środa, 6 września 2017

Linia

   Wędrowali w nieskończoność. Alys miała już dość - bolały ją nogi i piekła skóra od grzejącego cały dzień słońca. Znów nie natrafili na umarłych, a przynajmniej nic się nie zapowiadało na ich odnalezienie.
   Oscar udawał przed swoim starszym bratem, że wcale nie jest zmęczony, ale Malcolm i tak domyślił się prawdy, dlatego zabrał mu z ramion bagaż i sam niósł go na jednym ramieniu.
- Jak zaraz Hale nie ogłosi postoju... - jęknął pod nosem Jacob. Jego twarz lśniła od potu. Alys w pełni się z nim zgadzała.
   Przeszli główną drogę, która wcześniej musiała być jedną z krajowych tras. Alys mijała pełno znaków o startej treści. Gdyby szła sama, pewnie przystanęłaby przy każdym i próbowała wyczyścić je tak, by odczytać napisy, ale tempo nadawali jej zwiadowcy, a ona nie miała czasu na obserwacje. Weszli w małe osiedle, pośrodku którego znajdowało się małe boisko. Alys uśmiechnęła się na myśl, że kiedyś to miejsce było centrum zabaw dzieci. Dziś tylko świeciło pustkami.
   Zwiadowcy sądzili, że Hale rozbije obóz pośrodku osiedla, ale Alys uznała, że byłoby to głupie posunięcie. Nie przebadali tej okolicy, by decydować się na tak nieostrożny krok.
- Chodźcie tutaj - machnął do nich Hale i przystanął przed jednym z wysokich bloków o bordowo-białym zabarwieniu. - Tu rozbijamy obóz, ale macie się trzymać w ciasnej grupie. Nie rozpalamy ognisk, jesteśmy zbyt blisko Linii. Carlos, Mitchell i Peter - idziecie ze mną sprawdzić teren. Reszta może zostać, ale macie być uważni. To, że nie natrafiliśmy na umarłych nie znaczy, że ich tu nie ma. Mike, zostajesz z resztą. Jeśli będziecie zagrożeni, macie dać mi znać - oznajmił Hale, wyciągnąwszy krótkofalówkę z kieszeni, po czym pomachał nią w stronę brodatego Mike'a.
   Gdy wszyscy się rozeszli, Alys podeszła do Hale'a zaintrygowana. Zwiadowca mówił o czymś, czego ona do końca nie zrozumiała. Mężczyzna zauważył, że dziewczyna za nim idzie, dlatego zwolnił, by mogła go dogonić.
- Hale, co miałeś na myśli, mówiąc o Linii? - spytała, marszcząc brwi. Hale uśmiechnął się cierpliwie.
- Chodź, pokażę ci. - odparł, idąc przodem.
   Przeszli obok długiego bloku, po czym obeszli jeszcze jeden. Budynki stawały się coraz rzadsze, również nieliczna roślinność zaczynała pustoszeć. Alys i Hale wyszli na popołudniowe słońce. Pierwszy Zwiadowca zdjął z czoła kapelusz i obrócił go w dłoniach, po czym przetarł nadgarstkiem czoło.
- Powiedz mi teraz, co widzisz - powiedział, przystając. Alys rozejrzała się, ale poza kilkoma tajemniczymi bunkrami i podwórkami na krawędzi osiedla, nie zauważyła nic, co mogło ją zainteresować. Zdjęła z pleców bagaż i położyła go na trawie. Nagle, gdy uklęknęła, coś mignęło jej między gęstą trawą poza obszarem osiedla. Dziewczyna podbiegła zaintrygowana, zapominając o zmęczeniu.
   Stanęła nad czterema srebrnymi liniami, biegnącymi w dwóch kierunkach. Ledwie je znalazła przez wszechogarniającą roślinność, która zakryła niskie pasy.
- To są tory? - zapytała z zaskoczeniem, zastanawiając się przy tym, dokąd prowadzą te srebrne linie. Hale dołączył do niej i westchnął ociężale.
- Tak. To jest Linia. - wytłumaczył, rozglądając się dokoła, jakby ten widok nie był mu obcy. - Dalej, za torami jest osiedle domków jednorodzinnych. Nie ma tam czego szukać, Alys. W niemal wszystkich są umarli. Za tym osiedlem znajduje się cmentarz.
- Więc nazywacie tory Linią, jak taką granicę, za którą czyha niebezpieczeństwo? - zgadła dziewczyna. Hale spoważniał.
- Wszędzie czyha niebezpieczeństwo, Alys. Nie ma miejsca w Przystani, gdzie człowiek może się czuć w pełni bezpieczny. Ale tak, masz rację. Linia jest granicą, za którą nie wolno przejść żadnemu zwiadowcy. Chyba, że dostanie pozwolenie od przełożonego. Ale dowódcy nie mogą nikomu nakazać zbliżyć się do cmentarza. Takie są zasady.
   Ostatnie słowa zaintrygowały Alys. Hale stał nad nią wpatrzony w metalową granicę miasta, rozczesując przy tym swoją gęstą czarną brodę.
- Kto tworzył te zasady? - pytała znowu.
- Ja, Jessel, Adam i Adrie - odparł beznamiętnie Pierwszy Zwiadowca.
- Jessel?! - wykrzyknęła Alys, na co Hale zmarszczył brwi. - A więc jeszcze był obecny przy formowaniu pierwszych zwiadowców?
- Tak, w końcu jego żona... - zaczął, ale nie skończył, bo Alys mu przerwała.
- To dlaczego w takim razie uciekł z Przystani? - nie dowierzała. - Czemu kształtował to miejsce, a potem się go pozbył?
- Powoli, dziewczyno... - odparł Hale, kucając w trawie. - Przede wszystkim nie tak głośno, bo zaraz pojawią się umarli. Jessel był tchórzem. Gdy T80 przysłało tu pierwsze śmigłowce, by zabrać kobiety i dzieci, Jessel wślizgnął się na pokład. O jego nieobecności dowiedzieliśmy się dopiero kilka dni później.
- To dlaczego mi tego nie powiedziałeś, kiedy opowiadałam ci o tych dokumentach, które znalazłam?
- Bo to nie są sprawy, o których powinienem cię informować - powiedział Hale groźniej. - Już wystarczy, że znalazłaś te listy. Myślałem, że skupisz się na szukaniu okoliczności powstania umarłych, a nie głównodowodzących Przystani.
   Alys spojrzała na swoje stopy. Nie poczuła się głupio, wręcz przeciwnie - nie wiedziała, dlaczego Hale potraktował ją w ten sposób. Dobrze wiedział, że nie pytała po to, żeby rozpowiedzieć te informacje dalej w postaci plotek.
- Przepraszam - odetchnął po chwili. - Po prostu... polityka to gówno, Alys. Rób swoje i nie patrz na to, co robili poprzednicy, bo w tym utoniesz.
- Dobrze wiesz, że nie mam nic do polityki - odparła Alys z urazą. - Jestem ciekawa, bo chcę zrozumieć, jak funkcjonuje Przystań.
- Więc ciągnie cię do polityki - zauważył Hale z przekąsem. - Ale musisz się jeszcze wielu rzeczy nauczyć...
   Przerwały im śpiewy ptaków na sąsiednim drzewie. Wargi Alys drgnęły w ledwie widocznym uśmiechu. Przez moment poczuła się nawet błogo.
   Hale westchnął i założył na głowę swój kapelusz. Chyba odechciało mu się pytań jak na jeden dzień.
- Chodź, czas na nas - mruknął, kierując się w stronę tymczasowego obozu. - Tutaj raczej nic nam nie grozi.
   Alys jeszcze raz zerknęła w stronę niskich budowli otoczonych krzewami, po czym przewiesiła strzelbę przez ramię i ruszyła za Pierwszym Zwiadowcą. Była ciekawa, czy rzeczywiście w każdym z tych domów czaiło się niebezpieczeństwo. A może czekała tam rodzina, która nie miała dość siły lub odwagi, by dostać się do obozów? Wtedy zostałaby zdana na łaskę umarłych.
   Powrót zajął im kilka minut. Hale nakrzyczał na zwiadowców, których było słychać już z daleka i zagroził im, że jeżeli usłyszy jeszcze jeden odgłos, będąc kilkanaście metrów dalej, to winnego wyrzuci poza Linię i nie będzie się przejmował jego losem. Alys poczuła rozbawienie na samą myśl, ale Hale nie wyglądał, jakby żartował.
- Jak tam? - spytał z uśmiechem Jacob. Alys od razu zauważyła, że jej przyjaciel trochę wypoczął. Leżał wyciągnięty na kilku pakunkach jak na jakimś prowizorycznym materacu. Reszta znalazła sobie miejsca w cieniu, pod daszkami bądź między korzeniami okolicznych drzew. - Już wypoczęłaś?
- A wyglądam na wypoczętą? - spytała Alys, po czym rzuciła się na pakunki, przygniatając swoim ciałem Jacoba. Chłopak jęknął, czując na sobie jej ciężar, po czym oboje zachichotali. - Dlaczego mnie objąłeś w nocy? - zapytała, gdy spoważnieli.
   Ciemnobrązowe oczy Jacoba nagle spoważniały, a sam chłopak oblał się rumieńcem.
- Widziałem, że było ci zimno - odpowiedział, starając się ukryć swoją minę. Alys uśmiechnęła się delikatnie. Nie mogła się powstrzymać, by dać upust swojemu rozbawieniu reakcją chłopaka.
- Tylko dlatego?
   Jacob westchnął. Przez moment patrzył w bok, jakby chciał oderwać się od tematu, ale zrezygnował z tego pomysłu, bo wrócił spojrzeniem, spoglądając w oczy Alys.
- Nie, nie tylko dlatego - przyznał szczerze.
   Alys nie chciała wiedzieć nic więcej. Nigdy nie była dobra w poważnych dyskusjach, a tą rozpoczęła wyłącznie z powodu swojego dobrego nastroju. Uwielbiała dowiadywać się nowych rzeczy, a rozmowa z Hale'm uświadomiła jej bardzo wiele. Poza tym Stary Niedźwiedź nie musiał jej włączać w niektóre sprawy - a jednak to robił choć z niemałym niezadowoleniem. Alys zaczynała podejrzewać, że Hale ma co do niej jakieś plany.
- Nie masz ochoty wrócić do obozu, Alys? - zapytał ją nagle Jacob, wpatrując się w nią przez ten cały czas znużonym spojrzeniem.
- Na razie nie - odpowiedziała dziewczyna. - Wciąż jesteśmy tu potrzebni, nie znaleźliśmy wielu zasobów. Poza tym czuję, że zwiady to moja działka. Nie potrafiłabym usiedzieć w Północy ze świadomością, że inni walczą.
   Jacob nagle usiadł. Ciało Alys leżało wśród toreb i tobołków na krzyż z jego ciałem, więc Jacob mógł wykonać ten ruch bez konieczności przemieszczania dziewczyny.
- A gdyby to się wszystko skończyło, Al? - spytał rozmarzonym głosem. - Potrafiłabyś siedzieć w jednym miejscu i zająć się... no nie wiem...
- Wychowywaniem dzieci? - parsknęła Alys, choć szczerze mówiąc ta myśl ją przerażała. Nie widziała siebie w roli rodzica, głównie dlatego, że jej samej brakowało rodzicielki.
   Jacob skinął głową z zupełną powagą. Alys również usiadła, ale kiedy zauważyła, że siedzi na kolanach chłopaka, zeszła z nich i stanęła na ziemi.
- Myślę, że bardziej odnajduję się w walce niż w byciu kimś... normalnym - przyznała, unikając wzroku chłopaka. Sama przed sobą nie potrafiła przyznać, że jednak ta wizja niezwykle ją kusiła.
- Ty jesteś normalną osobą - prychnął Jacob z rozbawieniem, ale zaraz znów spoważniał. - Z tym, że przytrafiło ci się wiele złych rzeczy.
- Być może - mruknęła pod nosem i ruszyła w kierunku siedzących pod drzewem Malcolma i Oscara. Obaj chichotali pod nosem z jakiegoś żartu, objadając się kanapkami.
- Oo, jest i nasza królowa - odezwał się Malcolm, uśmiechając się od ucha do ucha. Oscar mu zawtórował, ale Alys nawet nie zdążyła zapytać zwiadowców o przyczynę ich rozbawienia, bo wtem Hale stanął na środku i zwołał ich wszystkich na naradę.
- Chodźcie tu, bo nie będę powtarzał - huknął, a zwiadowcy jak jeden mąż dołączyli do niego. Nawet bracia Hendworthowie, którzy przed chwilą śmiali się z Alys. - Dzielimy się po pięciu na klatkę. Macie się pospieszyć, bo mamy tylko trzy godziny na przeszukanie osiedla. Przed wieczorem powinniśmy wrócić do obozów...
   Gdyby nie wcześniejsze ostrzeżenie Hale'a, zwiadowcy z pewnością ryknęliby głośnym aplauzem na wiadomość o planowanym powrocie. Nawet Alys poczuła niemałą ulgę, choć jej samej zwiady przypadły do gustu.
- ... Alys, Jacob, Jason, Kenny i ja - skończył wyliczankę Hale, wskazując na przeciwległy blok. - My idziemy tam.
   Alys spojrzała na wysoki budynek z obawą. Właściwie nie pamiętała, kiedy ostatnio była w blokowisku. Nie wiedziała, czego się spodziewać i jakie właściwie ma szanse w walce z ukrytymi tam umarłymi. Czuła się pewniej na myśl, że Hale znów bierze ją pod swoje skrzydła.
   Jacob spakował na plecy bagaż przydzielony jego drużynie i ruszył pierwszy. Za nim powlókł się nieśmiało niski brunet, który mógł mieć maksymalnie piętnaście lat. Chłopiec niósł w dłoniach mały pistolet z tłumikiem. Alys z zainteresowaniem obserwowała młodego zwiadowcę, zastanawiając się, jakim cudem ten chłopak czuje się tak pewnie w towarzystwie strzelców.
   Przejście przez gąszcz traw zajęło im najwięcej czasu, ale gdy dotarli do drzwi bloku, Hale ich zatrzymał. Alys zrobiła dwa kroki w tył według polecenia Niedźwiedzia, a ten z kolei wziął rozbieg i rozwalił drzwi wejściowe, zadając jednego celnego kopniaka. Drzwi padły dźwięcznie, jak mur, który stracił oparcie.
- No no - mruknął pod nosem Jacob, nie ukrywając podziwu. - To się chwali.
- Nie lepiej było zadzwonić domofonem? - parsknął Jason, wskazując na kratkę z przyciskami obok głównego wejścia. Kenny zarechotał. Nawet na twarzy Hale'a pojawił się uśmiech.
- Taki jesteś cwany, Jas? - odparował Hale. - Następne drzwi otwierasz ty sam.
- Żartowałem tylko, Hale - odparł Jason, unosząc ręce w geście obrony, gdy pozostali zwiadowcy śmiali się otwarcie. Alys nagle przypomniała sobie skąd kojarzyła zwiadowcę. Niski, podobny do krasnoluda Jason był wypytywany przez wszystkich odnoście Toma, którego zabiła Alys. To on widział się z nim przed momentem, w którym się rozdzielili, a Tom skrzywdził Wendy.
   Zwiadowcy weszli do środka za Hale'm, śmiejąc się cicho. Nie chcieli zepsuć sobie dobrych humorów, ani tez rozbudzić uśpionych umarłych, ukrytych w budynku. Alys podreptała za nimi, chroniąc przy tym tyły. Obawiała się, że wróg może zajść ich z najbardziej niestrzeżonej strony.
- Wszystko dobrze, Al - uspokoił ją Jacob, kładąc rękę na jej ramieniu. - Umarli mogą tylko kryć się w mieszkaniach. Korytarze są raczej puste.
- Nie tylko umarli mogą być wrogami - odpowiedziała smętnie dziewczyna, ładując broń. Jacob nie miał nic do dodania.
   Weszli na pierwsze piętro, ponieważ na dole nie znaleźli wejścia do mieszkania i otworzyli pierwsze drzwi. Jason stanął na czatach. Hale sprawdził mieszkanie i ku swojemu zachwytowi odnalazł komplet czterdziestu naboi. Spakował je do swojego plecaka i ruszył dalej, przeszukując szafki kuchenne i lodówkę. Alys coś tknęło i pobiegła do salonu.
- Jake, sprawdź łazienkę. Środki czystości też się przydadzą. - rozkazał Hale z kuchni. - Jeśli będzie tam apteczka, to ją wypakuj.
   Alys ściągnęła poduszki z kanapy i rzuciła je w kąt. Intuicja podpowiadała jej, że coś tu znajdzie. Idąc za tą myślą, ściągnęła plecak i podniosła kanapę, by zobaczyć, co znajduje się w skrytce pod łóżkiem.
   Wiedziała, co się tam znajduje na sekundę przed podniesieniem łóżka. Uderzył ją ostry odór, którego nie dało pomylić się z niczym.
- Nieeee!! - wrzasnęła i odskoczyła w tył na ścianę, zasłaniając usta dłonią. Do drzwi dolecieli pozostali zwiadowcy. Alys wskazała przed siebie na skrytkę pod materacem.
   Leżały tam dwa ciała. Jedno należące do mężczyzny, co można było poznać po budowie zwłok - drugie do małej dziewczynki. Jej trup bezwiednie obejmował ciało prawdopodobnie ojca. Znad obu postaci wzleciały w powietrze muchy.
   Kenny, który dobiegł do salonu jako pierwszy, obrócił się i zwymiotował w kąt. Jacob cofnął się o krok z przerażoną miną. Jason próbował zerknąć w głąb pomieszczenia, by dostrzec źródło alarmu Alys, ale zrezygnował, gdy dostrzegł reakcję Kenny'ego. Jedynie Hale zachował trzeźwe myślenie i ruszył w stronę Alys szybkim krokiem.
- Nic im nie będzie - powiedział, obejmując Alys. Dziewczyna drżała, czując atakujące ją mdłości. - Słyszysz Al? Są już po drugiej stronie.
   Tak, pomyślała z obrzydzeniem Alys, starając się zatkać nos. Tylko co ta druga strona oznacza?
- Weźcie te trupy i znieście na dół - polecił Hale dwóm zwiadowcom. Kenny ledwie otarł brodę z wymiocin, kiedy dostał kolejne zadanie. Po jego minie łatwo było poznać, że nie był tym faktem zachwycony. Jacob zakasał rękawy i od razu wziął się do pracy.
- Trzeba je spalić - mruknęła pod nosem Alys, wstając. Hale zerknął na nią zdziwiony, jakby zaskakiwało go, jak szybko dziewczyna potrafi się pozbierać.
   Jacob nachylił się nad łóżkiem i ocenił oba truchła. Alys wyprzedziła Kenny'ego i przykucnęła przed przyjacielem. Jason w końcu zdobył się na odwagę i zerknął, ale po jego pokerowej twarzy nie dało się rozpoznać zupełnie nic. Alys w tej chwili zaczęła go podziwiać za chłodną ocenę sytuacji. Nawet Hale nie potrafił być tak zamknięty na to, co się wokół nich dzieje.
   Nagle wszystko stało się szybko. Tak szybko, że zmysły zwiadowców nie nadążały. Twarz mężczyzny, którego ciało spoczywało pod nimi, obróciła się i wydała przeraźliwy okrzyk. Jego oczodoły poruszały się przeraźliwie, pozbawione gałek ocznych. Jacob wrzasnął i odsunął się, odpychając od schowka Alys. Umarły był jednak szybszy - chwycił Jacoba za nadgarstek i podsunął go sobie pod brodę, by go ugryźć.
   Usłyszeli głuchy strzał, przerywający wrzask Alys. Jacob szarpnął ręką, odrywając kończynę tamtego od przedramienia. Hale stał nad kanapą z krótkim pistoletem w dłoni. To on wystrzelił. Nikt inny nawet by o tym nie pomyślał. Nikt inny nie wziąłby pod uwagę, że trup mógłby dołączyć do umarłych.
- Jasny szlag! - warknął Jacob, odrywając zimne palce od swojego nadgarstka. Jego twarz była blada jak pierzyna. - Strzel w tę małą, Hale. Dla pewności.
   Hale'owi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Skinął głową z wyraźnym zadowoleniem i wystrzelił ponownie, celując w głowę nieżywej dziewczynki. Trup poruszył się, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Było po wszystkim.
- Mogliśmy wpaść na to, że to mogą być umarli. - rzekła Alys, uspokoiwszy się nieco. Jacob dalej siedział na podłodze, zbyt wystraszony, by móc zabrać się do roboty. Kenny dalej stał w progu, nie ruszywszy się o milimetr. Wszystkie twarze wyglądały jak wytopione z wosku - puste, bez wyrazu.
- Mogliście - odparł Hale, opuszczając broń. Alys zwróciła uwagę, że jeszcze jej nie chował. - A ja mogłem zrobić to za was i sprawdzić, czy są to umarli. Przepraszam.
   Jacob i Alys spojrzeli po sobie. Choć w głosie Hale'a nie wyczuli skruchy, to zdawali sobie sprawę, że przywódca mógł ich narazić.
- Pomogę ci, Hale - mruknęła Alys i wzięła w ręce obślizgłe zwłoki. Wstrzymała wymioty, ale było to ciężkie, biorąc pod uwagę zapach, roztaczający się po salonie.
- Jake, kurwa, otwórz okno, bo się udusimy - wykrzyknął Hale, obracając głowę na bok. Jake bez słowa wykonał polecenie. Jason zniknął w progu. Chyba jednak nie potrafił wytrzymać tego widoku.
   Alys i Hale wyciągnęli oba ciała i zawinęli w jakiś materiał znaleziony w szafie. Prawdopodobnie służył wcześniej za obrus. Kenny wziął pod rękę kilka koców i dołączył do Jasona, nie czekając na instrukcje od Hale'a.
   Jacob chwycił oba ciała i ruszył korytarzem. Alys wybiegła za nim, by chronić jego tyły, gdy będzie szedł po schodach. Nie miał ręki, by sięgnąć broni.
   Po powrocie przeszukali jeszcze kilka mieszkań. Poza sporą ilością apteczek, właściwie nic nie zwróciło ich uwagi. Jacob zatrzymał się na moment przed szkatułką z biżuterią w domu pewnej pani, co nie uszło uwadze Alys. Postanowiła jednak, że nie będzie uszczypliwa w stosunku do chłopaka. W końcu kradzież wśród tylu przestępstw spotykanych wokół to tylko niewinna zabawa. Świecidełka i tak nie miały w dzisiejszym świecie żadnej wartości.
- To wszystko, co tu znajdziemy - rzucił Hale, otrzepując ręce z kurzu. - Całkiem nieźle - tylko dwóch umarłych i dość sporo dóbr. Trafiliśmy w dobre miejsce.
- Tylko dwóch... - burknął pod nosem obrażony Jacob. - Taa, no pewnie. Co to dla nas.
   Hale spojrzał na chłopaka, gdy ten obok niego przechodził i pokręcił z politowaniem głową. Alys uśmiechnęła się z tego wszystkiego. Miała na dzisiaj dość przygód. Wyszła za zwiadowcami na zewnątrz, a chłodny, północy wiatr przeczesał swoją delikatną dłonią jej włosy. Zauważyła, że na nieboskłonie pojawiło się więcej nimbostratusów zapowiadających co najmniej deszcz. To nie wróżyło nic dobrego.
- Spory dobytek - powiedział Hale, gdy stanęli nad stertą różnych pakunków, które wynieśli z bloku. W workach na śmieci spoczywały różne leki i wszelkiego rodzaju bandaże. Kenny zadbał także o koce, które znosił z góry - zapakował je do dwóch toreb sportowych, które napotkał na trzecim piętrze. Jason odnalazł porzucone ubrania i je także zapakował do zwykłej reklamówki. Kiedy w grę wchodziło wyniesienie jak najwięcej, zwiadowcy stawali się istnymi mistrzami pakowania. - A to jeszcze nie koniec - powiedział z zadowoleniem Hale. - Jeszcze mamy kilka klatek przed sobą.
   Po czym ruszył w kierunku kolejnego wejścia do tego samego budynku. Kenny ruszył od razu za nim, jakby obawiał się, że Hale się na niego obrazi za obrzydzenie przed zastrzelonymi na piętrze trupami. Jason odszedł na bok do ciał, które tu położyli i wyciągnął zza pazuchy zapałki. Alys nie musiała zgadywać, co miał w planie zwiadowca.
   Stanęła jednak w miejscu, zatrzymana przez tajemniczy instynkt. Coś nakazywało jej pozostać w skupieniu. Nastał moment ciszy przed burzą, tak silny w odczuciach dziewczyny, że dosłownie wiedziała, że za chwilę stanie się coś strasznego. Nie pomyliła się.
   Wtem ciszę rozdarł krzyk tak potężny, że na karku dziewczyny stanęły włoski. Zwiadowcy obrócili się, trzymając w dłoniach broń. Ich przerażone oczy wypatrywały czegoś na budynku naprzeciw.
   Krzyk został urwany przez głuchy dźwięk bitego szkła, który rozszedł się echem po całym placu. Z okna na czwartym piętrze wyleciały dwie postaci. Alys patrzyła z przerażeniem jak opadają, przyklejone do siebie.
   Jacob zaczął biec pierwszy, przecinając odległość między nimi, a rozgrywającą się na ich oczach sceną. Nawet nie zwracał uwagi na to, że w krzewach, przez które przechodzili, mogli czaić się umarli.
- Jake, stój! - krzyknęła rozpaczliwie Alys, biegnąc za przyjacielem. Stanęli dopiero przed dwiema sylwetkami leżącymi na ziemi. Jacob zachwiał się, pozbawiony sił, po czym spojrzał na wejście do budynku i bez namysłu wbiegł do środka.
   Alys dobiegła tam jako druga, a widok, który miała przed sobą złapał ją za serce i przygniótł do ziemi. Słyszała w tle nawoływania Hale'a, ale była na nie głucha. Łzy popłynęły ciurkiem po jej policzku. Nie potrafiła nad sobą zapanować.
   Pod jej stopami leżało ciało chłopca, którego dobrze znała. Jego czaszka była rozgnieciona, zatopiona w czerwonej posoce wypływającej z tyłu głowy. Oczy miał wciąż otwarte, wlepione w szare niebo i wielkie, jakby zobaczył zstępującego z obłoków anioła. Blond loki kręciły się wokół jego zmasakrowanej głowy, umorusane krwią. Nie były już tak piękne jak za życia. U jego boku wił się umarły, który był sprawcą tego wszystkiego. On również zderzył się z ziemią, ale nie na tyle mocno, by zdechnąć. Jego bok był przygnieciony do podłoża i ciężki, ale druga ręka podciągała się po ziemi w kierunku Alys. Dziewczyna wolnym ruchem chwyciła podarowany jej przez Hale'a pistolet i wymierzyła w umarłego, wpatrzona w ciało chłopca. Strzeliła.
  Usłyszała jedynie cichy syk, który ustał w momencie wpakowania kuli w jego właściciela. Ale cisza, która nastała, nie przyniosła jej ulgi. Łzy kapały obficie na ziemię.
- Dobranoc, Oscar - wyszeptała, uciekając wzrokiem od ciała. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co będzie przeżywał teraz Malcolm.