić to ich zaskoczyć... albo...
   Obróciła się szybko i w porę schowała głowę, bo dojrzała zbliżające się sylwetki. Czterech umarłych powłóczyło nogami w ich kierunku, wąchając dokoła jak psy. Zagryzła wargę i zerknęła na budynek stojący najbliżej parku, naprzeciw wejścia. Połowa jego ściany była rozwalona, układając się w skośną ścianę piramidy - reszta budynku pozostała nietknięta. mogłaby się wspiąć od strony ulicy po wystających częściach, a potem ostrzelać umarłych z góry, tak by zabić ich, zanim oni dobiorą się do niej.
   Zostało tylko jedno ale. Alys znajdowała się po prawej stronie wejścia, do którego prowadziły płaskie, powyginane schody. Po lewej zaś stronie majaczył niemo powykręcany i zburzony budynek, który obrała sobie za cel jako strażnicę. Żeby tam dobiec musiałaby prześlizgnąć się pod schodami razem z Wendy, tak by nikt jej nie zauważył, potem wspiąć się po nierównej ściance i zaatakować. Plan był dobry, ale wykonanie go wymagało czasu, którego dziewczyna nie posiadała zbyt wiele.
- Wendy - wyszeptała spanikowana. - Wiesz, w którą stronę poszedł Jacob? - spytała, wbijając w nią wzrok. Dziewczyna zamrugała gwałtownie, jakby ktoś wybudził ją z transu.
- Chy... chyba tak - wyjąkała, choć Alys wiedziała, że pomysł towarzystwa chłopaka niespecjalnie jej się spodobał.
- Musisz tam uciec i to szybko, zanim umarli wyjdą z parku. Będę cię osłaniać. W tamtym miejscu będziesz najbezpieczniejsza i nas nie spowolnisz - Alys zdawała sobie sprawę, że to ostatnie zabrzmiało nieprzyjemnie, ale adrenalina przełączyła jej myślenie na zdumiewająca szczerość. Nie myślała nawet, co mówi. W jej głowie kotłowały się pomysły na pokonanie wrogów z jak najmniejsza liczbą ofiar.
- Postaram się - odparła Wendy, otworzywszy szeroko swoje zielone oczy.
- Na mój znak - rozkazała Alys i odliczała. Potrafiła mniej więcej określić położenie umarłych po samym nasłuchiwaniu, ale potrzebowała skupienia. A adrenalina zmieszana ze strachem nie nadawała komfortu takiemu poczuciu.
   Schowała kosmyk włosów za ucho i przytuliła twarz do ściany. Jeden krok, dwa kroki - mogli znajdować się najwyżej pięć metrów. Jeżeli ruszą w pogoń za Wendy...
- Teraz - wyszeptała cicho, a Wendy wyskoczyła spod muru jak torpeda. Alys naszła dziwna myśl, czy dziewczyna przypadkiem nie biegała w szkolnych zawodach, skoro w ciągu zaledwie kilku sekund znalazła się za zakrętem, zza którego przyszły.
   Umarli jednak zostali zaalarmowani dźwiękiem jej biegu, mimo że stopy Wendy ledwie muskały asfalt. Alys wstała i namierzyła do pierwszego umarłego, kierując się przy tym w stronę budynku. Strzeliła, ale spudłowała. Wdech, Alys - myślała, gdy dwóch umarłych zaczęło biec w jej stronę, reszta jeszcze trawiła informację o jej obecności.
   Strzeliła po raz drugi i trafiła pierwszego z owej ochoczej do ataku dwójki. Gdy ten padł na ziemię, zza krzaków wyskoczyli kolejni, biegnąc w jej stronę. Alys nie próbowała już bawić się w zawodowego strzelca i po prostu popędziła pędem w stronę budynku. Całe szczęście nie znajdował się blisko - z bliska jednak kupa gruzu wystająca ponad murkiem i parkiem zdawała się być nieco niższa i trudniejsza do zdobycia, zwłaszcza przez uciekającą przed umarłymi zwiadowczynię. Alys skoczyła i chwyciła się wystającego daszku nad wejściem, mając nadzieję, że ten nie złamie się pod jej ciężarem.
   Podniosła się na palcach, jęcząc pod nosem, ale jej ciało ześlizgiwało się w płaskiego daszku. Gorzej, że nie miała za co chwycić i się podciągnąć, bo parapet na pierwszym piętrze znajdował się pół metra nad jej głową.
   Nie masz wyboru, Alys - usłyszała głos w swojej głowie. Musiała odstawić słabości na bok i się przemóc, inaczej groziła jej śmierć z rąk ścigających ją wrogów. Wbiła palce w daszek, ale ześlizgnęły się po śliskiej powierzchni. Dyndała nogami na wejściem, modląc się o kilka sekund, zanim umarli ją dorwą.
   Elle, pomyślała nagle, a w jej ciało wstąpiła nowa siła. Musiała przeżyć. Musiała pomóc tym, którzy mogliby skończyć tak, jak dziewczynka. Musiała to zrobić dla niej.
   Przycisnęła dłonie do gładkich dachówek zalanych cementem, z którego składał się daszek i podniosła się na tyle, by przechylić nogę i dostać się nią na swój cel. Zanim jednak przeniosła swój ciężar i podciągnęła do siebie drugą nogę, umarły złapał ją za kostkę i pociągnął do siebie. Alys wykrzyknęła, ale jej instynkt zadziałał szybciej niż umysł, a ręka Alys bezwiednie wyskoczyła przed nią w nadziei na jakikolwiek punkt zaczepienia.
   Złapała się biegnącej obok rynny i z całej siły kopnęła za siebie. Lekko musnęła ramię bądź głowę napastnika, ale to wystarczyło, by ten na chwilę się zawahał i puścił stopę dziewczyny. Alys wykorzystała moment i wspięła się po rynnie, przeskakując z powrotem na daszek - tym razem jednak całym ciałem. Wdrapała się na piętro i usiadła na piętrze w momencie, w którym na daszku pojawiły się palce umarłego. Wycelowała i zaczekała, aż na równi z daszkiem pojawi się głowa wspinającego się, po czym wystrzeliła, trafiając w środek czoła, co nie było wielkim osiągnięciem z tak małej odległości.
   Obróciła się szybko i pobiegła dalej w stronę rozwalonego korytarza bez dachu. Budynek mógł mieć wcześniej dwa piętra, ale ostatnie się zawaliło, tworząc na pierwszym piętrze nierówną powierzchnię złożoną z gruzu, pyłu i desek uszczelniających konstrukcję. Szła ostrożnie, uważając na ostre krawędzie, choć w głębi duszy chciałaby już biec. Gruz sięgał wysoko, a ona miała zamiar dostać się na sam szczyt. Plus jej sytuacji był taki, że po pierwszym ochotniku, chcącym wspiąć się na górę za Alys, nikomu nie przyszło do głowy, żeby udać się za jego przykładem.
   Zwiadowczyni zraniła sobie szybko dłonie, z których zaczęła lecieć krew, ale nie przejmowała się tym zbytnio. Dwa razy upadła również na kolana, czując niepokojący ból na rozdartych spodniach. Wystające gwoździe i kamienie nie zachęcały do dalszej wspinaczki, ale Alys nawet przez chwilę nie myślała o bólu. Nie potrafiła. Strach przejął na nią kontrolę, którą podjął zupełnie nowy i nieznany zmysł - intuicja.
   Znalazła się na szczycie cała obolała i zmęczona, w dodatku obdrapana, jakby przeczołgała się przez stertę gruzu, a nie po niej najzwyczajniej przeszła. Stanęła prosto i wycelowała w znajdujących się pod nią umarłych. Część stała po stronie parku, warcząc w jej stronę jak dzikie zwierzęta, inne kombinowały, jak wejść za nią po znajdującym się wysoko nad wejściem daszku.
   Alys nie miała zbyt wielu naboi, ale wiedziała, że w plecaku na pewno jeszcze jakieś znajdzie - jeśli nie, zostaną jej jedynie gołe pięści bądź kawałki gruzu leżące pod nią. W końcu Wendy wzięła jej nóż.
   Strzelała i strzelała, aż popadła w rutynę. Im bardziej zapominała, w jakim świecie żyje, a bardziej skupiała się na umarłych jako na celach, tym lepiej jej wychodziło i tym więcej ciał padało bezwładnych na ziemię. Potrzebowała kilku chwil, by oczyścić wejście i swoje tyły, po czym przejść do bezpośredniego ataku.
   Kiedy spojrzała w kierunku parku, zawładnął nią szok. Nie spodziewała się tylu umarłych tak blisko centrum, ale najwyraźniej istoty te bardzo polubiły skrywanie się w wysokich trawach i krzewach. W jej stronę wyszło kilkunastu umarłych, których ślepia były żądne mordu i krwi, a z ust wypływała spieniona ślina. Alys skończyły się naboje, więc sięgnęła po więcej do plecaka. Przeszukała go szybko, klnąc pod nosem, na pakującego jej plecak Hale'a, po czym wyciągnęła siedem sztuk całych naboi. Reszta mogła znajdować się na dnie plecaka, ale Alys nie miała czasu ani ochoty wysypywać całej zawartości na nierówną powierzchnię budynku.
- Świetnie - mruknęła pod nosem i zaczęła strzelać. Szło jej dużo wolniej niż dotychczas, ale po pierwsze umarli znajdowali się dużo dalej niż ich poprzednicy, a po drugie Alys miała zbyt mało naboi, by próbować je marnować niecelnymi strzałami.
   Nie zdążyła zabić nawet trzech kolejnych wrogów, gdy usłyszała dobiegające ją od strony drogi krzyki. Ujrzała zwiadowców stojących na tonącym w pyle asfalcie, którzy wymachiwali w dłoniach swoimi broniami i z pędem ruszyli na nieprzyjaciół. Hale stał dalej w tym samym miejscu, w którym Alys go dojrzała, wpatrując się ze skupieniem w dziewczynę, jakby to ona stanowiła zagrożenie. Dziewczyna załadowała broń i, nie czekając na zaproszenie, wystrzeliła w pochylonego umarłego w obcisłych spodniach i rozdartej twarzy.
   Zwiadowcy zatrzymali się dwa metry przed umarłymi i przykucnęli ze swoimi strzelbami i pistoletami w ręku. Strzały zagłuszyły całą panującą w parku wrzawę, a umarli padali pod ostrzałem jak muchy. Ich liczba spadła do zera w zaledwie kilka sekund, ale zwiadowcy nie zmienili ani na chwilę swojej pozycji. Wiedzieli, że zaraz zza krzaków mogą wyskoczyć kolejni i zaatakować pewnych zwycięstwa ludzi. Ich ostrożność zadziwiała Alys.
- Przeszukać park! - wydał komendę Hale, spacerując wolnym krokiem po drodze. Wyglądał, jakby nie miał ochoty brać udziału w walce, choć Alys była pewna, że wcale tak nie jest. Pierwszy Zwiadowca trzymał się na uboczu, ponieważ stamtąd mógł zobaczyć o wiele więcej, niż gdyby był w centrum wydarzeń. Poza tym ktoś musiał osłaniać tyły zwiadowcom.
   Zwiadowcy rozbiegli się po parku po trzech w każdym kierunku, a Alys cofnęła się o krok, chcąc jak najszybciej do nich dołączyć. Poślizgnęła się jednak na jakimś gładkim kamieniu i wylądowałaby na twardych odłamkach, gdyby ktoś w porę nie chwycił jej w ramiona. Alys schowała twarz w ramionach, bojąc się o swoją głowę w momencie upadku, ale czując, że zawisła w przestrzeni, odsłoniła ja szybko i rozejrzała się.
   W rękach trzymał ją Jacob, wpatrujący się w nią swoimi wielkimi, ciemnymi oczyma. Klęczał na kolanach, trzymając w ramionach dziewczynę, jakby ważyła nie więcej niż szmaciana lalka. Alys miała ochotę krzyknąć ze szczęścia, ale powstrzymała się, widząc szramę na policzku chłopaka.
- Jake! Jesteś ranny! - wykrzyknęła, wyrywając się szybko z jego uścisku. Rozejrzała się dokoła za swoim plecakiem, w którym miała zapewne zapas bandaży, ale Jacob chwycił ją za rękę, zanim zdołała namierzyć szukany przedmiot.
- Alys, nie panikuj, jest okej - powiedział i spojrzał w kierunku parku.
   Sylwetki ostrych koron drzew, na których powiewały lekko pozostałości liści, wspinały się ku niebu niczym ostre kolce, gotowe do ataku. Cały krajobraz dokoła wyglądał jak pobitewny plac, czekający na opadnięcie pyłu i ukazanie ciał zmarłych skrytych w mroku ziemi.
   Już po wszystkim.
- Czemu zawsze pojawiasz się, kiedy cię potrzebuję? - spytała Alys, zastanawiając się, kiedy właściwie Jake zdążył wdrapać się za nią na dach. Ona sama nie słyszała nawet dźwięku czyichś kroków, a przecież przejście przez istne morze ruchomych kawałków ścian i to w absolutnej ciszy było awykonalne.
- Wszędzie rozpoznam twój krzyk - odpowiedział, choć jego mina spoważniała. Alys przygryzła wargę, zastanawiając się, czy rzeczywiście krzyczała aż tak głośno, że Jacob usłyszał ją z tak daleka. Raczej w to wątpiła, ale i tak zrobiło jej się głupio. - A tak szczerze mówiąc, to Wendy mnie tu przyciągnęła - powiedział Jacob, uśmiechając się niemrawo. - Dość szybko biega, gdy jest przerażona.
- W takim razie ty też - uznała Alys, licząc w głowie dany jej czas. W ciągu ilu minut udało jej się wejść na dach i powystrzelać część wrogów. Pięciu?
- Dziwisz się? - zapytał Jacob, a jego twarz pobladła. - Przybiega do ciebie spanikowana dziewczyna, krzyczy, że twoja przyjaciółka ma kłopoty, a ty...
- Lecisz jej pomóc? - dokończyła Alys. Jacob na chwilę się zawahał. Z jego policzka wciąż sączyła się krew. Alys nie mogła na nią patrzeć, więc ponownie sięgnęła do plecaka, tym razem jednak z większym skutkiem, bo Jacob był zajęty rozmową.
- Dokładnie - westchnął chłopak, po czym skupił wzrok na dłoniach zwiadowczyni. - Alys... - zaczął nieśmiało, ale ona nawet nie chciała go słuchać.
- Daj spokój - warknęła, polewając czystą szmatkę alkoholem. Nie miała przy sobie wody utlenionej, za to dostała buteleczkę, której zawartość była znana jedynie Hale'owi, co wróżyło dość sporą liczbę procentów.
    Przyciągnęła do siebie twarz speszonego Jacoba i obróciła ją tak, by ukazać zraniony policzek. Chłopak zamknął oczy, siląc się, by nie krzyknąć, gdy Alys przyłożyła do jego twarzy miękki materiał. Zwiadowca nie cofnął się ani o milimetr, a jego ciało pozostało niewzruszone, jakby skamieniało. Alys dziwiła się, bo zranienie wyglądało na dość głębokie.
   Nagle sama wykrzyknęła i prawie upuściła szmatkę, machając rękami na obie strony, jakby chciała przegonić latającą wokół niej osę. Jej ciało zalała fala nieprzyjemnego, ale krótkotrwałego bólu. Jacob złapał ścierkę i spojrzał na nią z zaskoczeniem. Potrzebował jedynie ułamka sekundy, by dojrzeć w szarawym świetle dnia zakrwawione dłonie dziewczyny, które przed chwilą zostały odkażone przez przesiąknięty przez szmatkę alkohol.
- Cholera, jak to piecze - mruknęła pod nosem dziewczyna. - Jakim cudem wytrzymałeś to z takim spokojem?
- Siła woli - odparł z rozbawieniem Jacob, łapiąc ją za ręce. Alys miała ochotę się wyrwać, wiedząc, co za chwilę zrobi. - Alys, ty sieroto - westchnął chłopak, oglądając jej brudne, ciemne od krwi ręce. - Zawsze musisz się gdzieś skaleczyć?
- Mogłabym ci powiedzieć to samo - burknęła w odpowiedzi dziewczyna, mierząc go wzrokiem. Ich nastroje polepszały się, im głosy w parku stawały się coraz cichsze. Wkrótce nie usłyszeli żadnego wrzasku umarłego, co oznaczało, że wszyscy wrogowie zostali unicestwieni.
   Jacob zachichotał, po czym bez uprzedzenia przycisnął materiał do ran Alys, która próbowała się wyszarpać w panicznej chęci ucieczki. Jake trzymał ją jednak mocno, a Alys mogła tylko zagryźć wargi, starając się powstrzymać uciekający z jej gardła krzyk.
- Już, już - wyszeptał, przyciskając usta do jej ucha. - Wytrzymaj jeszcze trochę.
   Alys kiwnęła lekko głową, podczas gdy Jacob przemywał jej rany. Były dużo głębsze niż myślała, a ból był nie do zniesienia, mimo że trwał nie dłużej niż jedna myśl. Usta Jacoba zawisły nad jej uchem, a ona sama wtuliła się w bok jego głowy, czując, że ciepło jej przyjaciela łagodzi jej niepokój i cierpienie z otwartych ran.
   Dopiero po jakiejś chwili ocknęła się i odsunęła gwałtownie, czując, że przekracza granicę, której nie przekroczyła nigdy. Jacob był dla niej jak brat, chronił ją i wspierał, ale nigdy nie przekreślili swojej przyjaźni jakimś nieprzemyślanym posunięciem, a ona nie chciała tego zmieniać. Jacob znaczył dla niej zbyt wiele, by zepsuć to jej reakcją na jego osobę.
   Jacob sprawiał wrażenie, jakby nie zwrócił uwagi na tę pojedynczą chwilę czułości między nimi. Ujął drugą dłoń Alys i przemył ją tak jak pierwszą, po czym wyciągnął z plecaka bandaże z zamiarem opatrzenia pokiereszowanych dłoni dziewczyny.
- Za każdym razem będziesz mnie opatrywał? - spytała z ulgą Alys, gdy w końcu dotarło do niej, że Jacob schował szmatkę przesiąkniętą alkoholem i jej krwią. Chłopak zachichotał. Miał czuły, niski głos, którego nie dało się pomylić z żadnym innym dźwiękiem.
- Jeżeli zamierzasz dalej być zwiadowcą, to chyba wyrobię sobie kartę we Wschodzie. - odpowiedział, a Alys zmarszczyła brew. Nie do końca rozumiała, o co chodzi jej towarzyszowi. - Jak to, nie wiesz? Myślisz, że wszyscy lekarze Przystani rozdzielili się po obozach? To byłoby głupie z ich strony, w końcu w mieście nie ma zbyt wiele sprzętu medycznego, a razem zrobią więcej niż osobno.
- A więc Wschód specjalizuje się w medycynie? - zapytała Alys, czując się dziwnie, że pyta o to dopiero po kilku latach zamieszkiwania w jednym z obozów. Jacob tymczasem tak umiejętnie owijał jej dłonie bandażem, jakby pół życia spędził przy wykonywaniu mumii.
   Chłopak skinął obojętnie głową i rozdarł końcówkę materiału, by zawiązać go wokół nadgarstka dziewczyny.
- A co z resztą obozów? Północ? - dopytywała się.
- W Północy są najlepsi zbrojni, byli żołnierze i weterani. To oni przygotowują strategię zwiadów zarówno dla siebie jak i pozostałych obozów. - mówił chłopak, przerywając sobie tylko, by wziąć głęboki, zmęczony wdech.
- Zachód?
- Naukowcy - Jacob przeczesał swoje ciemnobrązowe włosy, na które padł cień pobliskich gałęzi, a spomiędzy nich uniosła się szarawa warstewka pyłu. - Poznałaś już Bena. Jest ich tam o wiele więcej.
   Alys otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Nie sądziła, że ludzi tak uzdolnionych jak starszy chemik jest więcej. Może jest szansa dla Przystani, pomyślała z nadzieją. Gdyby tak zebrać inteligencję i walczących, zorganizować natarcie i zmiażdżyć umarłych jakąś rozsądną taktyką...
- Halo - Jacob pstryknął palcami przed nosem Alys. - Budzimy się.
- Wybacz - dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie. - A co z Południem? Czy tam też jest jakaś grupa?
- Raczej nie - odparł Jacob smutno. - Ale w Południu jest najwięcej ocalonych, co daje największe nadzieje. Obóz obmyślono tak, by zachować plac za częścią kamienic. Zbudowano nawet mur ochraniający duże podwórko, na którym ćwiczą walczący.
- Serio? Mają gdzie ćwiczyć? - zapytała.
- Tak, południowcy to pracowici ludzie - przyznał Jacob. - Są też najbardziej uśmiechnięci z nas wszystkich. Nic dziwnego - jest tam tyle dzieci...
- Musimy tam kiedyś pójść - oznajmiła nagle Alys, wstając. Usta Jacoba rozświetlił uśmiech.
- Do tej myśli skłonił cię plac ćwiczebny czy dzieci? - spytał, ale urwał, gdy przyjął od Alys sójkę w bok. - Eeej - jęknął, dotykając miejsca pod żebrami.
   Wtem w ułamku sekundy Alys zauważyła czającego się za plecami przyjaciela umarłego, który wspinał się po krzywej ściance na czubek budowli. Odepchnęła Jacoba i sięgnęła po broń, zanim ten zdołał się połapać, co się dzieje.
   Alys wymierzyła i strzeliła, gdy umarły był tak blisko, że mógł sięgnąć po koniec lufy. Niemal niemożliwym było nietrafienie.
   Kula przebiła czaszkę, a siła, z jaką pocisk uderzył w istotę, zwaliła go na fragmenty gruzu i kamieni. Ciało leżało nieruchomo, sponiewierane przez ostre krawędzie, na które upadło.
   Alys odetchnęła, a jej głos zmienił się w jęk przerażenia.
- Cholera - warknął Jacob, unosząc dłonie za kark. - Jak mogłem go nie zauważyć?!
- Rozmawialiśmy - odpowiedziała Alys, ledwie ruszając ustami. Była w szoku. Jeszcze nigdy nie byli tak bezbronni w starciu z jednym umarłym. Gdyby Alys go nie zauważyła... Jacob...
- To nie jest żadna odpowiedź - naburmuszył się Jacob. Był zły, a najgorsze, że był zły na siebie.
- Daj spokój - Alys próbowała go uspokoić, ale jej próby okazały się daremne.
- Nie, Al. To się nie powinno stać. - jego dłonie drżały, ale głos miał w sobie tę samą siłę co zawsze. - A gdybyś ty nie wyjęła broni? Gdyby on był szybszy?
  Alys chwyciła jego dłonie i zacisnęła je, patrząc mu w oczy.
- Przestań panikować - nakazała spokojnym głosem. - Każdemu zdarzają się błędy, nikt nie jest idealny. Nie wszystko da się przewidzieć.
   Jego oczy zmieniły się zauważalnie. Alys dostrzegła w nim dziecko, którego radość z dorastania wypełniła groza i śmierć najbliższych. Tragiczna śmierć.
- Ten błąd mógł kosztować życie Ciebie lub mnie - westchnął nadąsany. Alys nic nie odpowiedziała. Ścisnęła jeszcze raz jego dłonie w geście wsparcia, po czym wypuściła je, mając przed oczami żółte zęby umarłego, jego stłumiony ryk i przekrwione oczy.
- Chodź do obozu - wyszeptała, schodząc ostrożnie po odłamkach skalnych z powrotem na ulicę. Nie minęła minuta, a Jacob podążył za nią.
  Umarłego spalili razem z resztą. Zwiadowcy wrócili z przyległego małego parku, który otoczony był niskim, połamanym ogrodzeniem. Przeczesanie parku zajęło im nieco ponad pół godziny, a po wszystkim, mężczyźni poklepywali się po plecach i uśmiechali się do siebie jak najzwyklejsi kumple przy barze, popijający spienione piwo. Świat się zmienia, ale pewne zachowania zostają, pomyślała wtedy Alys.
   Wśród zwiadowców powracających na drogę zauważyła Oscara, którego policzek zadrapano cienkimi paznokciami albo porysowano ostrą gałęzią. Jego twarz rozświetlał dumny uśmiech, gdy chłopak rozmawiał ze swoim starszym bratem. Malcolm zmierzchwił mu czuprynę, po czym powiedział do niego coś, co najwyraźniej go rozbawiło.
   Pierwszy zabity umarły Oscara, pomyślała Alys, przypominając sobie próg własnego domu cztery lata temu. Nie potrafiła nazwać tego zabójstwem, ale wiedziała, że w tym momencie coś w niej pękło. Unicestwiła coś żywego - coś, będącego namiastką ludzkiego bytu.
- Idziesz, Al? - spytał Jacob, ruszając za resztą zwiadowców do miejsca, w którym zostawili rzeczy jak i dwóch pilnujących je strażników. Alys czuła, że zaraz zemdleje z nadmiaru emocji.
   Zdołała zrobić tylko kilka kroków, gdy przylgnęła do niej Wendy. Jej rude włosy powiewały na wietrze jak płomienista chmura przypominająca piaskowe obłoki.
- Byłaś bardzo dzielna - odezwała się do niej zwiadowczyni, obdarzając ją przyjaznym, choć nieco zmęczonym uśmiechem.
- Ja? - zapytała zdziwiona Wendy. - To ty walczyłaś z umarłymi!
- A ty odnalazłaś Jacoba i wezwałaś posiłki - odparła Alys. Chwyciła ją za dłoń w geście wsparcia, tak jak wcześniej Jacoba, i skinęła głową. - Dziękuję. Wiem, że kontakt z naszymi towarzyszami musiał być dla ciebie trudniejszy niż dla mnie walka z umarłymi.
   Wendy nie odpowiedziała, a jej twarz jakby poszarzała. Alys pomyślała, że niepotrzebnie zaczynała ten temat, ale prędzej czy później, gdy bitewny pył i napięcie opadną, Wendy znów zacznie rozmyślać o tym co się dzisiaj stało. O ile, rzecz jasna, nie siedzi to w jej umyśle przez cały czas.
- Co się teraz ze mną stanie? - spytała dziewczyna, nie puszczając dłoni Alys.
- Na razie będziesz przy mnie, a ja spytam o ciebie naszego dowódcę - odpowiedziała z westchnięciem. Jacob idący przed nią obrócił się na moment i spojrzał na obie dziewczyny, po czym ruszył dalej przed siebie, uznając, że nie warto im przeszkadzać. - Zwiady trwają cztery dni, nie ma sensu, żebyś z nami zostawała. Będziesz w niebezpieczeństwie. Myślę, że Hale znajdzie sposób, by cię oddelegować do obozu.
   Ciałem Wendy wstrząsnął dreszcz.
- Chcę, żebyś ty mnie oddelegowała - powiedziała poważnie, a jej zielone oczy rozbłysły strachem. Alys westchnęła.
- Ja też - przyznała, choć miała pewność, że Hale jej na to nie pozwoli. Będzie musiała z nim porozmawiać - poprosić go, by wybrał do eskorty zaufanych ludzi - takich, którzy nie skrzywdzą Wendy ponownie. Druga sprawa to to, że jeden zwiadowca prawdopodobnie nie wróci dziś do reszty i to najwyraźniej z jej powodu...
   Szli do obozu bardzo długo, Hale przeniósł ich zapasy w całkiem inne miejsce, gdy ona była zajęta walką z umarłymi. Na końcu ulicy znajdował się mały plac pod sporej wielkości budynkiem o niskim, nachylonym dachu. Z jego ścian odleciał kolorowy tynk, ale Alys poznała, że w lepszych czasach był to supermarket. Parking pod nim wyglądał bardzo pusto z jednym samochodem, postawionym na środku, z którego ktoś wykradł prawdopodobnie większość ważnych części.
   Hale obrócił się, a Alys zauważyła, że z twarzy mężczyzny zniknęły wszystkie oznaki witalności, a ukazał się jego wiek.
- Tutaj rozbijamy obóz. Jesteśmy osłonięci z dwóch stron, z przodu mamy drzewa i pustą ulicę więc łatwo będzie namierzyć wroga - ogłosił. - Jacob, Alys, Malcolm i Oscar, zajmiecie się rozpalaniem ognisk. Joe, Mitchell i Steward...
   Alys nie przysłuchiwała się dalszym poleceniom, ale jednomyślnie ze swoimi przyjaciółmi ruszyła w kierunku równo rosnących drzew, tworzących alejkę między parkiem a ulicą. Ich cień dodawał im poczucia skrycia przed wszędobylskimi oczami oraz pozwalał na odpoczynek.
   Malcolm pożyczył od jednego ze zwiadowców małą siekierę i porąbał mniejsze drzewa i gałęzie, tak by użyć ich do rozpałki. Alys i Wendy zaczęły zbierać gałęzie i zanosić je na środek parkingu. Wkrótce dołączył do nich Oscar, drepcząc za nimi o swoich krótkich nogach. Jacob wspomógł Malcolma, łamiąc gałęzie gołymi rękoma. Jeśli nie udało mu się jakiejś połamać, obrzucał ją przekleństwami, które bawiły Malcolma, a irytowały Alys.
   Praca szła im szybko i wkrótce nazbierali tyle drewna, że mogli dzięki temu rozpalić pięć ognisk. Zostawili resztę rozpałki w jednym miejscu i zajęli się rozpalaniem. Alys skorzystała z okazji i podeszła do Pierwszego Zwiadowcy.
- Hale - zaczepiła go, gdy układał resztę zapasów i cienkich reklamówek z żywnością obok swojego śpiwora, by mieć na nie oko oraz by reszcie nie przyszło do głowy nic podbierać.
- Co? - spytał, obracając się do niej.
- Jest ze mną dziewczyna... Wendy. Musi dostać się do obozu, najlepiej jak najszybciej. - wyrzuciła z siebie, wpatrując się z nadzieją w oblicze mężczyzny. Hale odchrząknął i podparł się pod boki.
- I co ja mam z tym faktem zrobić? - mruknął, marszcząc brwi. - Alys, nie panikuj. Za chwilę znajdzie nas reszta zwiadowców, po których zaraz wyślę ludzi i wtedy okaże się że mamy przynajmniej piątkę ocalonych. Zawsze tak jest. Poza tym zaraz zajdzie słońce i nie zdążyliby dotrzeć do obozów z eskortą. Niestety, tę noc musi spędzić tutaj. Rano wyślę ludzi...
- Hale - wtrąciła niepewnie Alys. Nie wiedziała, jak miała to wyrazić. Wierzyła Hale'owi, że wysyłanie ludzi do Północy o tej porze to głupi i niebezpieczny pomysł, ale wiedziała też, że Wendy będzie przerażona wizją spędzenia nocy na placu pełnym facetów. - Ta ocalona... jest bardzo zranioną osobą. Bardzo zależy mi na tym, by odprowadzili ją odpowiedzialni ludzie...
- Kto z nas nie jest zraniony, Alys? - zapytał Hale z bezbarwnym spojrzeniem. W jego głosie pobrzmiewał smutek. - Nie martw się, wyślę swoich najlepszych ludzi.
- Bardzo ci dziękuję - odpowiedziała Alys, a jej ciało zalała fala ulgi.
   Hale obrócił się i krzyknął do swojego towarzysza.
- Jason, gdzie jest Tom? - spytał. Alys drgnęła, czując, że wie coś w tej sprawie.
- Nie mogłem go znaleźć, Hale - powiedział niski zwiadowca z ciemnym zarostem i krzaczastymi brwiami. Wyglądał trochę jak połączenie krasnoludka i siłacza.
- Gdzie go ostatni raz widziałeś? - dopytywał się Pierwszy Zwiadowca, siadając na swoim śpiworze i ściągając buty. Przed nim płonęło małe ognisko rozpalone przez Alys.
- Rozdzieliliśmy się przy ogródkach działkowych - Jason wzruszył ramionami. - Obszedłem część mieszkań, ale go nie znalazłem, więc pomyślałem, że może sam wrócił.
   Alys poczuła, że zaraz zemdleje. Za sobą usłyszała kroki i prawie drgnęła, gdy Jacob położył dłoń na jej ramieniu.
- Hale, wiem, gdzie jest Tom - rzekł wypranym z emocji głosem. Hale przekrzywił głowę w jego kierunku, a na jego twarzy zagrało kilka uczuć. Alys nie potrafiła ocenić, które były najsilniejsze.
- To znaczy? - zapytał ostrożnie, patrząc to na Alys, to na Jacoba.
   Jacob ścisnął lekko ramię dziewczyny, sugerując jej jasno, że sama powinna to wyznać. Alys z jednej strony miała żal do przyjaciela, że zostawia ją na lodzie, ale z drugiej wiedziała, że sama musi powiedzieć prawdę.
- Hale, Tom już tutaj nie wróci - wydusiła z siebie ze łzami w oczach.
   Pierwszy Zwiadowca stanął jak wryty, wpatrując się twardo w Alys, jakby badał, czy dziewczyna mówi prawdę.
- Co się z nim stało? - zadał to pytanie tak słabo, że Alys z początku go nie usłyszała.
- Jest martwy... - odpowiedziała wymijająco, ale Hale tylko zacisnął dłonie w pięści.
- Co się z nim do cholery stało?! - wykrzyknął, zwracając na siebie uwagę wielu obecnych.
   Alys miała ochotę się rozpłakać, ale czuła, że musi być silna. Zniesie nawet najgorszą karę za to, co się stało.
- Zrobił krzywdę Wendy... Ja nie chciałam, nie mogłam stać bezczynnie... - Hale uniósł dłoń, a jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Moment. Ty go zabiłaś? - spytał z szokiem. Jacob wciąż milczał.
   Do Hale'a podszedł wysoki mężczyzna, którego rysy twarzy przypominały coś Alys, ale zwiadowczyni nie mogła sobie przypomnieć co.
- Czy ja dobrze słyszę? - zagrzmiał wściekle. - Ona zabiła mojego brata?!
   Alys otworzyła szeroko oczy. Potem wszystko stało się tak szybko. Obcy nie uzyskawszy odpowiedzi, wyskoczył na nią z pięściami. Hale zasłonił ją, chwytając zwiadowcę w unieruchamiający uścisk. Jacob odepchnął Alys i stanął między nią, a jej potencjalnym wrogiem, niczym żywa tarcza.
- Zabiję cię!! - warczał zwiadowca, kipiąc z furii. Do Hale'a dobiegło dwóch zwiadowców i zatrzymało go w porę, bo brat Toma prawie zdołał się wyrwać.
   Alys położyła dłoń na ustach, nie wiedząc czy bliżej jej do zemdlenia czy wymiotów. Poczuła się okropnie z myślą, że zamordowała człowieka - a dopiero teraz ten fakt w pełni do niej dotarł. Od tyłu zaszedł ich Malcolm, a za nim schowała się Wendy, obserwując całe zbiegowisko z otwartymi szeroko oczyma. Alys miała nadzieję, że nie usłyszała z tej wymiany zdań wystarczająco, by zrozumieć, że cała sprawa zaczęła się od niej.
- Uspokój się, Mitchell! - krzyknął Hale, przygniatając go do podłoża. Mężczyzna wierzgał jeszcze przez chwilę, po czym zwiesił głowę, gdy jego twarz zalały łzy. Jacob obrócił się i chwycił Alys w ramiona. Całe jej ciało drżało, obrócone do Mitchella tyłem. - Poskładajmy fakty. Jeszcze nie wiemy, co się tam stało, więc musimy to na spokojnie przyjąć. Doskonale to wiesz, nie jesteś idiotą.
   Mitchell trząsł się w stłumionym szlochu jeszcze przez chwilę, leżąc płasko na parkingu. Zwiadowcy po kolei odsuwali się, upewnieni, że ich towarzysz nie zrobi nic głupiego. Hale dla pewności stanął obok Alys.
- Ciało... - wyszeptał pospiesznie Mitchell, przerywając długą chwilę ciszy. - Trzeba spalić ciało, Hale.
   Pierwszy Zwiadowca skinął głową.
- Wreszcie myślisz rozsądnie, przyjacielu - odparł, gdy zwiadowca wspiął się na nogi.
- Ja pójdę z nim - zgłosił się Jacob, a Alys spojrzała na niego z szokiem. Mitchell dopiero co chciał napaść na nią z pięściami, a teraz jej najbliższa osoba zgłaszała się na ochotnika, by odejść razem z nim. Widziała w tej sytuacji ryzyko, że Mitchell mógłby chcieć się na niej zemścić, krzywdząc Jacoba.
   Ścisnęła z całej siły jego ramię, zwracając na siebie uwagę. Ich twarze dzieliły od siebie centymetry.
 - Nie pozwalam ci, Jake - wyszeptała groźnie, patrząc na niego wzrokiem sokoła szykującego się do złapania ofiary.
- Obiecałem ci coś - mruknął pod nosem, opuszczając swoje silne ramiona. Alys niechętnie go puściła, czując, że uchodzą z niej wszystkie siły. Spojrzała na zachód, gdzie słońce opadało ku horyzontowi. Nie potrafiła oceniać czasu na podstawie ruchu słonecznego, ale była pewna, że nie zostało im wiele czasu. Po błękicie nieba rozlały się żółte i pomarańczowe barwy.
   Patrzyła za odchodzącymi z przejęciem. Mitchell starał się na nią nie patrzeć, choć jego sylwetka wydawała się spięta, jakby był przygotowany zarówno do obrony, jak i do ataku. Akurat z tym drugim nie różnił się wiele od brata.
- Nie martw się, Alys - odezwał się do niej Malcolm, który niespodziewanie pojawił się obok niej. - Zaraz wróci.
- Nie mam pewności, Mack - odpowiedziała smętnie, wpatrując się w dwie ciemne sylwetki, znikające za drzewami alei.


wtorek, 11 kwietnia 2017

Oprawca

   Jacob pozwolił Alys na przeniesienie bagaży zaledwie przez pół ulicy, po czym odebrał je, narzekając jak zwykle na upór dziewczyny. Przeszli między niskimi, parterowymi domkami i zatrzymali się na granicy wielkiego pola naznaczonego siecią powyłamywanych ogrodzeń.
- Ogródki działkowe - powiedział pod nosem Jacob, zakładając plecak na ramię.
- Wyczuwam, że niewiele różnią się od parku - mruknęła Alys, rozglądając się po zaschniętych drzewkach owocowych i niewielkich kępkach zieleni obumarłych roślin. Wiedziała, że wśród tej flory łatwo mogą skryć się umarli.
- Być może - westchnął Jacob, rzucając plecak pod nogi. - Co powiesz na małą przerwę? Póki nie mamy na karku Hale'a i jego lizusów.
   Alys uśmiechnęła się pod nosem. Dobrze wiedziała, że Jacob jest wykończony spacerem po mieście z kilkoma plecakami na ramionach. Nawet z jego siłą było to męczące zadanie.
- Jasne - odparła i oboje usiedli w cieniu wysokiej lipy, by zjeść posiłek. Gwen naszykowała im kilka smacznych kanapek, ale ku zawiedzeniu Alys, nie znaleźli ich zbyt dużo, więc musieli posilić się dość oszczędnie. Nie wiadomo, kiedy następnym razem natrafią na coś do jedzenia.
- Pytałeś mnie o coś, gdy się rozdzielaliśmy - przypomniała sobie dziewczyna, wycierając usta z wody, którą popiła posiłek. Jacob zerknął na nią, a jego oczy nagle się powiększyły, jakby zobaczył stojącego z nim twarzą w twarz tygrysa.
- To już nieistotne - mruknął, a Alys uniosła brew. Zastanawiała się, co chodziło jej przyjacielowi po głowie.
- Czyżby?
   Jacob mruknął coś pod nosem, po czym wstał i wziął do ręki plecak. Alys nie miała zamiaru ustąpić, tym bardziej, że dziwiła ją reakcja chłopaka, więc ruszyła za nim, gdy wtem ich pogawędkę przerwał głośny wrzask.
- Słyszałaś? - wyszeptał z przejęciem Jacob. Wiatr wiejący od strony działek potargał jego kurtkę i włosy.
- To w którymś z tych domków - wskazała i bez pytania ruszyła biegiem w tamtym kierunku. Nie miała wątpliwości, że ktoś tam potrzebował pomocy.
   Jacob biegł tuż za nią, ale krzyki się nie powtórzyły, więc ciężko było im namierzyć miejsce, z którego dobiegały. Możliwe też, że osoba, które je wydała, już umarła.
- Rozdzielmy się - zarządziła Alys, podbiegając do pierwszego z domów, ale Jacob chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. Włosy dziewczyny zatańczyły w powietrzu.
- Zwariowałaś? - spytał. - Nie dam ci się rozdzielić.
   Alys poczuła złość, że Jacob wciąż nie ufał jej na tyle, by pozwolić jej na samotność. Przecież już raz udowodniła mu, że da sobie radę w trudnych warunkach. Poza tym, gdyby było tu więcej umarłych, to wyszliby im na spotkanie. Wokół kręciło się zbyt wielu zwiadowców, by te kreatury pozostały w ciszy.
   Z drugiej jednak strony w ciemnobrązowych oczach przyjaciela pojawiła się troska, z którą Alys nie potrafiła walczyć. Zawahała się przez chwilę, póki nie spostrzegła się, że tylko marnuje czas.
- Jake, ktoś nas potrzebuje - powiedziała poważnie, patrząc mu w oczy. - Nie mamy czasu.
   Jacob wyglądał, jakby ktoś wymierzył mu policzek.
- Dobra - zgodził się w końcu, krzywiąc się przy tym, jakby podświadomie jego ciało nie zgadzało się z tym, co wypowiedziały usta. - Ale uważaj na siebie.
- Zawsze, zwiadowco - odpowiedziała dziewczyna, biorąc w dłonie wiszącą na plecach strzelbę. Zdołała nawet zatęsknić za jej dźwiękiem.
   Weszła do pierwszego domu, którego drzwi frontowe nie zostały w żaden sposób zabezpieczone przed obcymi. Trzymała broń w pogotowiu, ale wystarczyło przejść jedynie kilka kroków, by upewnić się, że mieszkanie ktoś dawno opuścił. Na podłodze zalegała gruba warstwa kurzu.
   Alys zawróciła na pięcie i ruszyła dalej. Badała uważnie każdy dom, zastanawiając się za każdym razem, czy nie warto sprawdzić piwnicy. Nie chciała się do tego przyznać Jake'owi, ale wolała unikać ciemnych i ciasnych miejsc.
   Oddalała się coraz bardziej od miejsca, w którym pożegnała się z Jacobem, ale wciąż nie znalazła osoby, z której gardła wydobył się ten krzyk. Stąpała cicho, choć prędko i rozglądała się uważnie, jakby zza rogu miał zaraz wychynąć umarły. Jednocześnie nasłuchiwała, czy strzelba Jacoba nie wypali i czy jej przyjaciel nie dotrze do celu jako pierwszy.
   Usłyszała przyciszone głosy i ruszyła w ich kierunku, starając się skupić wszystkie zmysły. Schowała się za ścianą jednej z pobliskich kamienic, ale szybko odkryła, że głosy pochodzą zza okna, koło którego właśnie przystanęła. Wbiegła szybko do kamienicy, zauważając, że przyciszone jęki się nasilają. Była już bardzo blisko.
   Na parterze znajdowało się tylko jedno mieszkanie, a drzwi do jego wnętrza ktoś uchylił, jakby ją do siebie zapraszał.
   Zakradła się do salonu i stanęła jak wryta, nie potrafiąc ogarnąć wzrokiem sytuacji, w jakiej się znalazła.
   Przed nią, na środku pomieszczenia stał zwiadowca, obrócony do niej plecami. Na brudnym, poszarzałym dywanie leżała półnaga dziewczyna w rozdartej sukience. Jej urodę przysłaniały siniaki na ramionach i policzkach, które ewidentnie wskazywały na to, co zdarzyło tu się przed chwilą. W kącie pomieszczenia leżała druga dziewczyna z lejącą się z jej rannej głowy krwią. Ona nie miała na sobie żadnego okrycia.
   Alys otworzyła szeroko oczy. Jej oddech przyspieszył. Wtem spojrzenia przerażonej dziewczyny i zwiadowczyni się spotkały, na moment zatrzymując całą tę scenę w głowie Alys. Posoka krwi, muskularny mężczyzna, rozdarta biała sukienka, naznaczona plamami czerwonej cieczy.
   Zwiadowca jak gdyby nic majstrował przy pasku swoich spodni i już otwierał usta, by coś powiedzieć do kulącej się ze strachu dziewczyny, gdy wtem przerwał im dźwięk upuszczonej broni. Mężczyzna obrócił się i zauważył dziewczynę w czarnym stroju, z której palców wyślizgnęła się ostatnia szansa na przerwanie tego dramatu.
- O proszę - jego zielone oczy rozbłysły. - Ktoś tu chyba chce do nas dołączyć.
   Mówiąc to, ruszył w kierunku zwiadowczyni. Wystarczyły jego trzy kroki, by pokonać dzielącą ich odległość. Trzy kroki, by Alys zdążyła chwycić leżącą pod ścianą deskę i zamachnąć się nią w kierunku oprawcy.
   Dziewczyna z podartą sukienką wykrzyknęła, gdy drewno sięgnęło głowy zwiadowcy. Rozległ się huk, a deska połamała się na mniejsze elementy. Alys do tej pory nie wierzyła, by potrafiła zamachnąć się z taką siłą. Nie poprzestała jednak na samym uderzeniu. Jej ciało było rozrywane przez gniew i niedowierzanie, jakie rozlały się po całym jej ciele jak żrący kwas. Wykrzyknęła z furią i podbiegła do leżącego na podłodze mężczyzny, który był na skraju utraty przytomności. Nie zdążył podnieść się na nogi, bo Alys kopnęła go z całej siły w głowę. Chwyciła resztki z rozwalonej deski i zaczęła go nimi okładać, jakby dalej był w stanie odczuwać ból. Ten sam, który odczuwała przed chwilą dziewczyna i jej zmarła towarzyszka.
   Obraz przed twarzą Alys stał się niewyraźną przestrzenią, gdy do jej oczu napłynęły łzy. Z jej gardła wydobył się dźwięk pomiędzy szlochem a warknięciem, którego ona sama nie potrafiła zahamować. Zwolniła dopiero, gdy przed jej zaszklonymi oczami pojawiły się czerwone plamy.
   Ktoś chwycił ją w pasie i odciągnął w tył. Sądząc, że to kompan tego bydlaka, Alys walnęła go z całej siły łokciem pod brzuch, ale mężczyzna nawet się nie skrzywił. Jego ramiona wydawały się zbyt opiekuńcze, by móc ją skrzywdzić.
- Już dobrze, Alys, już - Jacob wyszeptał jej do ucha, przytulając ją mocno. Alys poczuła, że się rozsypuje. Dziewczyna kuląca się przed nimi w kącie wpatrywała się w nich z szokiem i niepewnością. Przed zwiadowczynią leżał zakrwawiony mężczyzna, którego głowa i włosy wyglądały jak jedna wielka szkarłatna breja.
- Jake - wymruczała, a jej głos się załamał. Nie miała siły, by pojąć, co tu się stało... co się stało z nią.
   Jacob objął ją mocniej, chcąc załagodzić nieco dreszcze, które ją objęły. Jego usta powędrowały nagle do jej czoła, zostawiając na nim czuły pocałunek. Oddech Alys wydawał się zbyt głośny i szybki, by dziewczyna mogła w tej chwili skupić myśli.
- Już wszystko dobrze - pocieszał ją dalej chłopak. - To już koniec.
   Alys wtuliła twarz w jego ramię i głośno zapłakała. Nie dowierzała, że człowiek, który miał chronić i pomagać ocalonym, był w stanie skrzywdzić niewinnych, by zaspokoić swoje żądze. Co więcej, chciał wyrządzić krzywdę także jej i zrobiłby to, gdyby dziewczyna nie zainterweniowała.
- Jestem przy tobie - usłyszała od chłopaka, gdy ocierała łzy. Potrzebowała chwili, by dojść do siebie, a Jacob nie chciał zostawić jej samej. Alys wyjątkowo odetchnęła z ulgą. Czuła się pewniej przy swoim przyjacielu.
   Przetarła nos i w końcu spojrzała na dziewczynę. Nie ruszyła się nawet o krok, a jej gęste, rude włosy spływały po nagich ramionach, które próbowała mozolnie zakryć resztkami sukienki. Jacob zerknął w jej stronę, a jego twarz nagle poszarzała.
- Powinnaś z nią pogadać - mruknął pod nosem, a Alys skinęła głową, wciąż tkwiąc w ramionach chłopaka. Zebrała się w sobie i ruszyła wolnym krokiem w jej stronę, zmuszając się, by nie patrzeć w kierunku zakrwawionego zwiadowcy. Bała się, że właśnie zamordowała człowieka.
- Hej - zaczęła, przekrzywiając głowę. Jak przekonać tak zranionego człowieka, że nie ma się złych zamiarów? Miała taką przewagę, że była dziewczyną i że właśnie pobiła oprawcę ocalonej. Wątpiła jednak, czy to wystarczy, by wzbudzić w ofierze zaufanie, co więcej zabrać ją do reszty zwiadowców, którzy mogliby jej pomóc. - Jestem Alys - powiedziała, wpadając na dobry pomysł. Może zwracając uwagę na siebie zdoła odwrócić wzrok dziewczyny od tego, co tu się właściwie stało. - To jest Jacob - machnęła w kierunku stojącego w progu chłopaka. - Chcemy ci pomóc.
   Dziewczyna w odpowiedzi wymruczała coś przez znieruchomiałe usta, co równie dobrze mogła uznać za jeden z jej kolejnych jęków.
- Słucham? - spytała Alys, kucając przy dziewczynie. Ze zdziwieniem zauważyła, że mogła mieć tyle lat, co ona sama.
- Niech on wyjdzie - powiedziała sucho, wpatrując się piorunującym spojrzeniem zielonych oczu w Jacoba. Alys podążyła za nią wzrokiem i kiwnęła w kierunku towarzysza. Jacob zmarszczył brwi.
- Będę osłaniał wejście - oznajmił i wyszedł, zostawiając je same.
   Gdy mieszkanie opustoszało, dziewczyna głośno westchnęła, a jej oddech zmienił się w drżący odgłos, który łatwo dało się pomylić z szumem wiatru.
- Już nic ci nie grozi - obiecała Alys, patrząc jej w oczy. Sięgnęła do swojego plecaka i wyciągnęła z niego zapasowe ubrania, które spakował jej Hale, szykując się do wyprawy ze swoimi pomocnikami. Podała je bez namysłu dziewczynie, która wciąż wydawała się nieufna w stosunku do obcych. - Możesz mi zdradzić, jak masz na imię?
- Wendy - wyszeptała po dłuższej chwili jej rozmówczyni, biorąc do ręki czyste ubrania z taką mina, jakby obawiała się, że zaraz wyjdą z nich karaluchy. - To... to... - zająknęła się, patrząc na zakrwawione zwłoki pod ścianą. - Moja przy...przyjaciółka. Karen.
- To on jej to zrobił? - spytała Alys, wskazując na nieprzytomnego zwiadowcę. Wiedziała, że powinna sprawdzić mu puls, ale w tej chwili nawet nie chciała o tym myśleć.
   Wendy spojrzała w oczy swojej wybawicielce i przytaknęła głową. W kącikach jej oczu wezbrały łzy. Alys zacisnęła pięści.
- Mogę cię stąd zabrać - wyszeptała zwiadowczyni, bawiąc się dłońmi. Nie wiedziała, od czego zacząć, więc postanowiła być po prostu szczera. - Mieszkam w jednym z obozów, w których nie zdarzają się takie wypadki jak tu...
- To stamtąd wziął się on? - zapytała Wendy, mrużąc oczy, choć całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz obrzydzenia.
   Alys nie odpowiedziała. Czuła wstyd, że mogła nazwać tego człowieka towarzyszem.
- W tych okolicach może kręcić się więcej takich typów jak on, Wendy - oznajmiła cicho. - Nie będę cię zmuszać, żebyś z nami poszła, ale wiedz, że tutaj grozi ci coś o wiele gorszego niż...
   Nie potrafiła tego powiedzieć. Po prostu nie przeszło jej to przez gardło. Dziewczyna skinęła głową, jakby zrozumiała całą sprawę i spróbowała usiąść, ale jej ciało odmówiło posłuszeństwa i upadłaby, gdyby nie złapała się blatu stolika, o który wcześniej opierała się plecami.
   Alys obróciła się, a Wendy szybko przebrała się w otrzymane ubrania. Nie odezwała się ani słowem, gdy jej siniaki i zadrapania dotknął materiał. Narzuciła na siebie prostą szarą bluzę i ubrała sprane jeansy, a rozdartą sukienkę odrzuciła w kąt. Wtedy Alys obróciła się i zauważyła, że podarowane ubrania są na nią ciut za małe. Nawet jeżeli były w podobnym wieku, to ich sylwetki znacznie się od siebie różniły. Zwiadowczyni była niska i drobna, a Wendy kształtna i dość wysoka, przed co wyglądała, jakby ubrała się w ciuchy swojej młodszej siostry.
- Dziękuję - wyszeptała, nie patrząc na Alys i powlokła się w kierunku wyjścia. - On tam dalej jest?
   Alys dopiero po chwili zrozumiała, że chodziło jej o Jacoba.
- Tak, czeka na nas. - gdy Wendy pobladła, dziewczyna dodała: - To mój przyjaciel.
   Wyszły na zewnątrz, a Jacob obrócił się z obojętną miną. Nawet nie spojrzał na idącą za Alys postacią. W dłoniach trzymał swoją strzelbę.
- Zabiłaś go? - zapytał, a Alys przystanęła. Nie potrafiła tego sprawdzić. Nie umiała nawet spojrzeć na ciało mężczyzny, a co dopiero go dotknąć.
   Jacob to zrozumiał, bo minął dziewczynę i wrócił się do mieszkania z gotową bronią. Alys zastanawiała się, czy gdyby zwiadowca powstał, to Jacob byłby zdolny go zabić.
   Wendy odskoczyła, gdy Jacob koło niej przechodził, po czym przylgnęła do Alys, łapiąc ją za ramię, jakby się obawiała, że zwiadowczyni zaraz ucieknie.
- Proszę, nie zostawiaj mnie - poprosiła, nie patrząc na nią swoimi zielonymi oczyma, jakby te słowa przychodziły jej z trudem. Alys ujęła jej rękę w geście wsparcia i tak stały, czekając na Jacoba.
   Alys bała się, że zabiła tego człowieka, ale z drugiej strony bała się jeszcze bardziej, że zdołał on przeżyć jej uderzenia. Nie chciała, by Wendy wciąż obawiała się, że jej koszmar może się powtórzyć.
   Jacob w końcu wrócił, trzymając w dłoni strzelbę Alys, o której dziewczyna całkiem zapomniała.
- Nie zgub jej znowu - powiedział, oddając ją przyjaciółce, po czym ruszył na zewnątrz, nie odzywając się ani słowem. Alys miała ochotę spytać go, czy zwiadowca żyje, czy jest przytomny, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu, zerkając na przestraszoną Wendy za jej plecami.
   Wrócili prostą drogą do ulicy, na której rozdzielili się z Hale'm. Słońce trzymało się jeszcze wysoko, gdy dotarli na miejsce. Ulica świeciła pustkami, ale Alys uważała, że to dobrze. Będzie miała czas na przemyślenie kilku spraw... i na zapytanie o nie Jacoba.
   Czarny pas określający drogę zdołał nieco zszarzeć po zabiegach słońca, ale i tak mocno kontrastował z otoczeniem. Alys i Jacob usiedli na krawężniku, przyglądając się znajdującemu się naprzeciw boisku, na którym wcześniej pewnie grywały dzieci. Wendy zajęła miejsce pod drzewem, kilka metrów od nich i zajadała kanapki podarowane jej przez Alys. Zwiadowczyni natomiast miała nadzieję, że jej pusty żołądek przemilczy tę sprawę.
   Jacob poprawił swoje ciemne włosy i zmarszczył brwi, spoglądając w oświetlone słońcem kraty wokół boiska.
- Wystraszyłaś mnie, wiesz? - zapytał z ponurą miną. Alys oparła się o krawężnik i ułożyła w pozycji leżącej, chwytając promienie słoneczne, ogrzewające jej ciało.
- Tak? - spytała, mając ochotę zmienić temat. Przyjemna pogoda zdołała nieco ją rozweselić, a przynajmniej na chwilę odeprzeć nękające ją myśli.
- Nie myślałem, że jesteś zdolna... Do pobicia - powiedział chłopak, bojąc się jej spojrzeć w oczy. - I to faceta, który przerastał cię dwukrotnie. Jakim cudem taka kruszyna zwyciężyła Goliata?
   Alys zadrżała. Wśród słów Jacoba kryło się coś, czego jawnie się obawiała.
- On żyje? - spytała, a jej głos zadrżał. Nie potrafiła nad nim zapanować. Jacob zerknął na nią swoim bystrym spojrzeniem, po czym skupił się z powrotem na jezdni.
- Nie zagrozi już ani tobie, ani jej - mruknął zjadliwie, skinąwszy na niczego nieświadomą Wendy.
   Alys nic z tego nie rozumiała. Powinna się uspokoić, ale jej umysł wciąż dociekał, czy jednak popełniła zbrodnię czy tylko się broniła. Jednocześnie zastanawiała się, co na to Hale. Czy ukaże ją, wyrzuci ze zwiadów, odeśle do Maise? A może nie dowie się o całej tej sytuacji?
   Jacob machnął przed twarzą swoją wielką dłonią, odpędzając muchę i tym samym przywołując Alys do rzeczywistości. Nie było sensu nad tym myśleć. Stało się.
- Szlag - wyszeptała sucho dziewczyna, siadając prosto. - Nie spaliliśmy zwłok.
   Nieważne czy zwiadowca przeżył czy nie. Ta druga kobieta była już martwa, a więc narodzi się z niej umarły, jeśli tylko zostawi się ją na trochę w tym samym miejscu. Jacob zmarszczył brwi, ale nie wyglądał na zaniepokojonego.
- Myślisz, że palenie tej drugiej byłoby mądrym pomysłem przy niej? - Alys dopiero uświadomiła sobie, że Jacob nie zna imienia ocalonej dziewczyny.
- Ma na imię Wendy. - odparła krótko.
- Zajmę się tym, kiedy będę miał pewność, że nie zostaniecie same, okej? - spytał Jacob, ale Alys rzuciła mu tylko wątpiące spojrzenie. - Hale wróci z resztą, a ja się cofnę do tego domu. Dobrze wiem, gdzie to było.
   Alys chwilę nie odpowiadała.
- Ja mogłabym to zrobić - zaproponowała, ale szybko zrozumiała, że to głupi pomysł.
- Ta, a ja zostanę sam na sam z dziewczyną, która wygląda jakby chciała mi podciąć żyły? - zdanie to było tym bardziej prawdziwe, że gdy oboje obrócili się w stronę Wendy, ta spozierała na Jacoba chłodnym spojrzeniem.
- No dobra, może to nie jest...
- A poza tym już raz cię zgubiłem i nie zamierzam tego powtarzać, więc lepiej zapomnij o samotnych spacerkach - burknął pod nosem, nachylając się nad chodnikiem. Alys patrzyła na niego dłuższą chwilę, po czym wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem, który w obecnej sytuacji był tak uzasadniony jak podlewanie roślin w czasie deszczu.
   Jacob spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale wkrótce zaraził się jej nietypowym rozbawieniem i sam zaczął chichotać.
- Jesteś zryta, Carley - powiedział cicho.
- To twoja wina - odparowała Alys. - Spędzam z tobą stanowczo za dużo czasu...
   Nagle ich rozmowę przerwały rozdzierające ryki, które przerwały im chwilę relaksu. Jacob skoczył na równe nogi, rozglądając się wokół. Alys pozostała w miejscu, przykuta do chodnika jak marmurowy posąg ważący tonę.
- Gdzie...? - zaczęła, starając się namierzyć miejsce, z którego dobiegały krzyki umarłych, ale Jacob już biegł w ich kierunku. Alys chwyciła strzelbę i wstała, ale Jake natychmiast obrócił się na pięcie i wskazał na nią palcem.
- Zostań tu z Wendy - nakazał kategorycznie.
- Nie puszczę cię samego! - wykrzyknęła z rozpaczą dziewczyna, bojąc się kolejnego rozstania. Ostatnim razem bała się, że odnajdzie go za późno. Nie chciała przechodzić tego raz jeszcze.
- Alys - warknął chłopak, rzucając jej złowrogie spojrzenie swoich mrocznych oczu i zniknął za ścianą pobliskiego budynku, którą dzieliła od Alys jedynie asfaltowa droga.
   Zwiadowczyni nie zdążyła nawet nic odpowiedzieć, gdy na jej dłoni zacisnęły się czyjeś palce. O mało co nie odepchnęła obcego, gdy wtem zauważyła rozglądającą wielgaśnymi zielonymi oczyma Wendy. Dziewczyna nie wyglądała, jakby się bała - wręcz przeciwnie, jakby czekała, że jako pierwsza odnajdzie wzrokiem zagrożenie.
   Alys odwzajemniła uścisk dłoni, ale szybko ją puściła, bo potrzebowała obu rąk do trzymania broni.
- Schowaj się za mnie, Wendy - nakazała jej, po czym uniosła przed siebie strzelbę. Jej krótkie paznokcie przybrudzone pyłem musnęły spust, jakby tylko czekały, by za niego pociągnąć.
   Z ich prawej strony dobiegły kolejne krzyki, które nie oznaczały niczego dobrego. Różniły się od ludzkich na tyle, że Alys nie miała wątpliwości, z kim ma do czynienia.
- Są wszędzie - wyszeptała Wendy drżącym głosem, a Alys zrozumiała, że opanowanie dziewczyny było tylko powierzchowne.
- Wcale nie - odparła Alys, choć sama w to nie wierzyła. Dziwiła się tylko, że umarli nabrali odwagi, by pokazać się w świetle dnia.
   Minuty wlokły się wolno, aż Alys poczuła, że jej ramiona drętwieją od trzymanej broni. Opuściła ją na moment, skupiając się na swoim zmyśle wzroku, by jak najszybciej namierzyć wrogów. Czuła za sobą osobę Wendy tak blisko, jakby dziewczyna stała się jej cieniem.
   Po chwili, która wydawała się dla Alys godziną, obie usłyszały strzały dobiegające z niedaleka. Były jednak równomierne i wściekłe, dzięki czemu Alys poznała, że Jacob doskonale wie, co robi. Znając jego taktykę, pewnie zaszył się w bezpiecznym miejscu, z którego wybija umarłych jak kaczki ze swoją zadziwiającą zdolnością celu.
- Tam! - wykrzyknęła Wendy, wskazując pobliskie skrzyżowanie ulic. Zza zakrętu wynurzyły się dwie postaci przypominające ludzi, choć Alys dobrze wiedziała, że są jedynie ich karykaturą.
- Widzę - wyszeptała, po czym przypomniała sobie o czymś. Wyciągnęła z kieszeni nóż i podała go dziewczynie - Na wszelki wypadek - dodała i podbiegła do pobliskich szczątków samochodu osobowego, za którymi znalazła wygodną kryjówkę.
- Czemu nie strzelasz? - zapytała ze strachem Wendy, gdy ukryła się wraz z Alys za ich prowizoryczną osłoną.
- Są za daleko - uznała Alys, sprawdzając dla pewności magazynek. - Tylko ich wkurzę.
- A co jak podejdą za blisko? - pisnęła Wendy. Jej dłonie spoczywające na ramionach Alys drżały, jakby były w spazmach.
- Cel będzie łatwiejszy - mruknęła tylko w odpowiedzi, po czym położyła broń na masce samochodu, starając się namierzyć obcych. Dwa celne strzały, powtarzała sobie. Zero pudeł.
   Umarli szli wolno krok za krokiem, węsząc dokoła. Ich zmysły były słabsze niż u ludzi, za to prędkość zawrotna. Jeżeli obaj podejdą za blisko, a Alys wyeliminuje tylko jednego, może nie mieć czasu na drugi strzał.
   Zaczęła powoli odliczać, mierząc w głowie kroki umarłych i swoje możliwości. Musiała być pewna, że pierwsza kula dosięgnie celu. Inaczej jej zadanie stanie się o wiele trudniejsze. Z drugiej jednak strony nie obawiała się. W parku miała o wiele gorszą sytuację - bo wokół niej znajdowało się pełno umarłych, których jedynym powodem, dla którego monstra jej nie zaatakowały, był fakt, że zajęły się kimś innym. Skoro przeżyła tam, zabicie tej dwójki będzie dziecinną igraszką.
   Sekundę przed wystrzałem kącik jej warg uniósł się w uśmiechu spragnionym krwi. Umarły padł, zanim zdołał zrozumieć, co się właśnie dzieje. Drugi ryknął ogłuszająco, ale nie wyłapał źródła wystrzału, więc stał się bezbronny. Tym lepiej, pomyślała Alys i strzeliła drugi raz.
   Nie wiedziała jak to robiła. Czy adrenalina dodawała prostolinijności jej oczom, czy może kierowało nią coś całkiem innego, sprzecznego z jej ludzką naturą pragnącą pokoju. Jej kule trafiły i to z zabójczą celnością, mimo że Alys ćwiczyła w ukryciu strzelanie jedynie od dwóch lat.
- Udało ci się - wyszeptała z szokiem Wendy. - Jak ty to robisz?
- Jestem zwiadowcą - odparła Alys, wstając. Rozejrzała się po pustym placu, po czym westchnęła, gdy jej uszu dobiegły kolejne odgłosy świadczące o czyjeś obecności. - Coś mi się zdaje, że na tym nie poprzestaniemy... Chodź, Wendy. Jesteśmy tu za bardzo odkryte.
- Serio chcesz tam iść? - spytała z niedowierzaniem dziewczyna, wskazując na zakręt, z którego wyszli umarli.
   Alys wzruszyła ramionami.
- Nie mam wyjścia. - odparła.