środa, 23 marca 2016

Schronienie

   Pognała co tchu ku odległemu parkowi, bojąc się najgorszego. Po obu stronach stały budynki, które wydawały się bronić alei przed wysokimi wodami rzeki przepływającej tuż za nimi niczym czarna wstążka. Alys czuła, jak opuszczają ją siły, ale z każdym wystrzałem strzelby dostawała nowej dawki energii. Cały czas myślała o Jacobie, o tym, że jest w niebezpieczeństwie i że jej potrzebuje.
Gdy rozległ się szósty wystrzał, Alys wyłoniła się z końca alei i ujrzała coś, co zmroziło jej krew w żyłach.
   Na środku drogi skradała się zgraja kilkunastu umarłych, którzy zawężali ciasne kółko, w środku którego stało dwóch zwiadowców. Pierwszym, którego bez problemu poznała Alys był Malcolm, wymachujący wściekle strzelbą Jacoba w kierunku atakujących go umarłych. Jednego trafił w twarz lufą, odpychając go, po czym wymierzył w niego i wystrzelił. Rozległ się siódmy wystrzał i umarły padł na ziemię, przygniatając swojego poszarpanego towarzysza. Za nim Jacob wymachiwał wściekle sztyletami. Koło jego stóp leżała strzelba Alys, której musiał użyć zanim umarli zaatakowali go z tak bliska. Jacob wyglądał jak rozjuszona bestia - rzucał się na wrogów, kopał i wierzgał, a jego dłonie obracały się szybko jak syczące głowy kobr, posyłając rozcięte ciała umarłych we wszystkich kierunkach.
   Umarłych jednak było zbyt wielu i Alys widziała, że nawet jej przyjaciele nie dadzą sobie rady z taką liczbą wrogów. Podeszła szybkim krokiem, trzymając się za obolały brzuch i krzyknęła w chwili, gdy mężczyzna z rozdartą koszulą skoczył na Jacoba od tyłu, przygniatając do ziemi. Alys skoczyła do przodu, biorąc do ręki znaleziony rewolwer i wycelowała nim w umarłego.
   Rozległ się wystrzał, a Alys dopiero pomyślała o tym, co by się stało, gdyby pistolet nie zadziałał. Nawet nie zdążyła go wypróbować... Mimo to umarły oberwał strzał w głowę i obrócił się na bok, gdy Jacob zepchnął go siebie. Zanim jednak doskoczył do niego następny, Alys podeszła znów o kilka kroków i wymierzyła w kolejnego wroga.
- Alys! Ty żyjesz! - krzyknął Malcolm zdumiony. Jacob wciąż leżał powalony na drodze, więc nie zdążył jej zauważyć. Gdy jednak usłyszał głos swojego przyjaciela, uniósł głowę w szczerym zdziwieniu.
   Alys jednak rozejrzała się po pozostałych umarłych i naliczyła ich szóstkę. Nie mogła się jeszcze nacieszyć ze spotkania z chłopakami i dobrze o tym wiedziała. Jej palce poruszyły się lekko, gdy po raz kolejny zaciągnęła spust. Umarli padali na muchy, głównie za sprawą Malcolma, którego pojawienie się Alys dodało nieco nadziei. Jacob skoczył na nogi i kopnął najbliższego umarłego, jeszcze chwiejąc się na swoich kończynach. Miał wokół twarzy kilka szram, ale wciąż walczył, nie chcąc się poddać kilkorgu upiorów.
   Malcolm strzelił do dwójki, która postanowiła uciec, zauważywszy zbliżającą się przegraną, za to Alys skupiła się na wyeliminowaniu rywali Jacoba. Ani przez sekundę nie dopuściła do siebie myśli, że mogłaby chybić i trafić w przyjaciela i rzeczywiście jej kule trafiały prosto w cel.
   Gdy padł ostatni umarły, nad aleją zapadła ciężka kurtyna ciszy, niemal przygniatająca. Jacob dyszał ciężko, opierając się o kolana, ale zdążył opanować oddech i spojrzeć na Alys. Dziewczyna schowała rewolwer za pas i podeszła szybkim krokiem, chwytając go mocno w objęcia. Pierwszy raz od walki w parku poczuła się bezpiecznie. Zawsze tak było przy Jacobie, jakby Alys zachowała moment ocalenia przez chłopaka wtedy w jej domu i rozpamiętywała go za każdym razem, gdy był blisko, jako dowód, że ktoś jeszcze się o nią troszczy.
- Ty idiotko - westchnął, przyciskając ją mocno, a Alys zachichotała ponuro. - Pływać ci się zachciało? Serio?
   Alys puściła w końcu przyjaciela i spojrzała na niego z troską. Mimo że to ona była poturbowana w prądach rzeki i jeszcze wcześniej, w walce z umarłymi, to wyglądała i tak o niebo lepiej niż Jacob. Co się stało od tego czasu? Wiedziała, że gdy się dowie, będzie dziękowała losowi, że jej przyjaciele radzili sobie tak dobrze z walką wręcz. Gdyby tak nie było, zapewne podzieliliby los tych nieszczęśników, których ciała zdążyły spłonąć w pożarze parku.
   Spojrzała na Malcolma w chwili, gdy chłopak objął ją i obrócił dokoła, jakby ważyła nie więcej niż szmaciana lalka. Alys zdziwiła się tą reakcją, w końcu nigdy nie była na tyle blisko z chłopakiem, by potrafiła witać się z nim tak otwarcie.
- Czy ciebie cokolwiek zabije, Carley? - spytał zaczepnie, uśmiechając się do niej przyjaźnie. Alys wzruszyła ramionami z nieco wymuszonym uśmiechem, który zamienił się szybko w grymas, gdy po jej ciele przeszła migawka bólu pochodzącego ze spiętego brzucha. Dotknęła posiniaczonego miejsca i pożałowała, że nie owinęła sobie grubiej miejsca zetknięcia ze spróchniałym pniem. Chociaż, gdyby straciła jeszcze jedną chwilę, nie zdołałaby dotrzeć do Jacoba na czas...
- Alys, wszystko gra? - spytał Jacob, podtrzymując ją. Alys zagryzła zęby i pokiwała głową stanowczo, jednak nie na tyle, by przekonać o tym samą siebie.
- Zabierajmy się stąd - mruknął Malcolm, jakby w ciągu sekundy jego zaskakujące szczęście ze spotkania z Alys zmieniło się w wyostrzoną czujność. Był jednym z lepszych zwiadowców, więc Alys nie miała wątpliwości, że często zmieniał nastrój, zależnie od sytuacji. - Już po zachodzie. Maise na bank nas nie wpuści - powiedział z nieskrywanym zaniepokojeniem.
- Znam jedno dobre miejsce - odparła Alys, prostując się. Może mieszkanie Jesella nie było położone w bezpiecznych okolicach, ale i tak było lepszym pomysłem niż spędzenie nocy pod drzwiami Północy. Skoro umarli nie wdarli się tam dotąd, to jedna noc nie powinna zrobić różnicy. - Jest tu, niedaleko. Lepiej chodźcie.
- Możesz iść? - spytał Jacob, patrząc na nią z współczuciem. Na pewno nie widział momentu, gdy umarły rzucił nią w dół brzegu, ale mógł się domyślać, że została mocno poturbowana, o ile nie powiadomił go Malcolm, który był świadkiem całego zajścia.
- Mogę biec - oznajmiła Alys z nieukrywanym uśmiechem, ruszając szybkim krokiem w kierunku mostu.
   Malcolm odwrócił się jeszcze i wyciągnął zza pazuchy zapałki, po czym cisnął jedną w połączoną masę ciał, pokrywającą ulicę. Płomień pochłonął nogi starszego umarłego i głowę jego towarzysza. Zwiadowca opuścił ulicę i podążył za Alys, zostawiając za sobą pasmo pogorzeliska.
   Ciemność zalała ulice nagle, jakby słońce z ulgą zniknęło za widnokręgiem po spowolnionym tempie wędrówki po horyzoncie. Stare kamieniczki wyglądały na pozbawione życia, jakby światło zabrało z nich resztki dawnego uroku.
   Cała trójka podążała w ciszy, wiedząc, że ich rozmowy mogą dotrzeć do czyichś uszu. Droga zbiegała w dół, by znów wspiąć się do góry na krótko przed spotkaniem z mostem. Alys miała świadomość, że jest w tym miejscu po raz trzeci dzisiejszego dnia i że wcale nie była tym zachwycona.
   Skręciła w uliczkę i zaraz wypatrzyła wysoki budynek, majaczący nad resztą niczym doświadczony nauczyciel. Kiwnęła do swoich towarzyszy, wskazując na kamienicę w chwili, gdy ich uszu dobiegły rozdzierające wrzaski umarłych znajdujących się niedaleko rzeki.
   Alys rozejrzała się szybko, muskając palcami swój rewolwer, ale nie zauważyła na razie żadnych wrogów.
- Szybko - pospieszył ich Malcolm, wyprzedzając Alys tuż przy drzwiach. - Zanim zobaczą, gdzie jesteśmy.
   Zwiadowcy zniknęli za drzwiami, które zamknął ostrożnie Malcolm. Gdy jego wysoka postać pojawiła jako ostatnia w wąskim korytarzu, Alys pozwoliła sobie na oddech ulgi.
- Chodźcie do mieszkania. - powiedziała, przeskakując co drugi schodek, by dostać się do następnych drzwi jak najszybciej. Jacob ruszył za nią od razu, zaś Malcolm zawahał się i sprawdził zamek w drzwiach, żeby upewnić się, że są bezpieczni.
   Alys stąpała najciszej, jak potrafiła, ale i tak wyobraźnia płatała jej figle i zdawało jej się, że dźwięk jej kroków niesie się echem po całej kamienicy.
  Weszła do mieszkania i od razu poczuła ucisk w żołądku - wcale nie wyglądał teraz tak bezpiecznie, jak wcześniej. Ciemność pozbawiła je resztek uroku, które nadało jej zachodzące słońce. Teraz z trudem wypatrzyła po ciemku kształty mebli, a po bokach ścian zamiast progów do innych pomieszczeń ziały czarne dziury.
   Alys stanęła na środku głównego pokoju i rozejrzała się uważnie, przyzwyczajając oczy do narastającej ciemności. Jacob był tuż za nią i zapewne robił to samo, bo gdy skończył, westchnął z ulgą.
- Czyli Przystań nie jest aż tak splądrowana, jak myślałem - powiedział w momencie, gdy Malcolm zamknął drzwi do mieszkania.
   Alys zmarszczyła brwi i zerknęła za siebie na chłopaków, przypominając sobie o czymś.
- Znacie kogoś o nazwisku Jesell? - spytała, obserwując uważnie ciemne twarze obu towarzyszy. Żałowała, że nie mogła zobaczyć ich reakcji, bo na pewno byłyby interesujące.
   Widziała jak Malcolm i Jacob spojrzeli po sobie, jakby potrafili również zobaczyć coś w tej ciemności.
- Chodzi o tego burmistrza Jesella? - spytał Malcolm obojętnym głosem. Alys wytrzeszczyła oczy.
- Był burmistrzem? - zapytała ze zdziwieniem, choć w sumie mogła się domyślić, że zwykły urzędnik nie dbałby o dostawy do Przystani z zewnątrz. Może to tylko obowiązek, ale jednak Alys poczuła niesmak na myśl, że głowa tego miasta chciała je opuścić w chwili ataków umarłych.
- A czemu pytasz? - zagadnął ją z ciekawością Jacob, podchodząc bliżej. - Znalazłaś coś o nim?
   Alys wzięła wdech, starając się opanować złość na człowieka, którego nawet nie spotkała osobiście. Jak mógł zachować się w ten sposób? Dla Alys było to nie do pojęcia, ale otaczali ją sami silni przywódcy - Maise, Hale, więc nic dziwnego, że ciężko było jej sobie wyobrazić taką postawę. Maise nigdy nie uciekłaby z Przystani, nie - kiedy mieszkali tu ludzie, którym groziło śmiertelne niebezpieczeństwo.
- To jego mieszkanie - odpowiedziała wolno. - Przeszukałam jego dokumenty, gdy szukałam broni i znalazłam list... Nie zrozumiałam go do końca, ale wychodzi na to, że chciał uciec z Przystani.
   Jacob zaklął pod nosem, używając najgorszych słów określających zdrajcę, natomiast Malcolm przyjął to dość obojętnie.
- Znalazłaś coś jeszcze? - spytał spokojnie, jakby rozmawiali o pogodzie. Alys pokręciła głową.
- Nie miałam na to czasu - odparła w obronie. - ale myślę, że coś tu jeszcze musi być.
   Ciszę rozdarł ryk umarłego, nieco odległy, ale głośny, jakby wróg znajdował się tuż za oknami.
- Dobra, wypoczniemy i zaczekamy, aż umarli odejdą - Malcolm ułożył plan. - Potem weźmiemy latarkę i poszperamy w papierach.
   Alys i Jacob skinęli chętnie głowami, głównie dlatego, że oboje potrzebowali snu i odpoczynku. Najbardziej jednak Alys pragnęła pogrążyć się w błogim uczuciu bezpieczeństwa, za którym tęskniła od opuszczenia Północy.
   Przypomniała sobie jednak o ranie na brzuchu i ruszyła w kierunku małej łazienki, która znajdowała się po lewej stronie sypialni. Przeszła przez nią, rzucając spojrzenie na jedno szerokie łóżko i weszła do łazienki, poszukując po omacku apteczki, z której wcześniej wyciągnęła świeże bandaże. Zostawiła tam wtedy drugi zapas, planując, że tu wróci, gdy odnajdzie Jacoba.
- Szukasz czegoś? - na dźwięk głosu Jacoba podskoczyła. Spojrzała w tył, ale zanim zobaczyła w zaniku ciemności sylwetkę przyjaciela, prędzej poczuła jego zapach. Pachniał metalem i popiołem - niby dość brutalna, ale i przyjemna woń.
- Bandaży - odparła wolno, przypominając sobie, po co tu przyszła. Jacob przeszedł obok i zaczął szukać razem z nią.
- Bardzo cię drasnęli? - zapytał z troską, po czym wyciągnął ze swojego plecaka latarkę i zaświecił ją, odganiając cienie na zewnątrz łazienki. Alys zasłoniła oczy, gdy światło unieruchomiło ją w jednym miejscu. Przetarła je i gdy jej wzrok przyzwyczaił się już do latarki, Jacob wyciągnął do niej rękę z trzymanym w niej czystym bandażem.
- Nie - skłamała, biorąc do ręki opatrunek. Spojrzała wymownie na Jacoba, a gdy nie zareagował, uniosła nieco bluzkę i odwinęła zabandażowany na szybko brzuch.
- Wcale - mruknął Jacob, a gdy Alys odwinęła cały bandaż, syknął ze współczucia, patrząc jej w oczy. - Dlatego właśnie powinnaś była zostać w Północy - powiedział, a Alys puściła to mimo uszu.
Spróbowała owinąć sobie brzuch nowym bandażem, ale jęknęła, gdy tylko próbowała się zgiąć. Jacob westchnął i podał jej latarkę.
- Trzymaj - burknął, odbierając jej bandaż. Widziała po nim, że był zły - za pewne na nią, bo zdecydowała się pójść z nim na zwiady, ale przede wszystkim też na siebie, że jej na to pozwolił. - Chyba widziałem tu jakieś maści - powiedział i obrócił się tyłem do niej, do apteczki, z której wziął bandaż. Alys poświęciła mu latarką.
- Maise już pewnie spisała nas na straty, co? - zagadnęła go niezbyt pozytywnym tonem. Już widziała swój powrót oczyma wyobraźni i pełen wyrzutu wzrok Maise. A co dopiero pomyśli sobie Elle - Alys obiecała jej, że wróci.
- Nie pierwszy raz i nie ostatni - odparł Jacob, a Alys przypomniała sobie, gdy Jacob, Malcolm i Alan zostali w Przystani na noc i powrócili następnego dnia. Dziewczyna miała ochotę go wtedy udusić, gdy zobaczyła go o poranku pod drzwiami Północy, tym bardziej, że całą noc bała się, że przepadł.
- Wielu zwiadowców zginęło? - zapytała cicho dziewczyna, gdy Jacob wyciągnął z apteczki maść i podszedł do niej.
- Czterech - powiedział, nie patrząc jej w oczy. Dał jej chwilę, by oswoiła się z tą okrutną prawdą i posmarował posiniaczone miejsce maścią. Alys jęknęła, gdy palce przyjaciela dotknęły miejsca, które dokuczało jej od walki w parku, ale szybko po jej brzuchu rozeszło się ciepło leku.
- To nasza wina? - zapytała go Alys, a jej głos zadrżał. Naprawdę czuła się winna - ona i Jacob poszli do tego parku, a inni chcieli im tylko pomóc. Kto by pomyślał, że poświęcą dla nich życie.
   Jacob spojrzał na nią, a po jego ciemnych oczach przemknął cień lęku. Szybko jednak znów zajął się opatrywaniem Alys, jakby praca mogła odepchnąć od niego złe myśli.
- Nie myśl już o tym - skończył ten temat Jacob, zatykając maść i biorąc do ręki bandaż.
Alys obróciła wzrok. Nie potrafiła nie myśleć o tym, że nie zobaczy już więcej znajomych twarzy czterech osób. Nawet nie spytała przyjaciela, kim byli, ale nie chciała go denerwować, więc postanowiła spytać o to Malcolma, gdy Jake zaśnie.
- Miałaś dużo szczęścia - wyszeptał Jacob głosem pełnym napięcia. - Kiedy wpadłaś do wody, myślałem, że już po tobie.
   Jacob był mistrzem ukrywania emocji, dlatego Alys ciężko było poznać czy przemawia przez niego strach czy czułość.
- Gotowe - odparł, gdy skończył bandażować brzuch przyjaciółki. Alys zerknęła na swoją talię i zobaczyła, że Jacob doskonale się spisał - siniaki były owinięte tak szczelnie, że czuła się sto razy lepiej, mogąc poruszać się bez rozlewającego się po jej ciele bólu.
- Jake... - zaczęła, chcąc mu podziękować, ale w progu łazienki stanął Malcolm, świecąc im po oczach latarką.
- Już opatrzona? - spytał, kiwnąwszy w kierunku Alys. Dziewczyna zsunęła podwiniętą bluzkę i wzięła latarkę od Jacoba.
- Macie coś do jedzenia? - zapytała, patrząc wyczekująco na obu zwiadowców. Jacob sięgnął do plecaka i wyjął z niego suche bułki z baleronem, które rano zabrał z kuchni Gwen. Alys wzięła je bez zastanowienia i zaczęła jeść łapczywie.
   Malcolm westchnął i usiadł na łóżku w sypialni.
- Gdzie cię wyrzuciło? - zapytał ją, gdy Jacob odchrząknął, spoglądając w stronę salonu.
- Idę zobaczyć, gdzie są umarli - poinformował ich i zniknął w progu. Alys zobaczyła, jak jego cień staje nachylony przy oknie.
- Niedaleko mostu - odpowiedziała Malcolmowi, przełknąwszy duży kawałek bułki. Czuła nieprzyjemne uczucie w żołądku, do którego już niedługo miał dostać się pierwszy w tym dniu posiłek.
   Malcolm kiwnął głową, przyjmując odpowiedź. Alys musiała przyznać, że wczoraj myślała o nim całkiem inaczej - gdy przebywał w Północy stawał się uśmiechnięty i pewny siebie, jako zwiadowca zaś był obojętny i pełen dystansu, jakby dwie różne postaci składały się w jedną osobę Malcolma. Dziewczyna nabrała do niego szacunku, ale czuła też, że powinna się od niego nauczyć tej chłodnej krytyki.
- Skąd wziął się pożar w parku? - zapytała zamiast tego, chcąc mieć jasność w tej sprawie. Malcolm zgasił latarkę, która i tak na razie nie była mu do niczego potrzebna, a Alys zajęła miejsce na łóżku obok niego, oczekując informacji.
- Hale kazał nam spalić te wszystkie zwłoki, nie obchodziło go, czy pożar się rozniesie - odparł chłodno. - W każdym razie ogień na pewno zatrzymałby się przy brzegu rzeki.
   Alys zamrugała. Rzeka była rzeczywiście zbyt szeroka, by nawet gałęzie drzew po dwóch brzegach mogły się stykać, chyba że ogień przeszedłby przez jeden z dwóch drewnianych mostów, ale najpewniej zanim zdołałby to zrobić, drewniane konstrukcje rozwaliłyby się i wpadły do rzeki. Jacob stał przy oknie, wpatrzony w ulicę za jego szklaną powierzchnią, jakby oczekiwał, że wyskoczą z niego umarli. Wyglądał tak ponuro i groźnie, że gdyby jakikolwiek żywy trup spojrzał w jego przeraźliwe, ciemne oczy, zapewne przestraszyłby się jako pierwszy.
- Hale pozwolił wam mnie szukać? - spytała Alys tak cicho, że słowa ledwie wypłynęły z jej ust. Nie chciała, by Jacob ją słyszał. Malcolm zerknął na nią i pokręcił głową z cieniem uśmiechu, który zobaczyła mimo ograniczonej widoczności.
- Wcale nie pozwolił - odpowiedział równie cicho Malcolm, jakby zdradzał jej sekret. Alys zerknęła na Jacoba, którego sylwetkę oświetlał prawie pełny księżyc i upewniła się, że nie zainteresował się ich rozmową. - Prawdopodobnie wyrzuci Jacoba za niesubordynację, mnie pewnie też, bo zgodziłem się z nim iść.
   Alys zamarła w szoku. Jacob sprzeciwił się rozkazowi Hale'a? Cóż, przypuszczała, że to zrobi, ale i tak dziwił ją ten nagły bunt przyjaciela wobec swojego dowódcy, zwłaszcza wobec kogoś tak szanowanego i groźnego jak stary zwiadowca. Musiał być naprawdę zdeterminowany, by postawić swój dalszy los w Północy na jednej szali.
- Sprzeciwiliście się Hale'owi? - spytała Alys, czując się głupio, że o to pyta, skoro przed chwilą Malcolm jej to powiedział. Jednak wciąż nie potrafiła uwierzyć, że ten sam Jacob, którego znała, mógł zrobić coś takiego.
- Jacob mu zwiał - po głosie Malcolma Alys poznała, że chłopaka rozbawiła cała ta sytuacja, jakby nie uważał, że Hale zdobyłby się na wyrzucenie jego i Jacoba ze zwiadowców, lub jakby ta możliwość go kompletnie nie ruszała. - Prawdę mówiąc, chyba domyślił się, że przeżyjesz ten cały upadek do wody, dlatego szedł cię szukać.
- A ty poszedłeś za nim? - dopytywała się. Może nie czuła do Malcolma sympatii, ale był to mały zalążek czegoś na kształt przyjaźni, który wzrósł o milimetr wyżej, gdy chłopak postanowił pomóc Jacobowi w odszukaniu jej.
   Jacob zerknął w ich stronę, nadal stojąc przy ramie okna.
- Wiesz, że poszedłbym za nim, nawet gdyby wpadł w największy syf - odparł Malcolm optymistycznym głosem. Kącik ust Alys wygiął się lekko w uśmiechu. Dobrze, że jej przyjaciel miał kogoś takiego.
   Jacob wstał od okna i podszedł do swoich towarzyszy, gdy upewnił się już, że ulica jest bezpieczna. Choć w dalszym ciągu dochodziły ich odgłosy wrzasków umarłych, to były jednak zbyt odległe, by się nimi przejmować. Alys spojrzała na salon za plecami przyjaciela, którego oświetlały promienie księżyca. Jego blady blask odkrywał sekrety pomieszczenia, kawałek po kawałku, gdy postać satelity zmieniała położenie względem Przystani. Kurz, który był wszechobecny w mieszkaniu Jesella, oderwał się od mebli i tańczył w tym białym blasku, jakby obecność zwiadowców w opuszczonym budynku była powodem do świętowania.
- Obejmę wartę, a wy prześpijcie się kilka godzin - powiedział, opierając się o próg sypialni. Alys nawet nie trzeba było do tego nakłaniać - czuła, jak jej mięśnie domagają się wypoczynku po tym ciężkim dniu.
- Okej, stary - odpowiedział Malcolm, ziewając. - Tylko nie próbuj zasnąć.
- Nie martw się - Jacob niemal się zaśmiał w odpowiedzi. - Nie spróbuję.
   Alys ziewnęła przeciągle i wyciągnęła z kieszeni swój pistolet, po czym położyła go delikatnie na ledwie widocznym stoliku nocnym i zdjęła buty. Malcolm w tym czasie po prostu ułożył się w poprzek łóżka i złożył ręce pod głową. Zanim Alys ułożyła głowę na pościeli metr od chłopaka, już usłyszała jego ponure chrapanie.
   Jacob w tym czasie postawił obok siebie strzelbę Alys, którą wciąż trzymał w dłoniach i usiadł pod ścianą, opierając się o chłodną powierzchnię. Dziewczyna usłyszała jego ciche westchnięcie pełne ulgi, jakby Jake dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że są bezpieczni. Alys miała ochotę mu podziękować za to, że nie spisał jej na straty i że ruszył jej szukać, ale mimowolnie odrzuciła ten pomysł. W głowie miała pustkę, tak jakby nie wiedziała, w jaki sposób okazać komuś wdzięczność. Miała tak samo odporny umysł jak jej ojciec i nie wierzyła w siłę słów - jeśli ktoś chciał komuś okazać sympatię, nie potrzebował do tego komunikacji werbalnej. W duchu postanowiła sobie, że kiedyś mu się za to odwdzięczy, dodając swój dług do kolejnych, tych z odległej przeszłości, gdy się poznali.
   Z tą myślą zasnęła, chcąc pogrążyć się w ciemnej otchłani swojego umysłu, byle tylko zapomnieć o dręczących ją wspomnieniach dzisiejszego dnia. Niestety, nie potrafiła się od nich oderwać, wciąż wspominając kolejne twarze umarłych, które przerażały ją już z odległości, a co dopiero w bezpośredniej walce. Życie w Przystani było jak koszmar, z którego nie mogła się obudzić, nawet, jeśli bardzo tego pragnęła. A ona postanowiła pogrążyć się w tym mrocznym śnie jeszcze bardziej i zostać zwiadowcą...


8 komentarzy:

  1. Widzę, że rozdział spokojniejszy :3 w sumie to dobrze, bo poczułam ciarki, kiedy czytałam o umarłych, którzy zaatakowali Malcolma i Jake'a. Masz talent do podnoszenia adrenaliny xD
    W ogóle zaczynam coś podejrzewać co do Jacoba i Malcolma również...Ale jak to ja, na pewno się mylę.
    Zazdroszczę ci siły pisania i energii, bo ja jakoś nie mogę się przemoc do pisania...eh ta wena artysty :'))

    Mam nadzieję, że czujesz się lepiej i jakoś żyjesz spokojnie :P

    Krótki kom, bo serio nie wiem, co mam pisać. Strasznie podoba mi się twoje opko i dziwię się dlaczego nie ma jej w wersji książkowej :D Jesteś miszcz ^^

    Ps. KOCHAM TEGO GIFA!!!! ❤❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję że kiedyś ujrzę swoje nazwisko na okładce :) dziękuję ci bardzo Smile ;) no tak to jest że raz jest wena a raz nie, głównie dobrze trzymać się tego co nadaje inspiracji i przypominać to sobie gdy brakuje ci weny - ja zauważyłam że to bardzo pomaga :))
      A gifa znalazłam przypadkiem w sumie ;) chciałam jakieś objęcie mając na celu pokazanie Alys i Jacoba ale chyba mnie poniosło xdd

      Usuń
    2. Ta wrodzona skromności Just...

      Usuń
    3. To nie skromność, tylko cel ;DD

      Usuń
  2. Jednak coś wywróżyłam. Siem spotkali, a on siem na moim "wydarł" na swój własny sposób. Ale na prawdę, wraz z ich bezpieczeństwem poczułam taką ulgę. Brawo! Czekam na nn i wesoły świąt i dobrego przeżycia
    Keep

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahah :D no widzisz, jednak tak ;)) myślę że gdy ty wróżyłaś, ja nie miałam tak naprawdę zaplanowanego nn xDD wzajemnie życzę ci wesołych świąt i miłego wypoczynku ;))

      Usuń
  3. Na pewno ujrzysz! Masz bardzo fajny styl pisania. Ze mną jest gorzej, też próbowałam coś napisać, ale nie wychodziło mi to za bardzo. Moje opowiadanie jest dość poważne a ja do niego nie dojrzałam i to główny powód.
    Ale Tobie idzie naprawdę świetnie i życzę powodzenia w dalszym tworzeniu :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :) cieszę się że ci się podoba ;) cóż jeżeli uważasz że piszesz zbyt poważnie to może warto popróbować z pisaniem pamiętnika,hm? W sensie pomysł może brzmi drętwo we w ten sposób można najprościej przelewać swoje myśli - a jak już złapiesz bakcyla to może wtedy spróbuj ;) poza tym w pisaniu jest coś, co mnie jako perfekcjonistkę bardzo wpienia - kiedy się zaczyna to trzeba pisać dużo, nieważna jest jakość :)) w każdym razie trzymam kciuki, może podejmiesz kolejną próbę? :)

      Usuń