wtorek, 8 marca 2016

Rekonwalescencja

   Woda wlewała się Alys do płuc, wypłukiwała ją z wszelkich sił i starała się zanieść na dno. Dziewczyna jednak cały czas walczyła, starając się wydostać na powierzchnię. Jej pokłady energii kończyły się z każdą minutą wraz z nadzieją na wydostanie się z lodowatej wody. Czuła w ustach jej podły smak - smak krwi, brudu i ziemi.
   Gdy myślała, że już utonie, ostatkami sił złapała się czegoś, co wystawało przy brzegu. Wspinała się po tym, jak po linie, starając się dojść do jaskrawego światła nad powierzchnią wody. Promienie słońca zbliżały się coraz bardziej, aż w końcu naszła ją myśl, że umarła.
   Wtedy wynurzyła się z wody, łapiąc szybko powietrze. Trzymała się wciąż korzenia wystającego nad brzegiem. Woda całą swoją mocą próbowała ją oderwać od podłoża. Nie dała się jednak prądowi. Wiedziała, że być może to jej ostatnia szansa, by przeżyć, zanim rzeka porwie ją dalej i połączy się z większym źródłem.
   Zacisnęła palce na korzeniu, modląc się, by suche drewno się nie złamało. Chwytała coraz to mocniej kolejne, wyższe fragmenty swojej prowizorycznej liny, powtarzając sobie w myślach, że musi wrócić. Musi znaleźć odpowiedzi. Musi przetrwać.
   Zdołała wspiąć się na brzeg i złapać kolejny korzeń, jakby wspinała się po skałach, a nie po miękkiej, ubitej ziemi. Nie ufała jednak swoim stopom. Czuła, jakby za chwilę miały oderwać się od ciała i pognać dalej, w kierunku otwartego nurtu. Zimno wody zdołało już się przebić przez cienką skórę, wychładzając jej ciało niemiłosiernie. Gdy tylko wynurzyła się z wody, wstrząsnęły nią drgawki.
   Podciągnęła się na kawałek trawnika, okalający suchy pień jak wieniec i usiadła na nim, wypluwając z płuc resztki wody. Jej włosy były dosłownie wszędzie - na plecach, przed twarzą, na ramionach. Okrywały ją jak zimny płaszcz, którego nie do końca chciała użyć w tak chłodny dzień, jak ten. Mimo to zaczesała je w tył ręką, czując jak po mokrej, skórzanej kurtce spływa reszta rzecznej wody.
    Żyła. Naprawdę żyła. Udało jej się przetrwać nawet to. Nie nacieszyła się jednak ulgą, bo zaraz jej myśli pognały ku Jacobowi, podsycając spowolnioną pamięć ku dalszej pracy. Po plecach przeszedł dreszcz, niekoniecznie związany z wychłodzeniem organizmu. Jeśli jej przyjaciel nie wyszedł cało z walki z umarłymi, to jej zwycięstwo nad żywiołem nie miało żadnego znaczenia.
   Opierając się o zmarszczony pień, spróbowała się wyprostować, ale zaraz poczuła znajomy ból w okolicach brzucha, który sparaliżował ją w miejscu, odbierając dech. Przypomniała sobie. Umarły... cisnął ją wtedy, w dół zbocza, do brzegu... pień...
   Zdławiła w sobie resztki odbierającego rozum bólu i wyprostowała się dumnie, jakby chciała spojrzeć w twarz śmierci i powiedzieć: "Tu jestem!". Musiała się stąd wydostać. A jak na razie nawet nie wiedziała, gdzie się znajduje.
   Poziom rzeki stale wzrastał, jakby na przekór prośbom Maise o oszczędność wody. Nie była to jednak ciecz, w której Alys chętnie wykąpałaby się w lecie w towarzystwie rozpalonego słońca i letniego żaru. Brudna rzeka wyglądała jak rynna, do której wlewały się wszystkie płyny, mające źródło w okolicy. Czasem pływały wśród nich śmieci i niewielkie przedmioty jak kij od parasola, liście czy resztki papieru z wyrzuconych książek. Raz nawet Alys zauważyła czyjąś rękę, która płynęła z prądem wciąż na północ, starając się dostać do odległego morza. Dziewczyna nie miała pewności, czy ogromna połać wody rzeczywiście tam jest, słyszała to tylko z opowieści taty, które miała nadzieję były choć w kilku procentach prawdą.
   Uniosła jednak głowę i przeraziła się. Nie sądziła, że walka z umarłymi trwała tak długo. A może to ona pochłonięta przez wodę nie zdążyła zaobserwować zmiany czasu? W każdym razie niebo zasnuło się czarno-szarawymi obłokami, które poruszały się szybko we wszystkich kierunkach. Niebo wyglądało, jakby nastała nad nim nieprzenikniona ciemność złożona z potężnych cumulonimbusów. Alys zmrużyła oczy i dopiero teraz stwierdziła, że się pomyliła. Szarość nieba nie mogła oznaczać wieczoru - dopiero po chwili poznała, że to gęsty dym, unoszący się nad Przystanią. Plaga pyłu zakryła całe bezbronne niebo, pozbawiając je resztek optymizmu.
- Jacob - wyszeptała, ale jej głos zabrzmiał jak ciche warknięcie, pełne goryczy. Choć nie poznawała dokładnie otoczenia, w którym się znalazła, to czuła, że pożar trawi kolejne szczątki w parku. Miała nadzieję, że został wywołany celowo, by na zawsze zniszczyć istnienie ludzkich ciał, pokrywających park po ich niedawnej bitwie. Malcolm miał zbyt dużo oleju w głowie, by pozostawić te wszystkie ciała jak gdyby nigdy nic i wrócić do Północy, bo to oznaczałoby, że jego towarzysze umarli na darmo i że niedługo powrócą wraz ze swoimi zabójcami.
   Alys wpatrywała się w rozłożyste korony, które miarowo trawił ogień, widoczne nawet z miejsca, w którym stała. Nie powinien pochłonąć reszty budynków, ale co jeśli tak się stanie? Przez jej myśli przeszła wizja rynku płonącego razem z jego mieszkańcami, ukrytymi w czterech obozach. Jeśli ogień zaskoczyłby ich, nie mieliby nawet drogi ucieczki przez jedno, małe wejście w każdym obozie.
   Stojąc tak, rozglądała się dokoła, starając się zaplanować dokładnie swój powrót. Im dłużej pozostawała z dala od innych zwiadowców, w tym większym była niebezpieczeństwie. Poza tym musiała im pomóc gasić ten rosnący w siłę pożar, zanim strawi dobre pół Przystani. Sięgnęła na plecy, ale nie napotkała tam swojej strzelby, przypominając sobie w ostatniej chwili, że została jej odebrana podczas walk z umarłymi. Jednak, gdy sięgnęła do kieszeni swoich mokrych spodni, a jej dłonie musnęły zwykłą rękojeść noża, zalała ją fala ulgi.
   Odetchnęła z wolna, chwytając pewniej nóż i wyciągając, by się mu przyjrzeć. Na razie posiadała tylko to i tylko ta broń mogła odepchnąć od niej przybliżającą się coraz pewniej śmierć.
   Brzeg był zarośnięty z obu stron, ale nie tak jak park - co dało Alys do zrozumienia, że brzegi musiały być wypalane całkiem niedawno, a istniejąca tu roślinność nie mogła trwać tu od dłuższego czasu. Dzikie chwasty sięgały jej najwyżej kolan, a ich korzenie trzymały się niemal pionowego wzniesienia jak beznadziejne dłonie, uczepione ostatniej szansy przeżycia, jak wcześniej dłonie Alys, gdy złapała się korzenia suchego drzewa. Zerknęła ledwie na swojego wybawcę, który stał spokojnie jak cichy, zgarbiony strażnik tej części rzeki. Oczy Alys rozglądały się czujnie, ale nie potrafiła odnaleźć mostu, mimo że w Przystani znajdowało się ich wiele. Z tego, co mówił Jacob, nawet w parku umieszczono co najmniej dwa.
- Weź się w garść - powiedziała do siebie twardo, choć w głębi duszy cała się trzęsła na wspomnienie ciążącej nad nią paniki wtedy, w parku. Jeszcze nigdy nie czuła tak ogromnej dawki adrenaliny, strachu i pragnienia przetrwania kolejnego dnia. Przed oczami miała kolejne twarze umarłych, którzy ją atakowali, a których ona powaliła. Ciekawe, czy ci ludzie kiedyś zrobiliby to samo, gdyby ona atakowała ich jako umarła. Czy mieliby tak twarde serca, by nie zauważyć w niej krzty człowieczeństwa?
   Poczuła mdłości, które wzmacniał na dodatek ból brzucha. Zerknęła na niego z ciekawością, unosząc do góry swoje mokre ubrania i syknęła, zauważając dwa wielkie sińce, przecinające jej ciało. Musiała się mocno uderzyć o ten pień, pomyślała, prostując na sobie ubrania.
   Plus jej położenia był taki, że za jej plecami rozciągały się gładkie i proste pola, bez żadnych wzniesień i pagórków, dlatego mogła z daleka zauważyć zagrożenie i się przygotować. O ile wiedziała, umarli nie potrafili pływać, dlatego czułaby się bezpiecznie, gdy, walcząc, miałaby za plecami tylko szumiącą rzekę.
   Zaczęła iść po mokrym gruncie w kierunku parku, zastanawiając się, jak wielka jest Przystań. Powinna wiedzieć takie rzeczy o mieście, w którym mieszkała, ale przez ostatnie lata spędzone z ojcem nie ruszała się z domu na krok, a wcześniej była zbyt mała, by zrozumieć cokolwiek o miejscu, które zamieszkiwała.
   Niebo zrobiło się bardziej czarne i Alys czuła, że nie zostało jej za dużo czasu. Ta ciemność spowodowana dymem zmieni się niedługo w noc, pozbawiając ją resztek światła i resztek nadziei. Musiała jak najszybciej odnaleźć Jacoba i schronienie. Sama nie wiedziała, co znajdzie szybciej.
   Szła wolnym, ale miarowym krokiem, trzymając się cały czas za brzuch. Przetarła dłonią kark i twarz i ze zdumieniem odkryła, że musiała skaleczyć się albo w wodzie, gdy niósł ją silny prąd rzeki, albo jeszcze podczas walki. Miała tylko nadzieję, że wirus, powodujący te wszystkie okropieństwa zagrażające Przystani nie przeniesie się na nią przez kontakt z krwią. Musiała się szybko opatrzyć, zanim zaatakuje ją ktoś równie zakrwawiony jak ona sama.
   Pomimo że gdy znajdowała się jeszcze w wodzie odczuwała bardzo boleśnie chłód wody, to teraz naprawdę zamarzała. Jej mokry ubiór plus chłodny wiatr pędzący od strony pól pozbawiał ją resztek ciepła.
   Idąc tak wciąż patrzyła na drugą stronę rzeki, jakby obawiała się że ktoś skoczy nad nurtem i skróci dzielącą ją odległość od Przystani. A mimo to chciała wrócić do miasta opanowanego przez umarłych. Musiała wrócić, choć pragnęła je opuścić. To wszystko było zbyt dziwne, by próbować to zrozumieć. Po drugiej stronie stały budynki - jedne bardziej, inne mniej rozwalone, ale wyglądały i tak o niebo lepiej niż te z okolic parku. Najwyraźniej umarli nie zawędrowali aż tak daleko.
   Westchnęła, stąpając po miękkim gruncie. Żałowała, że nie złapała się czegokolwiek po tamtej stronie - tak wystarczyłby jej w dobrych warunkach jakiś kwadrans, by dostać się do rynku i kolejny, by znaleźć Jacoba w okolicach parku. Nie była jednak na tyle niewdzięczna, by nie dziękować jakiejś wyższej opatrzności, że w ogóle udało jej się opuścić rwący nurt.
   Daleko naprzeciw niej rzeka zakręcała się i nikła w pewnym punkcie, gdzie płynęła jakby spokojniej, bardziej opanowanym ruchem. Coś ją tam wstrzymywało i zwalniało, niczym policjant patrolujący ruch miejski i przestrzegający zbyt szybkiej jazdy. Mało co nie krzyknęła z ulgi i nadziei. Most.
   Przebrnęła przez wysokie, kolczaste krzewy, które zostawiły na jej ciele kilka niegroźnych szram, po czym podkradła się jak najszybciej do starej budowli. Na przeciwnym brzegu budynki zniknęły - widać było jedynie twardą, asfaltową drogę wygiętą w łuk tuż nad wściekłymi wodami.
   Nysa, pomyślała Alys z zaskoczeniem. Pływała w tej rzece, gdy była dzieckiem. Dlaczego dopiero teraz przypomniała sobie jej nazwę? Jej umysł przecięły miłe i jednocześnie gorzkie wspomnienia letnich zabaw, gdy jeszcze Przystań nie zaczęła być okupowana przez zgraję umarłych. Pamiętała zacięty wyraz twarzy jej taty, gdy wracała do domu po całym dniu zabawy nad rzeką. Zawsze wyglądała jak sto nieszczęść - taka brudna i zziębnięta. Ciekawe, jaki wyraz twarzy miałby teraz, widząc swoją córkę całą przemoczoną i brudną od krwi i potu. Musiała wyglądać paskudnie, ale żyła. Udało jej się przeżyć walkę z umarłymi i dalej oszukiwała śmierć, starając się wrócić do osaczonego miasta.
   Most górował w okolicy niczym monument. Był naprawdę wielki - wyglądał jak szara, pozbawiona życia tęcza, zawieszona nad dwoma brzegami Nysy. Alys przeszła przez grząski kanalik przy wylocie mostu i stanęła na twardej drodze, z ulgą wdychając ciężkie, ciemne powietrze. Dym wciąż kłębił się nad parkiem, niczym egipska plaga, pozostawiającą Przystań w ciemności. Jacob czy schronienie, zastanawiała się Alys, chcąc podjąć jakąś konkretną decyzję. Ruszyła szybkim krokiem po czarnej nawierzchni, zastanawiając się, jak wielkie szanse przeżycia ma przyjaciel. Czy zrozumie, jeśli na chwilę zboczy z kursu, by odpocząć? Z pewnością, pomyślała bez większych przemyśleń. Pewnie nie zdawał sobie sprawy, że nawet przeżyła, a jeśli tak, to wolałby, żeby spróbowała znaleźć jakąś broń i opatrunki. I jedzenie, dodała w myślach dopiero teraz wyczuwając bolesne mrowienie w żołądku. Kiedy ostatnio cokolwiek zjadła? Wczoraj?
   Popatrzyła z nadzieją na drugą stronę mostu, w kierunku której się poruszała. Ulica rozstępowała się przed nią w trzy kierunki. Jeden prowadził w lewo i wchodził w ostry łuk tuż przy brzegu, drugi prowadził na wprost, pod górę, aż do samego rynku i przejścia między obozem zachodnim i południowym. Trzeci kierunek skręcał za budynkami w prawo i prowadził wprost do parku. Alys rozglądała się z niezdecydowaniem, chcąc najchętniej puścić się biegiem w prawo i dobiec jak najszybciej do miejsca pożaru. Musiała jednak porzucić ten pomysł - była ranna, słaba i śmiertelnie głodna. Jeśli nie odzyska sił, nie pomoże zwiadowcom.
   Wyszła z mostu i ruszyła na wprost, mając nadzieję, że w ponurej, ciasnej uliczce znajdzie to, czego szuka. A przynajmniej zazna spokoju. Miasto było jej to winne po strzelaninie w gęstwinach parku miejskiego.
   Z dwóch stron ograniczały ją krzywe rzędy starych budynków. Ojciec Alys opowiedział jej historię Przystani i dziewczyna zdawała sobie sprawę, że stąpa po najstarszej ulicy w mieście. Mimo to okolica nie wyglądała nadzwyczajnie - obdrapane ściany, zabarykadowane okna małych mieszkanek i połamane kiedyś elegancko rzeźbione parapety. Alys rozglądała się niepewnie dokoła, jakby stare kamienice miały otoczyć ją znienacka. Gdzie miałaby ruszyć, by zacząć poszukiwania? Zdecydowała się szybko, wiedząc, że każda minuta zwłoki oddala ją od celu, i ruszyła w kierunku pierwszego budynku, nachylonego nad ulicą po jej prawej stronie niczym przyczajony demon. Jego pierwsze piętro mieściło duże, szklane okna, za którymi ział mrok, jak w onyksowych oczach bestii. Alys otworzyła duże dwuskrzydłowe drzwi i schowała się wewnątrz, ciekawa tego, co znajdzie.
   Przed nią w nikłym świetle dnia przedzierającego się przez dziury w oknach pojawiły się nagle schody, niczym rozstępująca się ścieżka. Alys podążyła nimi na piętro i zdziwiła się trwałością ich budowy. Większość domów z Przystani albo się zawaliła, albo została rozebrana przez umarłych, albo też zaniedbana na skutek utraty mieszkańców, którzy wybrali obozy. Ten jednak utrzymywał się w dobrym stanie, skoro ściany stały prosto, schody nie waliły się, a w oknach wciąż błyskały przybrudzone szyby. Dziewczyna musnęła sztylet w kieszeni spodni, zastanawiając się, czy w tym budynku ktoś mieszka. Jak dotąd nie miała szansy poznać ludzi, którzy mieszkali poza obozami, nie licząc oczywiście jej taty. Nie wiedziała, czy są nastawieni wrogo, czy przyjaźnie, dlatego wolała nie ryzykować.
   Gdy przekroczyła schody, jej oczom ukazała się para drzwi do jedynego mieszkania położonego na pierwszym piętrze. Drzwi również wyglądały dość solidnie, co tylko upewniało ją w przekonaniu, że ten budynek ktoś zamieszkuje. Zapukała więc, siląc się na resztki uprzejmości.
- Ktoś tam jest? - spytała słabym głosem, jednak na tyle głośno, by mieszkaniec kamienicy mógł ją usłyszeć. Odpowiedziała jej jednak cisza.
   Zastukała ponownie, tym razem bardziej stanowczo.
- Halo? Ktoś tutaj mieszka? - kolejne pytania pozostawały bez odpowiedzi. Alys zmarszczyła brwi i nacisnęła klamkę, a drzwi automatycznie odskoczyły od zamka.
   Weszła do środka, bojąc się, że w mieszkaniu będzie zbyt ciemno, by mogła cokolwiek zobaczyć. Myliła się jednak, bo nawet przez przybrudzone szyby do środka wpadały promienie zachodzącego słońca. Dopiero teraz naszła ją ponura myśl, że w ogóle nie przewidziała, że ona i Jacob zostaną rozdzieleni - on zabrał wszystkie niezbędne rzeczy: latarkę, prowiant, ciepłe ubrania, które mógłby zmieścić do swojej pojemnej torby. A ona została z niczym, jedynie mając przy sobie sztylet, który i tak z trudem utrzymała w rękach, gdy walczyła z umarłym przed wpadnięciem do toni rzeki. Żałowała, że była na tyle głupia, by upuścić strzelbę. Jedyną pamiątkę po ojcu.
   Rozejrzała się uważnie po mieszkaniu, starając się dostrzec jakiś ruch. Wszystko wyglądało normalnie - skromne, drewniane meble, plastikowe krzesła, ustawione tuż przy poobdrapywanym stole, wytarty chodnik o szarej barwie. Dalej mieściła się sypialnia, na której bez trudu można było dostrzec wielkie, twarde łóżko z poplamionym materacem. Wszystko wyglądało tak przytulnie, że Alys nieomal porzuciła swoją ostatnią broń i przylgnęła do łózka, by zapomnieć o wszystkim, co przydarzyło się jej tego dnia. Rozejrzała się jeszcze raz, tym razem skupiając się na możliwych kryjówkach, ale wciąż niczego nie odnajdywała. To miejsce po prostu było opuszczone i - sądząc po wyglądzie - nienaruszone ręką umarłych.
   Alys podeszła do stołu i wypatrzyła jeszcze jedno pomieszczenie, po drugiej stronie salonu, którego wcześniej nie zauważyła. Sądziła, że może to kuchnia, ale od razu zauważyła wysokie biurko z mnóstwem papierów. Więc gabinet.
   Podeszła szybkim krokiem do biurka i spojrzała z ciekawością w papiery. Przeglądała poszczególne zapiski, przypominając sobie ostatni moment, gdy używała swoich oczu do rozszyfrowywania małych, czarnych kleksów na kartkach papieru.
- Kwity, rachunki - zaczęła recytować szeptem, dopóki nie natrafiła na bardziej ciekawe dokumenty.

Drogi Panie Jesell,

   Pragniemy uprzejmie poinformować, że Pańska prośba o przeniesienie Pana do T80 została odrzucona z powodu zagrażających bezpieczeństwu naszych pilotów warunków pogodowych. Sądzimy, iż pozostanie w Pańskim miejscu zamieszkania bardziej przyczyni się do zapewnienia Panu bezpieczeństwa niż przeniesienie do innego wydziału. Zapewniamy, że w przyszłym tygodniu na ulicę Cichą zostaną wysłane paczki z racjami żywnościowymi, o które Pan prosił. Mamy nadzieję, że niebezpieczeństwo w promieniu kilku mil od miejsca Pana zamieszkania zmaleje i w najbliższym czasie będziemy potrafili udzielić Panu stosownej pomocy.

Zarządca T80, Steven Miller

   Alys rozprostowała papier w dłoniach, próbując złączyć wątki. Jedno było pewne - odbiorca tego listu musiał być poirytowany jego treścią, co tłumaczyło zmięty papier. Drugi fakt, który zdołała odczytać to stanowisko mieszkańca tej kamienicy. Musiał był kimś ważnym - urzędnikiem, albo osobą, która reprezentowała Przystań na zewnątrz.
   Najwyraźniej owy pan Jesell miał trochę oleju w głowie i chciał opuścić Przystań, gdy odkrył zagrożenie. Już wtedy miasto musiało pozostać bez zapasów i potrzebowało paczek z prowiantem.
   Dziewczyna rozprostowała papier i spojrzała na datę. List został napisany niecałe osiem lat temu, czyli mniej więcej w momencie, w którym zniknęła jej matka. Dotychczas nie wiedziała, co się z nią stało, bo zawsze, gdy pytała o to swojego ojca, jego napięty wyraz twarzy i puste spojrzenie stanowiło jedyną odpowiedź, którą musiała się zadowolić. Gdy jednak zamieszkała w Północy zaczęła podejrzewać, że jej matka była jedną z pierwszych ofiar umarłych - dlatego jej ojciec nie zamierzał poruszać tego tematu. Alys obawiała się, że pewnego dnia, gdy będzie musiała zmierzyć się z tymi kreaturami, w twarzy swojego wroga zobaczy oblicze mamy. Tak naprawdę to był podstawowy argument do jej planu ucieczki z Przystani. Spotkanie z matką z pewnością by ją załamało.
   Przeszukała resztę papierów, ale nie znalazła niczego istotnego. Cały czas zastanawiała się nad nazwą T80. Co to mogło właściwie być? Jakiś schron? Instytucja?
   Ułożyła papiery w jedną stertę, a list odłożyła na bok. Zaczęła szperać w szafkach najbliższego regału, modląc się, by jej poszukiwania skończyły się na czymś bardziej użytecznym niż stare, pożółkłe rachunki jakiegoś urzędnika.
   Odłożyła sztylet i zawahała się, gdy jej palce natrafiły na miękki materiał. Miała ochotę pisnąć z radości, gdy przyciągnęła go do siebie i wyczuła gładki kształt pistoletu. Odwinęła materiał i jej oczom ukazał się prawdziwy rewolwer z błyszczącą, ciemnobrązowym uchwytem ze skóry. Wątpiła, że Jesell był na tyle nierozsądny, by zostawić tak broń w swoim mieszkaniu, gdy zniknął, dlatego Alys stała się znów czujna. Jesell może wrócić, zarówno w swojej ludzkiej jak i upiornej powłoce.
   Dalej znalazła tylko naboje, które szybko schowała po kieszeniach. Ból brzucha powoli odbierał jej siły, ale znalezienie broni zmieniło jej następne kroki. Skoro miała rewolwer, to wolała od razu dołączyć do Jake'a i pozostałych, a dopiero potem odpocząć. W apteczce wiszącej za rozbitym lustrem w łazience znalazła bandaże i zawinęła swój posiniaczony brzuch. Na razie musiało jej to wystarczyć, dopóki nie znajdzie się w Północy i nie zajmie się nią Maise. Głód na razie musiała zignorować, siląc się na resztki sił i skupienia.
   Czas pędził coraz szybciej, a słońce chyliło się na horyzoncie, ledwie widoczne przez brudne okna. Decyzja nie była prosta - Alys mogła albo zostać tu, w mieszkaniu, albo spróbować wrócić do Północy najszybszą drogą. Musiała to jednak zrobić szybko i pozostać w ukryciu przez całą noc, podczas której umarli są najbardziej aktywni. Mogła też zrobić coś całkiem odwrotnego i niebezpiecznego i wrócić przed zmierzchem na ponure ulice w poszukiwaniu Jacoba. Znalazłaby się wtedy oko w oko z upiorami, dzierżąc w dłoniach stary rewolwer.
   Zmierzyła go pełnym zapału wzrokiem i wepchnęła sześć naboi do magazynku z obrotową kolbą. Usłyszała brzdęk oznaczający naładowanie i wepchnęła pistolet za pas spodni. Nie zamierzała czekać tu i zastanawiać się, czy zwiadowcy wyjdą cało z kłopotów, jakie napotkali w parku. Widziała nie raz powracających z całodniowych zwiadów mężczyzn, na twarzach których malowała się olbrzymia ulga, że zdążyli skryć się w Północy. Ci, którzy nie wrócili, rzadko kiedy powracali następnego dnia. Alys przeszło przez myśl, że Jacob i Malcolm mogli wrócić do obozu i czekać tam na nią, ale od razu pomyślała, że Jacob by jej tak nie zostawił. Z pewnością jej teraz szuka, nie zważając na swoje bezpieczeństwo.
   Wyszła z mieszkania i ruszyła w dół ulicy, zauważając przy tym, że jej cień znacznie się wydłużył. Dym zdążył już zmienić położenie, pchnięty przez zimny wiatr. Nad parkiem pozostała tylko mała czarna chmura, która samotnie przemierzała ciemniejące niebo. Ostatnie promienie słońca niknęły za linią pól nad mostem.
   Alys stanęła na środku drogi i zerknęła na mieniący się w brunatno-szarych barwach most, będący naprzeciw niej. Żeby dostać się z powrotem do parku musiała ruszyć w górę rzeki, a najłatwiej zrobiłaby to idąc aleją, znajdującą się po jej lewej stronie.
   Zrobiła już pierwszy krok w tamtym kierunku, gdy nagle powietrze wokół przeciął głuchy odgłos wystrzału. Kruki, które zatrzymały się na pobliskich kamienicach, wzbiły się z paniką do lotu, jakby gonił je szkolony myśliwy. Alys poczuła dreszcz na plecach, wiedząc, że każdy wystrzał usłyszany przez nią w całym jej życiu oznaczał same okropieństwa. Ktoś, kto jest bezpieczny, nie musi strzelać.



6 komentarzy:

  1. Jeej kolejny rozdział <3 Szczerze mówiąc to nie wiem co napisać, targają mną dzisiaj emocje. Na rekolekcjach dla szkół gimnazjalnych doznałam spoczynku w Duchu Świętym podczas którego z niewiadomych przyczyn widziałam mojego zmarłego pradziadka. No, dobra ale nie o tym rozmawiajmy.
    Rozdział jest super, ale czytając go miałam cichą nadzieję że jednak odnajdzie jeszcze w tym rozdziale resztę zwiadowców i wrócą już do Północy :3 Życzę weny do dalszego pisania. Pozdrawiam <33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, zazdroszczę takiego stanu *-* to musi być niezwykłe - mój przyjaciel też to przeżył i mówił że to było niesamowite :))ten rozdział jest nieco przydługawy i nudny, za to kolejny powinien być ciekawszy, to mogę obiecać ;))

      Usuń
  2. Nie było mnie w kommentach(ale przeczytałam) w tamtym rozdziale, bo miałam próbne egzaminy, bla bla bla... Itp itd.
    Powracając do realiów. Ty jeden, okropny (wiesz, tak po koleżeński) Polsacie! Dwa tygodnie... W takiej nie pewności. Dzięki wiesz.
    Ból, głód i stres. Podoba mi się ten upór Alys.
    I teraz z Keep wykarze się swym wielkim jasnowidzkimm talentem godnym Wróżbity Macieja, lub Wróżki Jaśminu. Spotyka ona Jake'a. Jej matka żyje, tylko uciekła z tym urzędnikiem.
    Czyli następny przydział (normalnie jak cukru za komuny) będzie się zaczynał od:
    Bang! Bang! Ona dostaje, on się boi, ona półmdleje, on ją zanosi na rękach do Północy, ona jest wkurzono/wdzięczna (czyli typowe zachowanie dziewczyny), on się o nią martwi, ona nie może iść już więcej na zwiady...

    (nie jestem dobym wróżbitą. Jestem katoliczką) (Toffinkowa2002 zazdroszczę)

    Kochana Just. W cholerę weny, małego zawalenia w technikum, prawko zadane? (jak tak, oczekuję przejażdżki). A więc trzymaj się ciepło
    Keep

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahah u mnie spoko, dopiero w czy zapisuję się na egzamin, a w technikum no jest małe zawalenie ale Just wychodzi z czwórkami ;33 a przejażdżkę masz u mnie jaj w banku (tak jak wczoraj mama do mnie bo miała mnie zawieźć na rekolekcje ale zostałam w domu - to idź wjedź samochodem do garażu a ja od razu takie- serio? mogę?? :D )

      A co do nexta droga wróżko to nie zgadłaś w sumie nic ale i tak nieźle ci szło :D oby tak dalej to daleko zajdziesz w tym kierunku xD chociaż ja tam polecałabym ci oczywiście teologię :v xd to tyle :pp

      A jak poszły ci te testy? Wszystko ok? :3

      Usuń
  3. Wybacz że się nie rozpisze ale głowa mi pęka :/
    Tak więc krótko: wow .cudowne opisy i całość ^^ aż się skrzywilam jak czytałam opis wody rzeki...fuu.
    Rozdział bardzo bardzo mi sie podoba zważywszy na to że jestem mega ciekawa jak Alys sobie poradzi. :)
    Wybacz że krótko Ale idę spać. :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha :D dobranoc xd no cóż, nie są to takie super warunki :)) i dziękuję bardzo że tak uważasz :33

      Usuń