piątek, 22 stycznia 2016

Prolog

   Deszcz odbijał się z głośnym stukotem od okolicznych okien, a raczej od tego, co z nich zostało. Wiatr dudnił wśród pustych ulic, jak samotne echo, niesione przez miasto. Wśród całej tej pustki, chłodu i zimna tylko jedna osoba wędrowała w pajęczynie wąskich ulic.
   Alys obróciła się w tył, czujna, uważna. Coś mogło ujść jej uwadze, a nie chciałaby zostać zaatakowana w takim miejscu jak to. I pomyśleć, że kiedyś Przystań stanowiła bezpieczne schronienie dla jej mieszkańców. Teraz nikt nie potrafiłby rozpoznać w ruinach miasta jego wspaniałej przeszłości. Miasto to, mieściło się z dala od wszystkich skupisk ludzkich, jakby odepchnięte w niepamięć od cywilizacji. Nic dziwnego, że większość ludzi powymierała, a podstawowe potrzeby żyjących często były niezaspakajane.
   Wiatr szumiał coraz głośniej, rozczesując ciemne włosy Alys swoją mocarną dłonią. Dziewczyna naciągnęła na siebie swoją skórzaną kurtkę i ruszyła dalej, zaciskając dłoń na nożu, który zawsze trzymała wetknięty za pas.
   To osiedle pamiętała bardzo dokładnie. Wychowała się tu. Pamiętała dzieciaki, które biegały po podwórkach i hałasowały, denerwując sąsiadów, oraz starsze panie zasiadające na ławkach pod budynkami. Teraz nie było tu ani dzieci, ani kobiet, a po dawnej obecności ludzi w tym miejscu dawały znać tylko rozwalone ściany, powybijane okna i ledwie trzymające się dachy.
- Przyszłaś tu po naboje – przypominała sobie, gdy patrzyła na te rudery błyszczące od obmywającego je deszczu.
   W końcu zobaczyła budynek, który niezbyt wyróżniał się spośród pozostałych – w miejscu, gdzie kiedyś stały drzwi ziała dziura, prowadząca wprost do ciasnego korytarza, z którego ścian schodziła jasnoniebieska farba. Weszła do środka, zauważając na progu proch. Wzdrygnęła się. Fala wspomnień zalała ją, nie pozwalając nabrać tchu przed wpadnięciem w otchłań swojej pamięci.
   Była wtedy chłodna jesień, taka jak teraz. Wiatr smagał niemiłosiernie dom Alys, ten niski, parterowy budynek, który był dla niej wszystkim – bezpieczeństwem, czymś znajomym, czymś, za co oddałaby wszystko, by móc go tylko nie stracić.
   Od kilku nocy wciąż słyszała głosy. Dobiegały z podwórka, którego nie mogłaby i tak zobaczyć przez zabite deskami okna. Jej tato uważał, że zimno przebija się przez cienkie szkło i że dlatego lepiej je zabezpieczyć, ale ona przeczuwała, że nie mówi jej całej prawdy.
   Znała go. Był zawsze uśmiechnięty, miał czarny humor i potrafił ją rozbawić nawet w najbardziej przerażających sytuacjach. Zawsze, gdy słyszeli na zewnątrz owe głosy, niskie, przyciszone jęki rozpaczy, ojciec sprawdzał drzwi, po czym oboje siadali pod stołem w kuchni, rozmawiając jak najdłużej, byle tylko zagłuszyć te straszne dźwięki. Widziała jednak wtedy, że ojciec stawał się spięty, choć próbował ukryć to cichym śmiechem i lekkimi żartami, a jego oczy świdrowały wszystko dokoła, jakby obawiały się ataku.
   Pewnego takiego chłodnego wieczora, kiedy siedziała tak ze swoim ojcem w ciemnej kuchni, oboje usłyszeli chrzęst w pobliżu drzwi wejściowych. Spojrzała ze zdziwieniem i strachem na swojego rodzica, który zawsze nosił przy sobie swoją starą strzelbę. Wstał i ruszył w kierunku wąskiego korytarza, prowadzącego do drzwi.
- Nie idź – zawołała za nim spanikowana Alys. Miała wtedy może trzynaście lat. Była nieśmiała i wrażliwa, jak większość dziewczynek w jej wieku. Wtedy był to ostatni dzień tamtej dawnej Alys.
- Zaraz przyjdę, Al. – uśmiechnął się do niej ojciec, unosząc przed siebie strzelbę. – Sprawdzę czy to listonosz.
   Dziewczyna nie zaśmiała się z tego żartu. Kiedyś słyszała o kimś takim, jak listonosz, ale nie miała szczęścia poznać żadnego człowieka o takim zawodzie. Z pewnego powodu jakoś niechętnie ktokolwiek przychodził do nich w odwiedziny. Wyjątkiem była Maise, sąsiadka, która przynosiła im prowiant i resztę potrzebnych zasobów, których w domu zawsze brakowała. Alys nie skarżyła się, wiedziała, że to i tak nic nie zmieni.
   Skuliła się więc pod wysokim, dębowym stołem i nasłuchiwała. Najmilej przyjęłaby dźwięk kroków ojca powracającego z podwórka, ale tym razem nie usłyszała nic. Cisza. Czuła się nieswojo, gdy wyszukiwała w tej ciszy jakichkolwiek znaków życia. Jakiś głosów, cokolwiek. To pewnie Maise, pomyślała, chcąc się uspokoić, ale Maise zawsze przychodziła rankiem, nigdy zaś późną nocą...
   Nie wiedziała, czy trwało to kwadrans, czy zaledwie minutę, choć miała wrażenie, że ta cisza ciąży jej w nieskończoność. Kiedy została przerwana, Alys drgnęła z przerażenia. Usłyszała krzyk i dwa krótkie strzały. Krzyk był tak nieludzki, tak upiorny, że czuła, jak zjeżyły jej się włosy na głowie. Usłyszała jednak strzelbę, to dobrze. Potem jeszcze trzy wystrzały, bardziej spontaniczne niż ich poprzedniczek. Odgłosy na zewnątrz nasilały się, krzyki rozpaczy przeszły z gniew. Krew pulsowała w żyłach Alys. Chciała pójść do ojca, ale obawiała się tego, co może zobaczyć za drzwiami bezpiecznego domu. W końcu usłyszała dźwięk, który przeraził ją jeszcze bardziej, niż wszystkie odgłosy, jakie usłyszała tej nocy, jak i każdej nocy w jej krótkim życiu. Krzyk jej ojca. Błagalny, cierpiący.
   Wstała spod stołu, niemal uderzając głową o blat i wybiegła na korytarz. Pierwsze błyskawice wstrząsnęły ziemią, a po nich rozległy się grzmoty. Widziała błyski w małych przerwach między deskami w oknach. Biały blask oślepił ją, gdy skradała się do zamkniętych, wyjściowych drzwi. Czuła, jak dłonie jej się trzęsą, jak głowa nabrzmiewa od paniki i zwykłego, ludzkiego strachu. Nie, musi to sprawdzić. Ojcu nie mogło się nic stać, był niezniszczalny. Silny, zdeterminowany. Zawsze zachowywał zimną krew.
   Spojrzała na wieszak obok drzwi, którego nie mogła dostrzec, a który na pewno tam stał, jak zwykle. Błyskawice znów oślepiły ziemię i jej mieszkańców, a Alys zauważyła czarną parasolkę z długim szpicem. Nie miała przy sobie nic, pomyślała i wzięła do ręki zaimprowizowaną broń.
   Odetchnęła szybko, czując jak jej oddech drży. Krew napłynęła do umysłu, napawając ją siłą. Tą samą, którą miał zawsze jej ojciec, a którą u niego nieustannie podziwiała. Chwyciła gałkę i uchyliła drzwi.
   Nie zdążyła nawet ich otworzyć, bo ktoś naparł na nie, chcąc się dostać do środka. Alys została odepchnięta w tył i padła na podłogę, a nad nią stanęła postać, którą widziała po raz pierwszy, a która zdawała się jej dziwnie znajoma. Miała szarą, łuszczącą się skórę, nie posiadała policzków, które prawdopodobnie odpadły, a jej oczy zyskały czerwoną poświatę poprzez przekrwione gałki oczne. Był to mężczyzna – miał na sobie ciężkie, obdarte ubrania, które zwisały z niego jak z wieszaka. Postać stanęła nad nią i ryknęła swoim donośnym głosem pełnym wściekłości i potępienia, a Alys zrozumiała, skąd brały się te dźwięki słyszane przez nią każdej nocy.
   Zaczęła posuwach się do tyłu po podłodze, byle tylko uniknąć zmory, która próbowała ją chwycić. Ledwie jej się to udało, bo mężczyzna był szybki. Alys zerwała się więc na nogi, a obcy machnął dłońmi chcąc ją chwycić. W ułamku sekundy dziewczyna przycisnęła się do ściany, by uniknąć odpadających dłoni przybysza. Wtem zauważyła swoją szansę, przypominając sobie o trzymanej przez nią parasolce. Nie czekając na nic, wbiła ją do połowy w ciało umarłego, który krzyknął wprost do jej ucha, wciąż próbując dorwać się do jej żywego ciała.
   Obcy rozpadł się, a jego prochy padły na próg, nieruchome. Alys wciąż się bała, że umarły powstanie i znów będzie próbował ją skrzywdzić. Przypomniała sobie jednak o ojcu i wybiegła przed dom.
   Pioruny nękały niebo nieustannie, rozdzielając je na części. Dodatkowo ziemia namokła od gęstego deszczu, który musiał zacząć padać, gdy Alys radziła sobie w progu z przybyszem, bo nie słyszała go wcześniej.
   Rozejrzała się dokoła, gdy woda zalewała jej bujne włosy, jakby oczyszczała ją z brudu i prochów umarłego. Nie zdążyła nawet odszukać wzrokiem ojca, gdy zauważyła dwóch umarłych, którzy stali naprzeciw niej, patrząc tym samym przerażająco krwistym spojrzeniem, co ich towarzysz, który prawdopodobnie zginął z ręki Alys. Czuła przerażenie, wiedząc, że nie ma szans w starciu z tą dwójką, gdy nagle usłyszała strzał.
   Zastanawiała się, czy ten, który wypuścił pocisk miał zamiar strzelić do niej, czy do umarłych, ale pojęła co się dzieje, gdy jeden z obcych padł na ziemię, rozpadając się na kończyny i narządy. Drugi spojrzał wściekle w kierunku, z którego doszedł go świst pocisku, ale nie zdołał wykrzyknąć, gdy również oberwał.
   Alys patrzyła, jak dołącza do swojego towarzysza, zaściełając ziemię swoimi prochami. Wiedziała, że nie była to strzelba ojca, brzmiała inaczej, obco. Dziewczyna opadła na kolana, czując, że nie ma siły stawić czoło strzelcowi, ani nawet, by poszukać ojca. Jej ciało zadrżało od strachu, który cały czas w sobie dusiła.
   Deszcz nawet nie przerywał, jakby ignorując scenę, która rozegrała się na ziemi. Alys słyszała kroki, ktoś do niej biegł, ale cała się trzęsła, sparaliżowana strachem i tym, co przed chwilą zrobiła.
   Strzelec podbiegł do niej i chwycił ją mocno za ramię, pomagając wstać. Był to chłopak, starszy od niej o co najmniej kilka lat. Miał ciemne, czujne oczy, a w swojej dłoni dzierżył zwykły krótki pistolet. Jego brodę pokrywał świeży zarost, który dodawał mu wieku.
- Jesteś cała? – zwrócił się do Alys, przekrzykując wycie wiatru i trzaski piorunów, rozrywających niebo. Pomimo swojego groźnego wyglądu, miał przyjazny dla ucha głos, nie to co jęki umarłych.
   Alys w końcu odzyskała zdolność mowy. Pokręciła wpierw głową, czując jak jej policzki stają się mokre.
- Mój ojciec… - szepnęła słabo, jakby zgubiła gdzieś swój prawdziwy głos. Nie miała na nic siły, jakby coś w niej umarło.
   Chłopak rozejrzał się szybko, sprawnie. Alys sądziła, że szuka wrogów, ale on najwyraźniej chciał jej pomóc. Puścił jej ramię, gdy zauważył coś pod wysokim dębem, rosnącym na skraju podwórka. Jego ciemne brwi zmarszczyły się, a dziewczyna zrozumiała, co tam widzi.
   Znów jej ciało zareagowało inaczej, niż mogłaby sądzić. Choć przed chwilą nie potrafiła wykonać żadnego ruchu, teraz biegła, jak tylko mogła najszybciej w cień wysokiego drzewa, nad którym szalały błyskawice.
- Stój! – wykrzyknął za nią chłopak, ale ona już zobaczyła ciało leżące pod dębem. Na jego widok, czuła, że znów opuszczają ją siły.
   Ojciec leżał tam na plecach, zgięty w pół. Jego strzelba leżała obok, jakby strzegła jego martwego ciała w wieczności. Alys uklękła, a jej oczy zasnuły się łzami, nie pozwalając jej patrzeć na ciało swojego jedynego rodzica.
   Chłopak stanął nad nią, nie próbując nawet interweniować. Głos Alys zaczął wydawać pełen bólu szloch, nad którym dziewczyna nie panowała. Ukryła twarz w dłoniach, nie wierząc, że to może być prawdą. Nie wierzyła w to, że została sierotą. Po tych wszystkich latach spędzonych z jej ojcem, została sama, zdana na siebie.
   Czuła, jak jej serce rozpada się na kawałki, a ona nie ma siły, by je posklejać. Jednak nie jest taka jak on. Nie potrafi sobie poradzić, determinacja opuściła ją, pozbawiając sensu życia. I tak pewnie umrze, gdy tylko umarli tu powrócą… Jej pamięć wciąż wysuwała kolejne wspomnienia z ojcem, za którymi teraz gorzko tęskniła, które chciała przywołać i sprawić, by ukryły przed nią czarną rzeczywistość.
   Strzelec stał nad nią, nie odzywając się ani słowem, gdy Alys opłakiwała ojca. Dla dziewczyny nie miało to większego znaczenia, nie zwracała nawet na niego uwagi, jakby go tam kompletnie nie było.
   Nagle nad ramieniem Alys przeleciała samotna zapałka, jaśniejąca słabym płomieniem. Spadła wprost na kurtkę ojca, niemal gasnąc w styczności z mokrym materiałem. Musiała być czymś jednak nasączona, bo zapaliła się szybko, obdarowując ciało jej ojca małym płomieniem.
- Co ty robisz?! – wrzasnęła, chcąc to ugasić, ale chłopak chwycił ją tak samo brutalnie jak wcześniej i odciągnął od palącego się ciała jej ojca. – Zostaw go!
- Nic nie rozumiesz? – warknął nieznajomy, patrząc jej groźnie w oczy. – Chcesz, żeby tu wrócił jak tamci? – wskazał dłonią na miejsce, w którym teraz znajdowały się mokre prochy umarłych. Alys czuła, że nic już nie rozumie. Rzeczywistość, w którą wierzyła i której pragnęła rozpadła się. Miała wrażenie, że dla niej świat się skończył, bo nie potrafi go zrozumieć i zaakceptować. Spojrzała tęsknym spojrzeniem na ciało ojca, które teraz płonęło w ognistym żarze. Miała ochotę się do niego przytulić, udać, że nic się nie stało, że jej ojciec wcale jej nie opuścił, ale nieznajomy chłopak wszystko zepsuł. W głębi duszy czuła, że miał rację.
   Nie pamiętała, ile tej nocy wypłakała łez, ale była to najczarniejsza noc w jej całym życiu. A teraz Alys wróciła do tego okropnego, napawającego strachem i wspomnieniami miejsca tylko w jednym celu.
   Trzymała w dłoni strzelbę taty, która dodawała jej otuchy, gdy miała ją blisko siebie. Była to jedyna pamiątka po tym, że kiedyś miała dom, że była bezpieczna i kochana. Teraz została jej tylko chłodna walka o przetrwanie łącząca się z wewnętrzną pustką, jaką czuła od śmierci ojca.
   Przeszła przez korytarz, starając się zamazać w pamięci widok zwłok ojca, po czym skręciła w lewo i weszła do pokoju, w którym dawniej spał jej opiekun. Duże łóżko znajdowało się w tym samym miejscu, co przedtem, ale było pozbawione wszelkiej pościeli. Alys nawet się tym nie przejęła. Wiedziała, że zabrał ją ktoś, kto jej potrzebował. Tutaj byłaby bezużyteczna.
   Alys nie wiedziała, czy dobrze pamięta miejsce, w którym ojciec ukrył naboje. Z podłogi także ktoś zabrał dywan, pozostawiając pusty, niemal nagi pokój z poszarzałymi szafkami. Dziewczyna dostrzegła, że podłoga lekko ugina się pod jej krokiem w jednym miejscu. Zmarszczyła brwi i wyciągnęła nóż, próbując podważyć skrytkę. Trochę jej to zajęło, ale gdy w końcu udało jej się otworzyć wyrwę w podłodze, jej oczom ukazały się ułożone w równych szeregach rzędy naboi. Uśmiechnęła się do siebie smutno i zdjęła z pleców swój przenośny plecak. Zapakowała pospiesznie naboje, wiedząc, że powrót może jej trochę zająć, a słońce jest coraz niżej. Umarli już mogą węszyć ulice.
   Gdy była już gotowa do wyjścia i przechodziła dobrze znanymi jej pokojami, zauważyła w progu postać, jak dawniej, ale tym razem chwyciła szybko za strzelbę, nie czekając aż obcy zaatakuje. Dopiero, gdy wycelowała, poznała co sylwetce Jacoba.
- Cholera, trzeba było krzyknąć – warknęła, zarzucając sobie broń na plecy. Jacob uśmiechnął się do niej z rozbawieniem.
- Tak? Może od razu powinienem pójść na cmentarz i po prostu poczekać na towarzystwo. – powiedział, przedrzeźniając ją.
   Alys prychnęła pod nosem i ruszyła ku wyjściu, Jacob ruszył za nią. To miejsce było nie tylko wspomnieniem śmierci jej ojca, pomyślała sobie nagle, mimowolnie patrząc na stary dąb, który wciąż rósł w tamtym miejscu. To tutaj poznali się z Jacobem, to on ją uratował.
- Po co tu wróciłaś? – zapytał, gdy zdołał ją dogonić. Jego ciemne włosy muskał wiatr, jak poprzednio długie włosy Alys.
   Dziewczyna westchnęła cicho.
- Po naboje. Niby po co miałabym tu wracać? Nie jestem taka sentymentalna…
- Wiele można o tobie powiedzieć – uśmiechnął się Jacob. Miał chyba dobry humor. – Ale na pewno nie to.
- Sam widzisz – mruknęła Alys, okrywając się bardziej swoją skórzaną kurtką. Przynajmniej jesień w tym roku obyła się bez burz, pomyślała, wciąż nie mogąc oderwać się od wspomnień z tamtej paskudnej nocy. – Maise pytała o mnie? To ona cię przysłała?
- Nie – odpowiedział krótko Jacob, patrząc na swoją przyjaciółkę z dziwnym zmieszaniem w ciemnych oczach. – Po prostu wiedziałem, gdzie cię szukać.
   Alys odetchnęła, wiedząc, co znaczą te słowa. Jacob był dla niej jak starszy brat, który stale się o nią troszczył. Nie chciała mu tego powiedzieć, ale w pewien sposób także zastępował jej ojca. W końcu bądź co bądź, tej samej nocy, gdy straciła swojego rodzica, zyskała przyjaciela.
- Maise i tak mi nie odpuści, nie? – mruknęła Alys smętnym głosem. Wiedziała, że sąsiadka patrzy jej na ręce i widzi każdy jej krok. Maise starała się tylko zapewnić jej bezpieczeństwo, ale Alys nie potrafiła wyjaśnić jej, że wcale nie potrzebuje ochrony.
   Jacob zaśmiał się ponuro i pokręcił głową. To wystarczyło, by Alys zaczęła się przygotowywać na rozmowę ze starszą kobietą, która miała wkrótce nastąpić.



8 komentarzy:

  1. super się zapowiada i jestem bardzo ciekaw co będzie dalej a znając ciebie będzie to coś świetnego choć na razie nie wiele rozumiem ale przecież to prolog więc czekam na c.d.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję że tak będzie :)ciężko stworzyć coś samemu

      Usuń
  2. Nie wiele wiem w tym temacie, ale na podstawie czego postanowiłaś stworzyć to opowiadanie?
    Zapowiada się świetnie, opisy są genialne. Chyba mogę zacząć ci zazdrościć Just. :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teoretycznie na podstawie The Walking Dead którego nigdy w życiu nie widziałam a za którym przepada mój kumpel ;DD myślę że nawet lepiej byłoby gdybym tego nie ogl żeby nikt mi nie zarzucił że coś odpaliłam :33

      Usuń
  3. Przepraszam, że tak późno, ale lepiej późno niż wcale. Alys. Podobne do Alyss (pozdro dla kumatych). Zapowiada się zajebisty nowy blog.

    OdpowiedzUsuń
  4. 23 year old Executive Secretary Walther Baines, hailing from Sault Ste. Marie enjoys watching movies like "Dudesons Movie, The" and Shooting. Took a trip to Brussels and drives a Bugatti Veyron 16.4 Grand Sport. pomocne wskazowki

    OdpowiedzUsuń