sobota, 6 lutego 2016

Zwiady

   Zanim Północ zdołała się przebudzić, Alys już przygotowała się do zwiadów. Choć powinna być zmęczona, bo nie spała całą noc, myśląc wciąż o ojcu, to nadzieja i ekscytacja spowodowana eksploracją miasta sprawiła, że odnalazła w sobie pokłady energii, której potrzebowała.
   W mieszkaniu, które zamieszkiwała z pozostałą czwórką swoich towarzyszy, panował jeszcze mrok, ale Alys zdołała zauważyć lekkie przejaśnienia w okolicach zamurowanych nieszczelnie okien. Ubrała się prędko, korzystając z okazji, gdy nikt jej nie widzi, po czym poszła do łazienki, by się nieco odświeżyć przed porannymi zwiadami. Przyzwyczaiła się już do swojej wiecznie brudnej skóry, którą z trudem szorowała, przed pójściem spać. Poza tym Maise zarządziła oszczędność wody, na wypadek, gdyby rury odprowadzające wodę z zewnętrznych źródeł miały ulec zniszczeniu lub zatkaniu. Gdyby tak się stało, mieszkańcy Przystani mieliby trudności z naprawieniem szkody, o ile w ogóle znaleźliby miejsce awarii, nie mówiąc o uniknięciu spotkania z umarłymi.
   Kiedy więc Alys wyszła z łazienki, usłyszała przyciszone rozmowy wstających zwiadowców, którzy zaczynali szykować się do wyjścia. Jacob jeszcze spał, podobnie jak Malcolm, ale dziewczyna wiedziała, że wkrótce jeden z nich się obudzi. Obaj jednak chrapali głośno, jakby w ogóle nie myśleli o czekającym ich obowiązku.
   Alys związała włosy w ciasnego kucyka, po czym wyszła z mieszkania, przechodząc przez przejście w ścianie. Ruszyła wolnym krokiem, starając się nie pobudzić śpiących. Obejrzała się na stojące obok siebie tapczany, po czym przeszła przez jeszcze kilka podobnych przejść i natrafiła wzrokiem na łóżko, którego szukała. Elle spała słodko, a jej złote włosy spływały po puchu poduszki niczym schowane w ściółce leśne strumyki. Alys podeszła do dziewczynki i usiadła przy niej na łóżku, przyglądając jej się. Była tak drobna, taka słaba. Wyglądała, jakby nawet oddychanie sprawiało jej ból. Gdyby tylko Alys wiedziała, co jej szkodzi, co wpływa na rozwój jej choroby... Zawsze miałaby szansę odnaleźć lekarstwo.
    Dziewczyna pochyliła się i ucałowała Gabrielle w czoło, głaszcząc z troską jej małą złotą główkę. Jedynym argumentem przeciwko zwiadom była właśnie Elle. Gdyby Alys została w Północy, mogłaby mieć na nią oko, jednak pozostanie dłużej w obozie nie przyniosłoby żadnych efektów ani w planowanej ucieczce Alys ani w postępach choroby dziewczynki.
- Alys? - spytała cicho Elle, mrugając jasnymi oczkami.
- Obiecałam, że przyjdę - odparła dziewczyna, siadając prosto. W mieszkaniu, w którym mieszkała Gabrielle wraz z całą wielodzietną rodziną, dwóch starszych braci chorej szykowało się właśnie do zwiadów. Ich czujne, pełne rezerwy spojrzenia skierowane na obcą nie umknęły uwadze Alys. Pewnie zastanawiają się, czy z nimi idę, pomyślała.
- Idziesz na patrol? - zapytała znowu Elle, próbując usiąść. Jej starsza przyjaciółka powstrzymała ją jednak, poprawiając poduszkę.
- Tak, ale wrócę szybko. Wiesz, że sobie poradzę.
   Dziewczynka spojrzała na nią jasnoniebieskimi oczami, jakby widziała ją po raz pierwszy. Jej oblicze było spokojne, pełne rezerwy, co nieczęsto zdarzało się u ośmioletniego dziecka. Choć gdy tylko Gabrielle się urodziła, jej rodzina przeniosła się do obozu, to i tak dziewczynka wydawała się Alys bardzo dzielna. Dwójka z jej rodzeństwa zginęła, zanim jej rodzice postanowili opuścić dom,a w Północy nawet o nich nie wspomnieli, pewnie ze względu na dziewczynkę. Alys jednak wiedziała, że Elle zdaje sobie sprawę, co się stało z jej starszymi braćmi.
- Oni nie biorą żadnej dziewczyny na zwiady - wtrąciła się Katelyn, starsza siostra Gabrielle. Alys spojrzała na nią ze złością.
- Ktoś cię pytał o zdanie? - burknęła, a oczy Katelyn wyraziły jedynie troskę. Jak każde z dzieci Scottów, miała blond włosy o jasnym, niemal złotym odcieniu. Katelyn jednak wyróżniała się łagodnością i spokojem, jakiego nie miał nikt z jej licznego rodzeństwa. To te dwie cechy sprawiały, że Alys wychodziła z siebie przy każdym spotkaniu. Nie potrafiła tego wyrazić głośno, ale w głębi duszy zazdrościła dziewczynie jej powierzchownego wyciszenia.
- Na pewno wiesz, o co prosisz, Alys? - spytała tylko, a Gabrielle zerknęła na przyjaciółkę. Alys poczuła się osaczona tymi spojrzeniami. Pewnie, że wie, czego chce. Była na zewnątrz, mieszkała tam. Dlaczego traktowali ją, jakby była głupia?
- Tak, Kat - odpowiedziała z nutą jadu w głosie.- Doskonale wiem, czego chcę. A ty wiesz?
   Katelyn nie odpowiedziała, bo w tym momencie do jej mieszkania weszli Malcolm i Jacob, przepychając się i dokuczając sobie. Rodzice Gabrielle, Stev i Renate, spojrzeli na obu chłopców z nieukrywaną złością, jakby jak najszybciej chcieli ich stąd zabrać. Połowa ich rodziny dalej spała, jakby nie słyszała głosów dwóch głośnych zwiadowców.
- Ej, Al, idziesz? - spytał Malcolm, machając w kierunku Alys, a Jacob natychmiastowo spoważniał.
- Prosiłem cię o coś - warknął cicho, ale dziewczyna i tak zdołała go usłyszeć. Blondyn wywrócił oczami, odpychając Jacoba, który wciąż patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Daj spokój, wiesz, że jest dobra. Przyda się - odparł tylko Malcolm, któremu było jak zwykle wszystko jedno, kto pójdzie z nim na zwiady, byleby tylko nie celował do niego z pistoletu.
   Alys w tym czasie ucałowała Gabrielle w czoło i pożegnała się skinieniem głowy z Katelyn. Nie chciała tak szybko opuszczać dziewczynki, ale wiedziała, że w tym czasie albo zostawią ją w Północy, albo ona sama spowolni zwiady. Ani jej się śniło słuchać przez następne kilka tygodni argumentu, że nie powinna pójść, bo wszyscy na nią czekają.
   Przeszła swobodnym i pełnym dumy krokiem za dwójką przyjaciół, którzy już wyposażyli się w pełen zwiadowczy ekwipunek. Alys widziała, że za pasem Jacoba spoczywają jego dwa sztylety oraz trzy magazynki amunicji, które ukradł podczas poprzednich zwiadów. Malcolm miał podobną kolekcję, z którą się nie rozstawał, choć bardziej kojarzono go po jasnej, zimowej kurtce, w której wyróżniał się od reszty mieszkańców, którzy preferowali raczej barwę czarną.
   Do idących między łóżkami zwiadowców dołączali pozostali, stanowiąc niemal zbrojny pochód przeciw umarłym. Co miesiąc zwiadowcy opuszczali swoje siedziby na kilka dni, by odszukać pozostawione w domach zasoby, które mogłyby pomóc obozowiczom, oraz by monitorować kolejne kroki umarłych i ich liczbę. Alys wiedziała tylko tyle, że umarłych było coraz więcej i że zajmowali kolejne osiedla ich małej Przystani. Jakimś cudem jeszcze nie nabrali ochoty na centralny punkt miasta.
   Do Malcolma i Jacoba dołączył Hale, wysoki i muskularny mężczyzna o krzywoprzystrzyżonym czarnym zaroście. Był prawą ręką Maise i szefem zwiadowców, gdy znajdowali się poza Północą. Katelyn miała rację, mówiąc, że zwiadowcy nie brali żadnej dziewczyny. Maise zawsze pozostawała w obozie, by móc zapewnić bezpieczeństwo tym, których miała pod opieką. Wychodziła tylko czasami, by spotkać się z pozostałymi przywódcami obozów i omówić plany na kolejne tygodnie. Gdyby rynek był inaczej zbudowany, myślała kiedyś Alys, pewnie stworzono by jeden obóz i byłby tylko jeden przywódca. Niestety, wtedy mieszkańcy zostali by odsłonięci na siły umarłych, a na to nie mogła pozwolić zmniejszająca się populacja miasta. Najpierw bezpieczeństwo, potem obrona - tak brzmiało hasło ocalałych.
- Gotowi? - spytał Hale, stając pośrodku ostatniego mieszkania, przy którym zbudowano wyjście z Północy. Maise wyłoniła się z tłumu i podeszła do przywódcy zwiadowców.
   Alys rozejrzała się. Wokół niej stało około trzydziestu mężczyzn. Reszta z nich musiała zostać, by bronić obozu. Wszyscy spoglądali na dziewczynę ze zdziwieniem i niedowierzaniem, ale żaden nie odezwał się ani słowem. Najbardziej irytował ją jednak Jacob, jakby udawał, że kompletnie jej nie zna. Maise miała na sobie ciemnozielony płaszcz, który był wystrzępiony przy końcach. Na plecach dzierżyła dumnie strzelbę, o połowę większą niż ta należąca do Alys. Czarnowłosa kobieta zamieniła z Hale'm kilka zdań, Alys zrozumiała, że muszą rozmawiać o niej, bo mężczyzna spojrzał na nią z uwagą, drapiąc się po gęstej brodzie. Czoło przykrywał mu stary, obdarty kapelusz, którego rondo kończyło się wraz z linią oczu. Maise przylgnęła do zwiadowcy i pocałowała go w usta, jakby nie wiedziała, że obserwują ją wszyscy obecni w mieszkaniu.
- Wróć szybko - powiedziała tylko na głos, po czym odeszła do swoich spraw.
   Hale rozejrzał się po mieszkaniu, jakby akceptował grupę zebranych, po czym stanął prosto i zabrał głos.
- Odchodzimy nie po to, żeby już tu nie wrócić, zapamiętajcie to sobie - powiedział swoim niskim głosem. - To, co robimy jest ważne. Nie schrzańcie tego. A teraz jazda - Malcolm i niski rudzielec o imieniu Dylan otworzyli metalowe drzwi, które zgrzytnęły, gdy zamki zostały uruchomione do działania.
   Alys czuła zniecierpliwienie i podekscytowanie. W końcu coś się zmienia, myślała, rozglądając się po zwiadowcach. Nie byli to żołnierze, doszła w końcu do wniosku, widząc ich przestraszone miny. Tych ludzi znała bardzo dobrze - na zwiadowców składali się piekarze, kamieniarze, rolnicy. Ludzie, którzy nigdy nie powinni mieć do czynienia z bronią. A jednak mieli i robili to, co było słuszne. Spośród wszystkich mieszkańców Przystani, tylko pięciu naprawdę walczyło w armii. Jednym z nich był właśnie Hale.
   Mimo to zwiadowcy wydawali jej się bardziej niebezpieczni niż wszystkie armie świata. Dlaczego? Bo nie walczyli dla siebie, wiedzieli, że ich zgon może oznaczać brak bezpieczeństwa dla rodziny, dlatego pogrom umarłych szedł im z taką łatwością. Gdyby tylko w Przystani żyło więcej mężczyzn, którzy mogliby stawić czoła tym upiornym istotom...
- Hej, w porządku? - Alys usłyszała cichy głos, który poznałaby wszędzie. Jacob zrównał się z nią, gdy wyszli na plac. Jego mina mówiła jasno - bał się o nią, ale starał się udawać twardego, bo upór przy dyskusji z Alys był bezcelowy. Zawsze potrafiła stawiać na swoim.
- Tak - odpowiedziała krótko, zaczesując swoje nieokiełznane ciemnobrązowe kosmyki, które zdołały się wydostać z kucyka. Ścinała je już dawno, ale lubiła czuć ich dotyk na plecach, dlatego nie pozwalała nikomu podejść z nożycami nie bliżej niż na dwa metry. W skutek tego jej włosy sięgały teraz bioder, kołysząc się z każdym szumem wiatru.
- Alys, nie gniewaj się. Nie chcę się z tobą kłócić. - powiedział, patrząc dziewczynie w oczy. Jacob jako jeden z nielicznych ocalałych zawsze potrafił przyznać się do błędu.
   Alys natomiast uśmiechnęła się lekko i poprawiła pas ze strzelbą, który przechodził przez jej klatkę piersiową, po czym chwyciła dłoń Jacoba i zacisnęła ją, jakby chciała dodać mu otuchy. Chłopak popatrzył na nią nieco zdezorientowanym spojrzeniem, ale nie odtrącił jej dłoni.
- Gramy w tej samej drużynie? - spytała dziewczyna, unosząc ich splecione dłonie. Jacob uśmiechnął się.
- Zawsze.
   Stanęli na opustoszałym placu, na który wkradały się pierwsze promyki świtu, zwiastujące nadzieję. Poszarzała kostka była powgniatana w wielu miejscach od remontów, które obozowicze musieli przeprowadzić wobec eleganckich kamieniczek, by chronić miejscową ludność. Nie raz na tę kostkę spadły ciężkie bele drewna, czy większe cegły, stąd nie było mowy o równej powierzchni rynku. Teraz każda nierówność miała swoją cenę, jak każda blizna przypominająca wojownikowi o jego walkach.
   Przeszli w górę, na południowy kraniec Północy, gdzie obóz stykał się ze Wschodem. To właśnie w tamtym kierunku planowali iść, byle ominąć niebezpieczeństwo na północy. Uliczki układały się w ten sam wzór, który widziała Alys wczoraj, wracając ze swojego zapadniętego domu. Od rynku odchodziło osiem uliczek, każda w innym kierunku. Potem z nich wychodziły kolejne i kolejne, zapełniając całe miasto siecią przecznic i skrzyżowań, niczym pajęczą nicią. Nic dziwnego, że centrum miasta zamieszkiwało tak dużo ludzi, pomyślała Alys, wpatrując się w nietknięte domy, z których uciekli mieszkańcy, by dołączyć do swoich w obozach. Cóż, możliwe, że część z tych budynków wciąż jest zamieszkiwana przez ludzi pokroju jej ojca, którzy woleli mieszkać we własnych czterech ścianach i ryzykować swoim życiem, niż dołączyć do ocalałych.
   Po lewej od głównej ulicy znajdował się długi trawnik, na którym trawa pożółkła, zmieniając się w iście miodowy kolor. Widok uschniętej rośliny zaniepokoił Alys. Możliwe, że wzrost wszelkiego rodzaju roślin miał coś wspólnego z powstaniem umarłych, bo od kilku lat ludzie zaczęli zbierać coraz to mniejsze plony, aż w końcu zaczęli tracić nadzieję, że w ogóle coś wyhodują. Ile to będzie trwało, zastanawiała się dziewczyna, zanim ludzie skoczą sobie do gardeł o ostatnią kromkę chleba?
- Patrz, tam ktoś mieszka - Jacob wskazał na jedną z kamienic, w której oknie paliła się świeca. Alys zauważyła ją dopiero, gdy zmrużyła oczy.
- Myślisz, że ta osoba sama wybrała takie życie? - zapytała cicho, czując w tym pytaniu gorycz, gdy kojarzyła go z ojcem. - Czy może potrzebuje pomocy?
- Nie wiem - odparł, wzruszając ramionami, ale zaraz spojrzał przyjaciółce w oczy. - Będziesz chciała tam wpaść, gdy będziemy wracali?
   Alys kiwnęła głową wolno, ale stanowczo. Może udałoby jej się przekonać zamieszkałego w tej kamienicy, by dołączył do Północy, pomyślała z nadzieją. Dobrze wiedziała, że taki sposób życia grozi śmiercią.
   Skręcili w prawo, wzdłuż uliczki, po czym znów w lewo i wyszli na długą i szeroką drogę, która kiedyś prowadziła prosto do innego miasta. Alys odczuła to jak drogę do lepszego jutra. Może tam znalazłabym dom, pomyślała, ale dowodzący zwiadami, Hale, przerwał jej rozmyślania.
- Podzielcie się na dwie ekipy - rozkazał, przechodząc między swoimi ludźmi. - Pierwszą częścią dowodzę ja, drugą Malcolm.
   Alys spojrzała na blondwłosego chłopaka z nieskrywanym zdziwieniem, ale zauważyła, że Malcolm nie był zaskoczony decyzją przywódcy zwiadowców. W końcu chłopak walczył najdłużej spośród zebranych tu ludzi, pomyślała sobie, gdy otrząsnęła się z pierwszego szoku. Myślisz, że kogoś znasz, a tu proszę...
- Idziesz z Mackiem? - spytał Jacob, trącając oniemiałą Alys.
- Idę z tobą, więc pewnie tak - westchnęła, zdając sobie sprawę z wymuszonej obecności Malcolma. Gdyby tylko mniej mówił, może zdołałaby go kiedyś polubić...
   Zwiadowcy rozdzielili się na dwie grupy, tak jak polecił im Hale, a Alys i Jacob dołączyli do Malcolma, idąc blisko zastępcy przywódcy. Gdy tylko weszli w stare, zapomniane osiedle z wysokimi budynkami z cegły, ktoś ze zwiadowców spytał:
- Czego szukamy?
- Rozdzielcie się - zarządził Malcolm, obracając się do siwowłosego mężczyzny z rewolwerem. - Przeszukajcie pobliskie ulice od strychów, po piwnice. Jeśli znajdziecie jakiś ludzi, spróbujcie przekonać ich, by dołączyli do nas, ale nie za wszelką cenę. Jeśli chcą zostać, niech zostaną, ale nie krzywdźcie ich. Jacob, pójdziesz z Alys na zewnętrzną?
   Jacob zmarszczył brwi, ale wzruszył ramionami na znak zgody. Alys podążyła za nim, czując się jak nowicjuszka w pierwszy dzień służby. Umiała strzelać i robiła to dobrze, po długim monotonnym ćwiczeniu na strychu Północy. Mimo to nigdy nie pracowała w terenie i czuła się nieco zdezorientowana jak na pierwszy raz.
- Nie jesteś zadowolony z zewnętrznej, zgadłam? - spytała, maszerując obok przyjaciela, który przez połowę drogi nie odezwał się ani razu. Spojrzał na nią, a było to spojrzenie wyrażające smutek.
- Pochodzę stamtąd - mruknął tylko, a Alys pożałowała, że w ogóle o to pytała. Zapewne dla Malcolma i jeszcze tej części zwiadowców, która ruszyła w tym kierunku, fala wspomnień musiała mieć gorzki smak. Tylko skąd umarli wzięliby się w połodniowo-wschodniej części miasta, skoro cmentarz, z którego się brali, znajdował się na północy? Coś tu nie pasowało, ale Alys nie potrafiła tego rozgryźć. Już miała spytać o to Jacoba, kiedy chłopak zatrzymał ją w miejscu, wyciągnąwszy rękę. - Weź broń - zarządził, a dziewczyna wykonała rozkaz bez wahania.
   Znajdowali się przy wejściu do dużego parku w Przystani. Droga zjeżdżała stromo w dół, aż do starego, obdartego budynku pośrodku parku, który wyglądał jak nora niedźwiedzia w sercu dzikiej puszczy. Park rzeczywiście zarósł od tego czasu, jakby na przekór wcześniejszym złym przeczuciom Alys na temat obecnej w mieście natury. W miejscach, gdzie kiedyś widniał tylko krótki, skoszony trawnik rosły teraz wysokie chaszcze, w których ukrywać mógł się dosłownie każdy. Nic dziwnego, że Jacob zaalarmował się zaraz po wejściu w to nieprzebyte ludzką nogą miejsce.
- Gdzie dokładnie mieszkałeś? - zapytała cicho Alys, choć starała się o to nie pytać. Jej ciekawość jednak zwyciężyła. Jacob opisywał jej kiedyś miejsce swojego zamieszkania, ale nigdy nie widziała go z bliska, mimo że mogła mieszkać jakiś kilometr od niego.
- Po drugiej stronie parku - odpowiedział Jacob bez żadnych emocji, jakby zdołał się już pożegnać z przeszłością. Alys jednak wciąż nią żyła, nawet jeśli każdego dnia obiecywała sobie co innego. Nie mogła wyzbyć się tego, kim była. A była Alys Carley.
- Znasz go dobrze? - następne pytanie, którego miała nie wypowiadać na głos. Skup się na zwiadach, warczała do siebie w myślach, maszerując za Jacobem w zarośnięte chodniki.
- Z Malcolmem bawiliśmy się tu jako dzieci. Znam ten park na pamięć. A raczej znałem - już przez chwilę go miała, myślała Alys. Przez chwilę w jego głosie wyczuła dziecięcą radość na wspomnienie dawnych dni. Chciała podsycić to ognisko miłych wspomnień, byleby tylko nie zgasło.
   Zrównała się z nim, starając się spojrzeć mu w twarz, ale Jacob unikał jej wzroku, jak miał ostatnio w zwyczaju. Zaczynało ją to irytować. Kiedyś bez problemu patrzyli sobie w oczy, a teraz Jacob albo się rumienił, albo zaczynał obserwować co innego. Alys zawsze postrzegała kontakt wzrokowy jako szczerość między ludźmi, dlatego nie potrafiła pogodzić się z faktem, że Jacob coś przed nią ukrywa.
- Masz jakieś miłe wspomnienie związane z tym miejscem? - dopytywała się, a Jacob zmarszczył brwi, co robił dziś nie po raz pierwszy.
   Alys zauważyła, że zmierzają w kierunku ruin budynku. Już z tej odległości widziała płaski dach i połamane schody. Jasnożółta barwa zdołała poschodzić z pogruchotanych ścian, skradziona pewnie przez słońce. Nawet barierki zostały wyłamane i skradzione. Cóż, może poprzedni zwiadowcy postanowili użyć tych barierek do bardziej praktycznych celów, pomyślała z zastanowieniem.
- Tak, kiedyś... Kiedyś uciekliśmy tu na całą noc - odparł po chwili Jacob, zerkając na Alys. - Nasze mamy szukały nas długo po całym osiedlu, a my siedzieliśmy w naszej bazie nad rzeką. Zrobiliśmy ją w któreś wakacje, nie pamiętam już, ile wtedy mieliśmy. Jane i Oscar szukali też w parku, ale mieli może z siedem lat i bali się chodzić po ciemku. - Jacob zaśmiał się w tym momencie, jakby o czymś sobie przypomniał. - Czuliśmy się tacy pewni siebie, niepokonani... Dopóki nasz pijany sąsiad nie zaczął się wydzierać, wracając z parku. Nie wiem, czy ktokolwiek zdołałby nas zauważyć, tak szybko wracaliśmy do domu.
   Alys zachichotała, wyobrażając sobie tę sytuację, choć przychodziło jej to z trudem. Gdy poznała obu chłopców właśnie tacy byli - skorzy do psot i brawurowych akcji. Teraz nieco wydorośleli, ale nadal lubili sprawiać problemy, co musiała cierpliwie znosić Maise.
- Chciałabym, żebyś zawsze taki był - powiedziała szczerze, a Jacob spojrzał na nią ze zdziwieniem, przystając. Jego ciemne oczy błysnęły podejrzliwością.
- Jaki?
- Szczęśliwy - odpowiedziała krótko Alys, przechylając głowę, gdy wtem ujrzała ruch za plecami Jacoba. Wysoka kępa chwastów sięgająca bioder dziewczyny zakołysała się, jakby za nią czaiło się zagrożenie. Nie chciała stracić ani chwili, więc po prostu odepchnęła przyjaciela i wyciągnęła przed siebie strzelbę, mierząc w linię traw.
   Jacob widząc reakcję Alys, postąpił tek samo, stając obok dziewczyny z podobną, tylko nieco krótszą strzelbą. Z krzaków wyłonił się umarły, który prawdopodobnie musiał tam leżeć od dłuższego czasu, bo wyglądał, jakby przebudził się z długiego snu. Jego szarawa skóra rwała się w kilku miejscach, jakby została draśnięta kłami wilka. Przekrwione poważne oczy wlepiały się w Jacoba, jakby go znały. Z ust istoty wyrwał się przeraźliwy, ochrypły jęk.
   Alys nie czekała na więcej. Pociągnęła za spust, czując znajomy odrzut kolby w pobliżu ramienia. Umarły wydał jęk i padł w zarośla, położony w dalszy sen. Alys nie schowała jeszcze strzelby, ale trzymała ją teraz luźniej, wzdłuż swojej talii. Spojrzała ze zdziwieniem na przyjaciela.
- Czemu nie strzelałeś? - niemal krzyknęła, czując, jak emocje w niej wzbierają. Pierwszy umarły od czasu jej odejścia z domu, myślała z narastającym pragnieniem zemsty za ojca.
   Jacob spojrzał na własne stopy, zaciskając palce na strzelbie.
- Znałem ją - mruknął, a Alys potrzebowała chwili, by zrozumieć. Ten umarły... rzeczywiście mogła to być kobieta.

6 komentarzy:

  1. Przybywam z pierwszym komem ^^
    Widzę, że akacja się rozwija, a Ty, Just, jak zawsze mnie zaskakujesz fabułą. Nic, tylko zazdrościć. :D
    Co mogę powiedzieć...Że bardzo mi się podoba ? Nie no jest genialne. Pierwsze takie opko, gdzie są umarli. Nawet książki takiej nie czytałam (o ile takowe są ). Czyżbyś oglądała The walking dead ? :P
    Tak czy siak, pomysł na bloga genialny. Opisy jak zawsze są cudowne, czego ci serio zazdroszczę :D
    Alys chce wyrżnąć wszystkich zombiaków z zemsty za ojca. Nadal nie rozumiem, dlaczego facet nie opuścił domu i nie dołączył do Północy. Mógłby pomyśleć o swojej córce :/ Ale pewnie wrócisz do tego, gdyż ojciec Alys na pewno miał jakieś powody,aby nie dołączyć do ocalałych.
    Just, myślę, że lubisz wdawać się w szczegóły, które czasem łatwo przeoczyć. Czyżby Jacob zakochał się w Alys...? Cóż, mogę tak stwierdzić, ale pewna nie jestem xD
    Cóż, opowiadanie jest genialne, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy i życzę dużo weny, Mistrzu ^^ :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah, zauważyłam, że lubię używać słówka " Cóż " :'))

      Usuń
    2. Dzięki ci Smile. ;)) jesteś wielka że mnie wspierasz. Rzeczywiście nie trafiłam na książkę o zombie czy że można do tego zaliczyć Poparzeńców z WL.

      Ojciec Alys rzeczywiście miał powód, by tam zostać ;) chyba ona sama stara się to odkryć poprzez zabijanie umarłych ;)

      Usuń
  2. Powiem tyle. Kiedy następna część?
    No dobra, a tak na poważnie, to wow.
    Pożycz talenta.
    Jacob i Alys. Podoba mi się ten układ. Bardzo fajnie czyta się tego bloga w pociągu z harcerzami. Co dziwne, o wiele łatwiej jest mi to sobie wyobrazić.
    Czekam z niecierpliwością.
    Keep

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, może harcerze nieco pasują do tematu "szkoła przetrwania"? :D bardzo dziękuję, a nad nextem pracuję :P

      Usuń