niedziela, 28 maja 2017

Obozowisko

   Ciemność pojawiła się niespodziewanie niedługo po tym, jak dwaj zwiadowcy zniknęli za drzewami. Alys nie wiedziała, co ma ze sobą robić, toteż zgłosiła się na ochotnika jako wartownik. Hale był początkowo nieco zaskoczony jej decyzją, ale nie zamierzał się z nią kłócić, albo po prostu był na to zbyt zmęczony. Czterech wartowników ustawiło się na czterech różnych pozycjach, a Alys wybrała tę, z której najłatwiej dostrzegłaby powracającego Jacoba. Ani na moment nie przestała zastanawiać się, czy jej przyjaciel jest bezpieczny, czy nie napadną go umarli bądź ocalali oraz czy musi się martwić o towarzystwo Mitchella.
   Ogniska migotały za jej plecami jak małe, czerwone światełka, rozświetlające wesoło nieprzeniknioną ciemność. Słyszała rozmowy, ciche śmiechy i pełne wsparcia gesty zwiadowców. Wydawało jej się, że traktują się jak bracia. Miała nadzieję, że z czasem uda się jej przełknąć gorycz spotkania z Tomem i że kiedyś wstąpi do ich elitarnego grona jako jedna z nich.
   Okryła się grubiej swoją cienką kurtką i zapatrzyła w dal, rozmyślając o tym, co dzisiaj zaszło. Walczyli z umarłymi, z całą zgrają, a nie ucierpiał ani jeden zwiadowca. Zginął natomiast tylko jeden i to z jej rąk.
- Masz - odezwał się Hale, wychynąwszy zza jej pleców z miską w dłoniach. Alys drgnęła, po czym przyjęła dar z milczeniem, które nawet ją zaskoczyło, jako że została dobrze wychowana. - Jeszcze tego by nam brakowało, żeby nasz wartownik padł z głodu.
   Alys zamrugała i zajrzała do parującej miski. Nie dojrzała w niej za wiele, ale sam zapach mięsa i warzyw przyprawił ją o taki apetyt, że nie potrzebowała nic widzieć. Zabrała Hale'owi łyżkę, którą dla niej przyniósł i zaczęła jeść łapczywie. Stary zwiadowca zaśmiał się, ale nie odszedł, tylko usiadł obok dziewczyny.
- Ty coś w ogóle dzisiaj jadłaś, Carley? - zapytał, a Alys pokręciła głowa, przypominając sobie o kanapkach, które oddała Wendy. Co prawda, przekąsiła jeszcze coś wcześniej podczas przerwy z Jacobem, ale nawet nie potrafiła sobie przypomnieć, co takiego. Za dużo się dziś wydarzyło, by myśleć o jedzeniu.
- Pierwsza zasada, Alys - powiedział Hale, westchnąwszy głośno. Alys starała się nie mlaskać, ale ciężko było jej zachować jakiekolwiek zasady etykiety przy głośnym nawoływaniu jej żołądka. - Głodny zwiadowca jest do dupy. Zapamiętaj to sobie.
- Jasne, Hale - odparła, przerwawszy na moment jedzenie.
   Skończyła po zaledwie dwóch minutach, opróżniając miskę do czysta. Rozsiadła się wygodnie na stercie pozostawionej tu papy, która zasłaniała ją od reszty obozu, dając przyjemne miejsce do wypoczynku i jednocześnie kierując jej ciało w kierunku wypatrywanego miejsca. Hale oparł się o gładki materiał i spojrzał w tym samym miejscu, odbierając jej pustą miskę, którą postawił obok siebie.
- Wiem, o co mnie spytasz - wyszeptała Alys, przełykając głośno ślinę. Teraz, gdy była najedzona, jej szare komórki działały całkiem inaczej. Powinna wziąć sobie radę Hale'a do serca i zawsze pakować coś na drogę.
- O Toma - przyznał wprost Hale, nie patrząc na nią. Alys zaciągnęła rękawy na zabandażowane dłonie i postukała palcami o przyciągnięte do siebie kolana. - Opowiedz mi, co tam się stało.
   Alys dłuższą chwilę milczała. Między drzewami tuż przed jej nosem ciemność zmieniła się na granat, który w świetle księżyca wyglądał zachwycająco. Sama zapragnęła zagłębić się w tą magiczną otchłań, byle uciec od wyczekiwania Hale'a.
- Usłyszeliśmy krzyki z Jacobem - powiedziała w końcu bardzo cicho i wolno. Hale patrzył na nią. - Myśleliśmy, że to umarli. Rozdzieliliśmy się. Wbiegłam do budynku, ale nie było tam żadnych umarłych. Zobaczyłam... Toma. A pod nim, pod stołem kuliła się ta dziewczyna... Wendy. Była w strasznym stanie, Hale. - głos Alys był tak bezbarwny, że nikt nie potrafiłby wyczytać z niego jej emocji.
- Czy Tom... - zaczął Hale, ale powstrzymał się na moment, by przetrzeć swoją twarz otwartymi dłońmi. Jego głowa wyglądała dość łagodnie bez tego kowbojskiego kapelusza, z którym zazwyczaj się nie rozstawał. - Czy zrobił to na twoich oczach, Al?
- Nie - odpowiedziała szybko dziewczyna, obracając głowę w jego kierunku. - Próbował to zrobić również mnie, Hale. Potem nie wiem, co się stało... Wpadłam w szał. Nie panowałam nad sobą. Pamiętam, że upadł, a ja szarpałam, biłam i kopałam. Wtedy wpadł Jacob...
- Rozumiem - przerwał jej Hale, kiwając głowa. Patrzył jej w oczy, a jego własne, czarne jak noc rozświetliło zrozumienie. - Alys, znalazłaś się w sytuacji najgorszej z możliwych. Nie dziwię się, że to zrobiłaś.
   Alys zabrakło słów. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Otworzyła usta, ale szybko je zamknęła, przetrawiając odpowiedź Pierwszego Zwiadowcy. Zgadza się z nią? Żadnej kary? Żadnych gorzkich słów, wyzwisk, nakazu opuszczenia zespołu?
- Kiedyś byłem żołnierzem, co pewnie wiesz - Hale wyprostował się tylko po to, by znaleźć wygodniejsze miejsce do odpoczynku. Oparł się ponownie o papę z oczami wpatrzonymi w bezgwiezdne niebo. - Byłem po pierwszej wygranej bitwie na Saharze. Pamiętam, że wróciliśmy do miejscowości Al-Kasun położonej przy Nilu i spędziliśmy tam tydzień, napawając się zwycięstwem. Alkohol lał się strumieniami, wokół tańczyły same piękne dziewczęta... - nagle przerwał, napotkawszy wzrok Alys. - Nie patrz tak na mnie, przychodziły do nas z własnej woli. Ale pewnego dnia, gdy odchorowywałem jeden z naszych typowych wieczorów, wszedłem do izby, w której nocowałem wraz z moim kompanem. Do domu przyjęła nas pewna rodzina, bardzo otwarta. Nie potrafiliśmy się porozumieć, ale uśmiech bywa międzynarodowy. Mieli córkę, może trzynastoletnią z pięknymi, długimi włosami. Śpiewała nam piosenki, często pomagała mamie w przygotowywaniu dla nas posiłków i zawsze kiwała głową z szacunkiem, ilekroć koło niej przechodziliśmy. Chyba rozumiała, że walczyliśmy także za nią.
   Wróćmy do tamtego wieczora. Hector miał iść spać, bo wymruczał coś, że jest zmęczony, a ja po kilku kieliszkach poszedłem za nim. Gdy wszedłem do izby, zobaczyłem to małe dziecko przyciśnięte do ściany i półnagiego Hectora z...
   Hale przerwał na moment, przymrużywszy gniewnie oczy. Alys patrzyła na niego z niepokojem, bo słowa mężczyzny sprawiły, że naraz poczuła mdłości.
- Dlatego jestem w stanie ciebie zrozumieć, Alys. Wiem, co się czuje w tamtej chwili. Wątpi się we wszystko, bo razem z tą niewinnością upada również nasza idea. Jesteśmy zwiadowcami, by służyć tym, którzy są zbyt słabi, by ochronić się sami. Każdy może mówić, co chce, ale na to składa się wszystko, co tu robimy. Zbieranie jedzenia, walka z umarłymi, wspomaganie ocalonych, szukanie nowych możliwości przetrwania... Niektórzy to przekreślą, Alys. Niektórzy sprawią, że zwątpisz we wszystko, co robisz. Ale pamiętaj zawsze, że jeśli ty się poddasz, idea straci być może jedynego wyznawcę, który jej broni. Walcz o to w co wierzysz, a ty wierzysz w to, że może być lepiej.
- Nie wiem już sama, w co wierzę, Hale - westchnęła Alys, odwracając się tyłem od światła księżyca, tak by nikt nie mógł zobaczyć jej łez.
   Mężczyzna wstał i poklepał ją po ramieniu.
- Ale ja wiem, dziewczyno - powiedział przyjaznym głosem, jakiego Alys nigdy by u niego nie podejrzewała. Hale poklepał się po kieszeniach, jakby czegoś szukał, po czym wyjął zza pasa krótki pistolet z wydłużoną lufą, na której znajdował się tłumik. - W nocy twoja strzelba narobi więcej problemu niż pożytku. Weź to - mówiąc to, podał Alys swoją broń, obchodząc się z nią delikatnie. - Tylko... Oddaj mi ją rano, jestem do niej dość przywiązany.
   Alys przejechała palcem po uchwycie i napotkała szereg linii. Przekręciła broń na dłoni tak, by światło księżyca spływało po jego powierzchni, po czym ze zdumieniem uświadomiła sobie, że widnieje na niej wygrawerowany orzeł.
- Hale, ja nie mogę... - zaczęła, ale Pierwszy Zwiadowca był już w drodze do swojego miejsca spoczynku. Miska, z której jadła Alys, również zniknęła. Zwiadowczyni pokręciła głową i położyła broń obok siebie na wypadek, gdyby miała jej użyć.
   Alys odetchnęła cicho i zwróciła wzrok w kierunku drzew. Gdzie ten Jacob, zastanawiała się. Nawet, gdyby miała przy sobie zegarek, prawdopodobnie nie zadziałałby, bo od czasu zaćmienia zegarki przestały działać sprawnie, nawet te wyprodukowane po całym zjawisku.
   Usłyszała cichy śmiech i obróciła się na moment, skupiając swój wzrok na okrytej ciepłymi kurtkami dziewczynie, siedzącej przy jednym z ognisk. Po drugiej stronie odpoczywał Malcolm, gestykulując żywo w rozmowie z Wendy. Jej śmiech roznosił się w powietrzu, sprawiając, że atmosfera nagle się zmieniła. Mężczyźni co prawda spoglądali w jej kierunku, ale z łagodnymi, pełnymi nadziei uśmiechami. Alys widząc to, uświadomiła sobie, że nie każdy musi być Tomem. Nie każdy krzywdzi i wykorzystuje. A ludzi takich jak ona i Hale jest tutaj więcej niż śmiałaby marzyć.
   Cieszyła się, że Wendy przekonała się do Malcolma. Najwyraźniej chłopak dogada się z każdym - nawet z takim, który nie chce z nim mówić. To wartościowa cecha.
   Wtem Alys zauważyła dwie sylwetki podążające w mroku w ich stronę. Stanęła na nogi i chwyciła broń, pamiętając, że służy jako wartownik. Wyszła w kierunku obcych, ale po ich energicznym, równym chodzie mogła łatwo rozpoznać, że są to ludzie.
   Rozpoznała po sylwetce Jacoba i odetchnęła z ulgą, czując jak olbrzymi głaz, który dźwigała na plecach, wreszcie opadł.
   Zwiadowcy dotarli do obozu, a światło ognisk oświetliło nieco ich twarze. Jacob nie wyglądał na rannego, wręcz przeciwnie - wydawał się uspokojony. Mitchell przeszedł obok Alys, nie patrząc na nią, jakby była powietrzem. Dziewczyna nie skarżyła się, najchętniej wyparowałaby sprzed oczu mężczyzny.
- Mówiłem, że dam radę - powiedział pewnie, obejmując swoją przyjaciółkę. Alys uścisnęła go tak mocno, że miała wrażenie, że mogła go udusić. - Ej, co to za powitanie - zaśmiał się chłopak, gdy Alys go puściła. - Wiem, że się stęskniłaś, ale... Auu - stęknął, gdy niespodziewanie oberwał z pięści w brzuch.
- Jak mogłeś wyskoczyć z takim głupim pomysłem, Jake? - warknęła, przypominając sobie o swojej złości na chłopaka. Brązowe oczy Jacoba stały się dużo większe, gdy wciąż obejmował się za obolały brzuch.
- Alys... - próbował jej przerwać, ale bezskutecznie.
- Wiesz, jakie to było niebezpieczne? Zabiłam Toma, a ty poszedłeś z jego bratem spalić ciało! Przecież każdy wie, że jesteś dla mnie jak brat, gdyby chciał mnie skrzywdzić, miał ku temu doskonałą okazję...
- Alys, nic mi nie jest, żyję... - zaczął niepewnie, po czym dodał spiesznie - Po pierwsze miałby trudności z pozbyciem się mnie, po drugie dzięki, że we mnie wierzysz, Al, a po trzecie...
   Jacob złapał Alys za talię i przeniósł za górę gruzu, za którą siedziała wcześniej, skryta przed oczyma reszty zwiadowców.
- ...mogłabyś nie zwracać na siebie uwagi, kiedy zamierzasz mnie zbesztać. Chcę zachować choć resztki godności.
- Za późno - odwarknęła Alys i ścisnęła w dłoni pistolet od Hale'a. Jacob wywrócił oczyma z rozbawieniem.
- To będzie dłuuuga noc - parsknął, ale dziewczyna już go nie słyszała, bo rozglądała się po otoczeniu ze skupieniem. - Sama się zgłosiłaś na wartownika, czy ktoś cię sprzedał? - spytał Jacob, opierając ręce o biodra.
- Sama - powiedziała Alys, tłumiąc swoje słowa cichym westchnięciem. - Idź coś zjedz - poleciła przyjacielowi. Jacob skinął głową i zatarł z entuzjazmem ręce.
- Nie będę się kłócił - przyznał i ruszył w stronę centrum placu, przy którym czterech zwiadowców sprzątało po posiłku. Tam również stał Mitchell, czekając na swoją spóźnioną porcję.
   Alys usiadła w swoim miejscu i patrzyła w dal, czując kojące poczucie ulgi. Za nic w świecie nie chciała przyznać, że zgłosiła się na zwiady ze względu na Jake'a. Ułożyła się wygodnie na swoim wcześniejszym miejscu i okryła szczelnie kurtką, choć i tak czuła, jak przeszywa ją zimno. To nie jest najlepsza noc, pomyślała, marząc o swoim miękkim łóżku w Północy.
   Siedziała bardzo długo ze wzrokiem wpatrzonym w pnie drzew. Znała już każdy ich kontur, każdy cień i każdą gałąź. Nie było to interesujące zajęcie, ale na pewno pozwalało skupić się obowiązku, a nie rozmarzyć się i odejść w sen. W oddali za plecami słyszała głos Jacoba, który sprawiał, że czuła się bezpieczniej. Zaczynały ciążyć jej oczy, a głosy wokół przycichły. Nie zasypiaj, warczała do siebie, walcząc z pokusą snu. Jednak zanim zdołała powtórzyć te słowa w swojej głowie, wpadła w dół, z którego nie było wyjścia.


   Obudziła się, czując, jak jaskrawe promienie słońca oświetlają jej zmęczone powieki. Zdołała zarejestrować twarz Jacoba w pobliżu swojej i odsunęła się zawstydzona, starając się zorientować w obecnej sytuacji.
   Siedziała na kolanach chłopaka z dwiema grubymi kurtkami na swoich ramionach i rękawiczkami na rękach. Jacob dodatkowo ogrzewał ją własnym ciałem, ściskając ją mocno nawet przez sen. Pochrapywał pod nosem, zupełnie nieświadomy, że jego przyjaciółka zdążyła się już wyspać.
   Alys miała ochotę zejść z jego kolan jak najszybciej, ale gdy rozejrzała się po placu, zauważyła, że pomimo wczesnego wschodu słońca, nikt z obozowiczów nie zdołał się jeszcze przebudzić z wyjątkiem dwóch zwiadowców, siedzących przy wygasłym ognisku. Zaniechała ten pomysł, przyglądając się swojemu przyjacielowi. Na jego gładką twarz padały jaskrawe promienie słońca, te same które sprawiały, że jego brązowe włosy błyszczały jak naoliwione. Alys zagryzła wargę, gdy zarejestrowała, że już jakąś chwilę przygląda się wargom chłopaka, po czym zerwała się szybko z jego kolan, jakby ktoś poraził ją prądem.
   Nie powinnaś tego robić, powiedziała do siebie w myślach w gniewie. Jacob poruszył się niespokojnie i otworzył oczy, rozglądając się dokoła zamglonym wzrokiem.
   Alys przeszła szybkim krokiem obok góry papy i drewna, pod którą siedziała na warcie, po czym skierowała się w kierunku Malcolma.
- Mack, wstawaj - Alys trąciła go nogą. Obok zwiadowcy spał jego brat, a po drugiej stronie ogniska leżała Wendy w śpiworze Alys.
- Czy ty jesteś nienormalna, Carley? - warknął chłopak rozeźlony. Jakiś zwiadowca na niego syknął, również się przebudzając. - Wiesz która jest godzina?
- Zabawne - mruknęła pod nosem Alys. Tak jakby ich zegarki mogły działać. - Hale się zbiera, myślę, że my też powinniśmy.
- Skończ myśleć - odparł Malcolm, okrywając się śpiworem. Alys westchnęła i rozpięła zamek, odkrywając twarz chłopaka.
- Czyja to kurtka? - spytała, wskazując na jedną z tych, które miała na sobie. Wiedziała, że ta pod spodem należy do Jacoba, ale tej, którą miała narzuconą na zewnątrz nie potrafiła rozpoznać.
- Obudziłaś mnie tylko po to, żeby spytać o tą kurtkę? - warknął Malcolm, a na jego twarzy pojawił się grymas. - Mogłaś o to spytać Jake'a, to on ją ogarniał.
   Alys zacisnęła wargi w wąską linię. Nie chciała się przyznać, że wolała chwilowo uniknąć spotkania z Jacobem, zwłaszcza po tym jak pół nocy przespała w jego ramionach. Spoglądała na zwiadowcę zimnym spojrzeniem tak długo, aż w końcu westchnął z rezygnacją i wymruczał odpowiedź.
- Gregor, ten od Hale'a. - powiedział, po czym położył się na brzuchu i schował głowę w skrzyżowanych rękach.
   Alys popytała przebudzających się zwiadowców o owego Gregora, ale szybko odnalazła tęgiego mężczyznę z szarawymi wąsami pod zakrzywionym nosem. Uśmiechnął się szeroko, przyjmując pożyczoną kurtkę i zapewnił Alys, że jest gruboskórny i nie było opcji, by zmarzł tej nocy.
- Nie takie noce mi się zdarzały. W wojsku nikt się nie martwi o to, czy zmarznie ci tyłek. - odparł wesoło, jakby rozmawiali o czymś przyjemnym.
- A więc ty także byłeś w wojsku? - dopytywała się zaskoczona zwiadowczyni. Dotychczas wiedziała tylko o Hale'u i jego żołnierskim doświadczeniu.
- Niestety, to tam się poznaliśmy - rzekł Hale, podchodząc do swojego kompana. Jego czarne włosy wywijały się na wszystkie strony. - Nie wiedziałem, że ten drań wróci za mną do Przystani i poderwie moją siostrę.
- Cieszę się, że nie byliście podobni. - zaśmiał się gorzko Gregor, zarzucając broń na plecy i składając swój śpiwór. - Inaczej na pewno nie zwróciłbym na nią uwagi.
- Susan miała pstro w głowie, dlatego cię w ogóle zauważyła - odparował Hale. Alys czuła się głupio, przysłuchując się tej dyskusji. - Jeszcze te twoje przechwałki o walce wręcz przy rodzinnym stole. Jakbym wiedział, kogo zaprosiłem, to zostawiłbym cię w Rosji.
- A kogo wtedy nazwałbyś szwagrem, bracie? - zarechotał Gregor, trącając Alys w ramię. - Nie patrz tak, to tylko takie nasze żarty. W głębi duszy wiem, że Hale mnie kocha.
- Za nic w świecie - skwitował Hale i obaj się roześmiali, budząc kolejnych zwiadowców.
- Co się stało z Susan? - zapytała Alys, czując przy tym, że chyba nie powinna o to pytać. Z drugiej jednak strony chciała wiedzieć o swoim dowódcy jak najwięcej. Hale odchrząknął krótko i wrócił do pakowania swoich rzeczy.
- Nie mam pojęcia, Alys - przyznał szczerze Gregor, uśmiechając się smutno. - Pewnego dnia po prostu wróciłem do domu, a jej nie było. Myślałem, że odesłali ją na południe razem z resztą inteligencji, ale chyba się myliłem, bo powydzwaniałem po wszystkich siedzibach i nic mi to nie dało.
- Inteligencji? - zapytała ze zdziwieniem Alys. - Kiedy to się stało?
- Zaraz po ataku umarłych. Ludzie zaczynali ginąć, zwłaszcza ci, którzy mieli coś w głowie. Domyślaliśmy się z Hale'm, że wojsko ściągnęło ich w jedno miejsce, aby rozgryźli cały ten syf.
   Moja matka, pomyślała z szokiem Alys. Była uczoną, miała dyplomy z najlepszych szkół w kraju. Jeżeli to, co mówił Gregor okazałoby się prawdą, to jej matka mogła wciąż żyć, co więcej, opracowywać strategię jak pokonać umarłych.
- Stary, skończ temat. Nie rób nam nadziei - warknął Hale, zakładając plecak na plecy. Gregor skinął głową posłusznie i wrócił do pakowania swoich bagaży.
   Alys obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku obozowiska swoich przyjaciół. Wendy już nie spała, zwijając śpiwór zwiadowczyni. Robiła to tak sprawnie, jakby nie pierwszy raz sypiała w obozie. Malcolm spał dalej, rozwalony na kamiennej posadzce jak na najbardziej miękkim materacu. Jacob ruszył w ich kierunku, wpatrując się w Alys ze skupieniem. Dziewczyna przystanęła na moment, jakby przez moment zwątpiła, po czym ruszyła jeszcze szybciej w kierunku Wendy, jakby chciała uciec przed spojrzeniem chłopaka.
- Mack - zarechotał Oscar, leżąc w swoim śpiworze. Miał całkiem dziecinny głos, gdy się śmiał. - Wstawaj, śpiochu. Zaraz wyruszą bez nas.
   Malcolm nie wstawał, chrapiąc półgłosem. Jego twarz zakrywały wielgaśne ramiona, którymi mógłby okryć pół obozu.
- Ktoś tu po prostu nie spał za dobrze - ogłosiła Wendy z łagodnym uśmiechem. Alys przystąpiła do niej i wpakowała do swojego plecaka śpiwór, by wspomóc dziewczynę w sprzątaniu. Oscar spojrzał na obie dziewczęta i chyba poczuł się głupio, siedząc bezczynnie, bo zerwał się z miejsca i zaczął pakować swoje rzeczy w pośpiechu.
   Jacob podszedł do Malcolma bez słowa i stanął nad nim z udręczoną twarzą. Zanim ktokolwiek zdołał mu coś powiedzieć, zwiadowca chwycił Malcolma za koniec śpiwora i podniósł tak lekko, jakby ważył nie więcej niż worek ziemniaków.
   Malcolm wyleciał ze śpiwora z hukiem, lądując twarzą na twardym podłożu. Krzyknął z bólu i podniósł się na wysokości łokci, trzymając się obiema dłońmi za twarz.
- Stary, pogrzało cię?! - wykrzyknął. Stojący wokół zwiadowcy zaczęli się śmiać. Nawet na twarzy Jacoba zagościł uśmiech.
- Znam cię, Mack. Nie ruszyłbyś dupy z tego miejsca, nawet gdybyśmy sobie poszli. A teraz ogarnij się trochę. Nawet umarły by się ciebie wystraszył - powiedział i odszedł do rozbawionego Hale'a. Ani jednego spojrzenia rzuconego Alys. Dziewczyna domyśliła się, że jest mu tak samo niezręcznie jak jej samej, choć to on obejmował ja w nocy.
   Hale wrócił niedługo potem w towarzystwie Jake'a. Skinął na Wendy i zwrócił się do Alys, jakby dziewczyna została adwokatem ocalonej.
- Gregor zgodził się zabrać twoją znajomą i jeszcze dwójkę odnalezionych do Zachodu. - powiedział, a jego ciemne oczy na moment wryły się w twarz Alys z sugestią. - Ufam mu, Al.
   Alys spojrzała na Wendy, ale dziewczyna odpowiedziała jej tylko ciepłym uśmiechem. Nagle drgnęła z miejsca i objęła mocno zwiadowczynię w geście pożegnania i ulgi.
- Dziękuję, Alys - wyszeptała jej do ucha. Alys skinęła głową, choć nie wiedziała do końca, za co dziękuje jej dziewczyna. Wykonywała tylko swoje obowiązki. - Wam też dziękuję - uśmiechnęła się, patrząc po kolei na twarze trzech pozostałych zwiadowców. Jacob mruknął coś pod nosem, po czym umknął przed spojrzeniami, podążając za Halem.
   Wendy wzięła resztę swoich rzeczy zapakowanych w ciasny tobołek i pobiegła za tęgim zwiadowcą. Ich drogi rozdzieliły się.
   Alys spojrzała za Jacobem i odetchnęła. Wiedziała, że nie może unikać kontaktu z nim w nieskończonośc. Dlatego tez wzięła swoje rzeczy i pobiegła za przyjacielem.