środa, 29 marca 2017

Złączeni

   Alys znalazła miejsce dla siebie na ogromnym placu, siadając na stopniach do czarnego ratusza. Jego wieża pochylała się nad spalonymi ciałami, jakby opłakiwała ich stratę wraz z resztą rodziny. Z południa powiał chłodny wicher, sprawiający, że Alys zatrzęsła się pod wpływem jego zimnego prądu.
   Łzy spływały jej po policzkach, kapiąc na długie, rozpuszczone włosy.
- Przepraszam, Elle - wyszeptała, słysząc za swoimi plecami głosy. Zwiadowcy i żałobnicy stali wciąż w miejscu stosu wymieniając kondolencje i plany na nadchodzące zwiady.
   Alys ukryła twarz w dłoniach i załkała po raz ostatni, modląc się, by jej mała przyjaciółka odnalazła w końcu spokój. Nie zasłużyła na śmierć, myślała. Nikt z nas na nią nie zasłużył.
- Wszystko dobrze? - spytał Jacob, wynurzywszy się zza murowanej poręczy schodów, ale gdy tylko ujrzał Alys, podszedł do niej pospiesznie i chwycił ją mocno w ramiona. Zwiadowczyni drgnęła zaskoczona, ale odwzajemniła uścisk, czując jak żal rozrywa jej wnętrzności. Wiedziała, że musi go z siebie wypłakać, by poczuć ulgę, ale koniec jej rozpaczy nie nadchodził, a jej brakowało już łez. Jakim cudem Jacob uważa mnie za twardą, zastanawiała się ze smutkiem, podciągając przy tym nosem.
   Odsunęła się lekko, czując wstyd, że nie potrafi powściągnąć swoich emocji. Jacob od początku był przeciwny jej udziałowi w zwiadach, a teraz miał kolejny dowód na to, że się nie nadawała - była zbyt wrażliwa.
   Jednak, gdy spojrzała mu w jego brązowe, mądre oczy, nie potrafiła dostrzec cienia wątpliwości, tak jakby wierzył, że Alys potrafi się podnieść i ruszyć dalej, zapominając o ostatnich wydarzeniach.
- Nie duś tego w sobie - wyszeptał, patrząc jej w oczy, a jego ręka mimowolnie powędrowała do jej policzka. Alys wpatrywała się w niego z tęsknotą, którą myślała dawno już w sobie zgasiła. - Zamień ten ból na gniew i wykorzystaj to przeciw umarłym.
- Dokładnie to zrobiłeś, gdy straciłeś rodzinę? - zapytała słabo, hamując płacz.
   Jacob skinął głową i zabrał dłoń, jakby dopiero teraz sobie uświadomił, że przez cały ten czas głaskał policzek Alys.
   Dziewczyna spojrzała ponad nim i ujrzała szeregi ludzi idących w stronę centrum placu. Byli to zwiadowcy z innych obozów, którzy chcieli dołączyć do zwiadów pod wodzą Hale'a. Alys przyglądała się tym ludziom z szokiem i niedowierzaniem. Nawet w najśmielszych snach nie spodziewała się takiego oddziału. Cały plac zapełnił się od sylwetek i twarzy, których nie znała, a których łączyła jedna wspólna idea - wolność.
- Widzisz to? - spytała, wstając. Jacob obrócił się i wybałuszył oczy na widok tak wielkiej ilości zebranych.
- Nie wiedziałem, że jest ich tak dużo - wyszeptał ze zdziwieniem. Alys spojrzała na niego z dziecięcą ekscytacją, po raz pierwszy mając nadzieję, że są w stanie wyrównać szanse z umarłymi.
- Jak myślisz, ilu mogło się zachować przy życiu? - dopytywała się dziewczyna, przenosząc wzrok na swojego przyjaciela.
- Zwiadowców nieco ponad tysiąca. - powiedział rzeczowo Jacob. - A pozostałych ocalonych koło dwóch tysięcy.
- A ile może jeszcze ukrywać miasto? - spytała Alys i ich spojrzenia się spotkały w przypływie porozumienia. Alys miała na myśli ludzi takich jak ona i jej ojciec - ludzi, którzy zrezygnowali z integrowania się z resztą.
- Więcej niż nas wszystkich tu obecnych - odpowiedział Jacob, a na jego wargach zakwitł uśmiech.
   Alys złapała się poręczy i nachyliła się nad murkiem okalającym schody, przypatrując się zwiadowcom. Miała wrażenie, że nic ich nie pokona, ale przeczuwała, że to tylko chwilowa euforia. Zaraz świat znów stanie na nogi.
   Jacob pociągnął ją w stronę ich grupy - zwartej i gotowej, zebranej pod Północą, i spojrzał na stojącego wśród reszty Hale'a. Mężczyzna miał zawieszoną na plecach broń i twardy wyraz twarzy, a jego oczy skierowane były w kierunku Alys. Zwiadowczyni wychyliła się zza pleców przyjaciela, a Pierwszy Zwiadowca machnął do niej ręką w zapraszającym geście. Alys zignorowała pytające spojrzenie Jacoba i ruszyła prosto do mężczyzny, wiedziona dziwną mocą jego autorytetu.
- Dobrze, że jesteś, Alys. - powiedział, kiwając przy tym głową. - Tak jak mówiłem, chcę mieć ciebie obok w mojej linii. Mam nadzieję, że nie miałaś innych planów.
- Nie mam żadnych planów - wzruszyła ramionami dziewczyna, dziwiąc się tym wyróżnieniem ze strony Hale'a. W końcu na pierwszych zwiadach mógł się dołączyć do niego każdy, ale Hale nikogo nie wybierał osobiście. Co takiego zauważył we mnie, skoro chciał, bym była przy jego boku, pytała siebie.
   Jacob stanął za nią i kiwnął w stronę przywódcy zwiadowców.
- Mogę iść z wami? - zapytał, gdy wokół zaczynało się robić nieco głośno. Zwiadowcy rozmawiali i przekrzykiwali się, wskazując na nowoprzybyłych ze zdziwionymi minami. Najwyraźniej wspólne zwiady odbyły się tu po raz pierwszy i każdy obóz był zaskoczony frekwencją reszty.
   Hale spojrzał na Alys, a w jego spojrzeniu pojawiło się rozbawienie.
- A mam jakiś wybór? - mruknął nadąsany. - I tak za nią pójdziesz.
   Alys spojrzała na Jacoba, którego twarz zabarwiła się na czerwono i nieomal się uśmiechnęła.
- Aha i weź za sobą Malcolma, zanim zdecyduje się wybrać Zachód - powiedział, po czym obrócił się do nich plecami i ruszył w kierunku grupy zwiadowców.
- Zachód? - spytała Alys, unosząc brew. Jacob nagle spochmurniał.
- Z tego co wiem od Maca, Adam zgodził się na udział Lisy w zwiadach, gdy usłyszał o tobie. - powiedział, ruszając za mężczyzną.
- O mnie? - zapytała Alys z odrętwieniem. Nie sądziła, że jej pierwsze zwiady przejdą do historii.
   Jacob nie odpowiedział, a ona nie zamierzała drążyć tematu. Wiedziała, że temat Lisy był dla niego trudny i szczerze mu współczuła. 
   Dołączyli do Hale'a pośrodku zebranych zwiadowców Północy i zauważyli plecaki zaopatrzone w naboje, koce, wyżywienie i drobne zestawy do rozpałki ogniska. Hale stanął u podnóża tej drobnej górki i zwrócił się do reszty swoim mocnym głosem.
- Dzielimy się na trzy grupy - rzekł. - Ja biorę pierwszą, Sanders drugą, a Ivan trzecią. Trzymamy się swoich grup i jesteśmy dla siebie jak rodzina. To nie będą typowe zwiady. Nikt was nie odprowadzi do obozu po tym wszystkim. Mamy cztery dni, by znaleźć jak najwięcej żywności, dóbr i osób, którym potrzebna jest pomoc. Ale - tu obrócił się, unosząc palec wskazujący. - Naszym nadrzędnym celem jest nie dać się zabić. Po to mamy broń, żeby z niej korzystać.
- Mój oddział będzie w pogotowiu. - mówiąc to, obrócił się do Jacoba i Alys, ale patrzył również na innych mężczyzn, przez co Alys nabrała pewności, że Hale nie wziął pod swoją pieczę tylko jej. - Nie zbieramy jedzenia, nie przeszukujemy piwnic. Mam kontakt z każdym oddziałem Północy i Zachodu. Jeżeli będziecie potrzebowali pomocy, wasi sierżanci zawiadomią mnie - mówiąc to, podniósł do góry swoją krótkofalówkę. - Jakieś pytania?
   Nastąpiła cisza. Alys widziała, że niektórzy ze zwiadowców mieli pytania, ale każdy z nich obawiał się zapytać. Jak dzieci, pomyślała i uniosła rękę. Hale skinął w jej stronę ze zrozumieniem.
- Czy przez te cztery dni jakieś oddziały zostaną, by pilnować obozów? - zapytała, a niektórzy z mężczyzn poklepali się z rozbawieniem po ramionach. Nie uważała, żeby jej pytanie było zabawne. Hale przynajmniej nie wyglądał na rozweselonego.
- Zostaną tu zwiadowcy ze Wschodu - odparł z zapewnieniem. - Będą przeszukiwać okoliczne budynki i oczyszczać najbliższe ulice z umarłych.
   To dobry plan, pomyślała zwiadowczyni, obawiając się o tych, którzy zostaliby bezbronni. Mimo że nie musiała już dbać o bezpieczeństwo Elle, wciąż myślała o ludziach, którzy mogli skończyć tak jak dziewczynka.
- Jeżeli nie ma więcej pytań, to ruszamy. - rozkazał Hale, biorąc do rąk pierwszy plecak i podając go wysokiemu chłopakowi o jasnym zaroście i bladej twarzy. - Sanders, twój oddział rusza jako pierwszy.
   Sanders kiwnął głową, a jego ludzie podeszli do nagromadzonych plecaków i każdy z nich chwycił jeden w dłonie. Jeden ze zwiadowców chciał zabrać dwa, ale szybko pojął, że to głupi pomysł, spoglądając z przestrachem na Pierwszego Zwiadowcę. Alys stała i czekała, podczas gdy oddział mozolnie wyciągał z góry swoje torby i odchodził, pozostawiając za sobą pustkę. Następnemu oddziałowi poszło to nieco szybciej, bo był mniejszy. Muskularny Ivan spoglądał groźnie na swoich ludzi, jakby bał się, że sytuacja z zachłannym zwiadowca się powtórzy.
- No dobra, kto zjada ostatki... - zaczął Jacob, zacierając ręce, gdy ostatni z oddziału Ivana ruszył za dowódcą. Hale podał plecak Alys i sam wybrał dla siebie najcięższy i najbardziej okazały.
- Jacob, Malcolm - wykrzyknął, biorąc do ręki drugi z plecaków - równie ciężki i pokaźny, co poprzedni. - Nie zapomniałem o was, panowie.
   Alys spojrzała na dwójkę nieszczęśników i zauważyła, że obaj pobledli.
- Kilka plecaków zostanie, a my nie marnujemy zapasów - powiedział i rzucił plecaki w kierunku chłopaków. Pierwszy spadł Malcolmowi na nogę, gdy chłopak nie zdążył go złapać, Jacobowi natomiast się udało, ale jęknął cicho pod ciężarem pakunku. - Może to was oduczy ignorowania moich rozkazów.
- To nie ich wina - odezwała się nieśmiało Alys. - Nie posłuchali rozkazu z mojego powodu.
- To ich decyzja - odpowiedział Hale, wzruszywszy ramionami. Malcolm gwizdnął pod nosem, a do jego osoby podbiegł niepewnie Oscar. Jego skręcone włosy wiły się wokół młodej twarzy chłopaka, przez które wyglądał jak dziewczynka. Trzymał w dłoniach pistolet z wydłużoną lufą, który z pewnością znalazł dla niego Malcolm.
   Alys nie posiadała zdolności czytania w myślach, ale wystarczyło jej jedno spojrzenie Oscara, by zrozumiała, że chłopak panicznie boi się zwiadów. Hale postąpił źle, nakazując mu wstąpienie w szeregi zwiadowców.
- Ruszamy - zdecydował ich przywódca i ruszył pierwszy z nie najlżejszym pakunkiem na swoich plecach. Jacob i Malcolm jęknęli zgodnie za jego plecami i chwycili pozostałe plecaki. Alys spoglądała na nich z współczuciem, ale nie mogła nic na to poradzić. To ich kara.
   Oscar szedł zaraz za Malcolmem, jakby bał się, że starszy brat mu ucieknie. Dłonie, w których trzymał broń, były zaciśnięte w stalowym uścisku, tak że nikt nie mógłby odebrać mu broni. Alys zbliżyła się do chłopaka i szturchnęła go lekko w ramię.
- Stresujesz się? - spytała, choć to pytanie nie miało sensu. Wystarczyło tylko spojrzeć na młodego zwiadowcę, żeby dostać odpowiedź.
- Troszkę - parsknął, próbując się uśmiechnąć. Mimo kilku znajomych cech twarzy, Oscar nie przypominał Malcolma. Starszy zwiadowca posiadał blizny, które nabył jako pamiątkę po swoich wyprawach, poza tym był silny i postawny, natomiast jego brat wątły i nieśmiały. 
- Zdradzę ci sekret - powiedziała cicho Alys, zerkając na Jacoba, idącego przed nimi, który nie mógł ich słyszeć. Oscar nadstawił ucha, czekając na wypowiedź dziewczyny. - Ja też się trochę boję.
- Naprawdę? - zdziwił się. - Przecież odkąd wróciliście, wszyscy w Północy gadają tylko o tobie...
   Alys nie odpowiedziała. Czuła się dziwnie, bo rzadko kiedy ktoś zwracał na nią szczególną uwagę. Wbrew pozorom nie chciała być w centrum zainteresowania.
- Nie zrobiłam nic nadzwyczajnego - odpowiedziała zaskoczona. Oscar spojrzał na nią swoimi szarymi oczami, które wyglądały, jakby ktoś przekopiował je od jego brata.
- Przeżyłaś - powiedział i zabrzmiało to niemal jak wyrzut.
   Alys zatrzymała się nagle, patrząc na chłopca z szokiem. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Na te słowa po prostu nie istniała żadna odpowiedź. Wpatrywała się w plecy mężczyzn, idących dumnym krokiem za Hale'm, a w jej oczach przez moment błysnęły z powrotem łzy.
   Nie, nie rozkleję się, obiecała sobie. Nie tutaj.




   Wędrowali przez kilka godzin, aż dotarli do krańca miasta. Alys była w szoku, że nie napotkali po drodze żadnych umarłych, ale powód tego był w zasadzie prosty - ta część miasta nie została jeszcze opanowana przez kreatury. Znajdowali się w zachodniej krawędzi Przystani, gdzie wraz z linią budynków stykały się złote, spalone przez słońce pola. To, co kiedyś wyglądało pięknie straciło swój urok oraz swoje właściwości. Alys patrzyła na rozległe hektary z nadzieją, że może choć część plonów przetrwała.
   Malcolm i Jacob porzucili na ziemię niesione przez siebie plecaki i odetchnęli głośno. Na ich ramionach i klatkach piersiowych perlił się pot, a mokre włosy kręciły się na ich gładkich czołach.
   Alys podeszła szybkim krokiem do Hale'a i trąciła go w ramię.
- Czemu nie spotkaliśmy po drodze żadnych umarłych? - zapytała. Przecież park, w którym w ciągu ostatnich dni doszło do jatki, leżał nieopodal centrum, więc powinien być najbezpieczniejszy, a miejsce, w którym się obecnie znajdowali, było położone z dala od skupisk ludzkich, choć wbrew pozorom w granicach miasta.
- To bardzo proste, Alys - odpowiedział cierpliwie Hale i uklęknął, biorąc do ręki nieopodal leżący patyk. - Patrz - wskazał, rysując na suchej ziemi prosty plan miasta. Na środku postawił krzyżyk, który oznaczać miał centrum. - Jesteśmy tu - powiedział, ustawiając czubek patyka na końcu rozrysowanej przez siebie plamy. - Na północy jest cmentarz, to stamtąd wychodzą umarli. Do centrum mają jedynie prostą drogę, dlatego łatwiej jest im przyjść do rynku, niż tutaj. Poza tym - Hale podniósł się i pokazał złociste pola wysuszone przez słońce. - Za tymi polami jest wioska. Własnoręcznie wybiliśmy wszystkich umarłych, więc jest tam bezpiecznie.
- A czemu umarli jednak nie przedarli się z północy na zachód? - dopytywała się dziewczyna, kreśląc coś palcem po mapie. - Mogliby to zrobić na ukos, o tak.
- Masz rację - odpowiedział zwiadowca, tłumiąc westchnięcie. - Tylko, że między cmentarzem a miejscem, w którym się znajdujemy są liczne osiedla i domki. Trudno jest im się przebić z tej strony. Zakładałbym, że jeżeli umarli wedrą się do centrum, to ruszą drogą, która właśnie tu przyszliśmy i opanują resztę miasta.
   Alys spojrzała z przerażeniem w czarne oczy Niedźwiedzia, nie dowierzając w to, co słyszy. Czyżby nawet Hale zakładał najgorsze?
   Mężczyzna zauważył strach na twarzy dziewczyny i uśmiechnął się niedbale, zamazując butem mapę Przystani.
- Przywódca musi brać pod uwagę nawet najgorsze scenariusze, zapamiętaj. - powiedział i ruszył do swoich ludzi, by pomóc im z plecakami i rozdzielić zadania.
   Alys skorzystała z chwili i wróciła do dwójki skarconych zwiadowców, którzy narzekali na ból pleców i zmęczenie. Oscar spoglądał na brata, jakby nie wiedział, na jakiej planecie się właśnie znajduje. Musiał czuć się zagubiony, pomyślała ze smutkiem dziewczyna.
- Ostatni raz cię słucham, Foster - warknął niepocieszony Malcolm do swojego przyjaciela. - Czemu ja zawsze muszę wpaść przez ciebie w jakieś gówno? - urwał nagle, patrząc na podchodzącą do nich Alys.
- Może tak mniej narzekania, a więcej słuchania? - zapytała Alys, wyciągając z plecaka butelkę wody, którą niezwłocznie podała Jacobowi. Chłopak uśmiechnął się z wdzięcznością, przyjmując dar.
- Powiedz to swojemu kochasiowi - prychnął Malcolm, odchodząc z Oscarem przy boku. Alys zmarszczyła brew, widząc jak zwiadowca prostuje się, starając się ulżyć nieco plecom.
- A jego co ugryzło? - spytała, gdy Jacob wypił pół butelki wody i oddał jej resztę.
- Dla niektórych pokorne przyjęcie kary to za dużo - mruknął pod nosem ciemnowłosy, patrząc za Malcolmem. Alys na odległość czułą zionący od niego chłód.
- Dalej masz mu za złe za tą Lisę? - spytała i wychyliła butelkę, napełniając swoje gardło świeżą wodą.
- Jest kilka rzeczy, które będę miał mu za złe - Jacob wzruszył ramionami, a jego wzrok skoncentrował się na Alys. Dziewczyna nie po raz pierwszy widziała, że gdy Jacob na nią patrzy, jego spojrzenie zmienia się, jakby zauważył coś istotnego. - Ale to mój przyjaciel i zawsze będę go bronił.
- On ciebie też - odpowiedziała, uciekając spojrzeniem. Przez chwilę stali w ciszy, wpatrując się w swoje stopy. Alys bawiła się korkiem od butelki, nie do końca wiedząc, skąd pojawił się między nimi ten dystans.
- Alys... - zaczął Jacob, robiąc krok w jej stronę. - Co do tego dnia, gdy piłaś z Hale'm... Chciałem... - nagle urwał, gdy Hale krzyknął coś w ich kierunku. Wszyscy zwiadowcy zwrócili na niego uwagę, wiedząc, że przerwa się skończyła, a zaczęła praca. Nie przyszli tu na wycieczkę po okolicy, tylko żeby znaleźć zasoby i bezbronnych ludzi. Alys żałowała, że nie dowie się powodu, dlaczego Jacob tak bardzo się mota.
- Słuchajcie mnie wszyscy - ogłosił Hale, prostując się na wystającym krawężniku szosy. Wokół rozsianych było kilka domków i miejsc parkingowych. Nic specjalnego, ale te domy chociaż nie waliły się przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru. - Działamy w dwójkach. Sami wybierzcie, kto z kim, ja się w to bawił nie będę. Broń trzymamy w pogotowiu - nie bójcie się strzelać, ale nie ranimy ludzi. Mamy z nimi rozmawiać i przekonywać ich do dołączenia do nas. Jeżeli nie zechcą - tu wzniósł ramiona w geście obojętności - ich sprawa. Zbieramy wszystko, co wyda nam się istotne, ale nie okradamy mieszkańców. W tych okolicach jest ich dosyć sporo i nie są przyjaźnie nastawieni. Wracamy tu - wskazał miejsce, na którym właśnie stał - o zachodzie słońca. Ani minuty dłużej, bo uznamy was za zaginionych. - Alys miała wrażenie, że ukradkiem zwiadowca zerknął na nią.
- Kto pójdzie z tobą, Hale? - zapytał rosły mężczyzna, który musiał mieć doświadczenie, sądząc po jego obojętnej minie.
   Hale spojrzał na Alys i jakby się zamyślił, ale po chwili jego mina znów przybrała surowy wyraz.
- Kenny i Joel - zostaniecie przy zapasach. - oznajmił, wskazując dwójkę młodych chłopaków. - Uważajcie, bo to ważne zadanie. A jeżeli okaże się, że z nich skorzystaliście, to daję wam słowo, że wolelibyście się spotkać z umarłym niż ze mną. Winston, pójdziesz ze mną. 
   Ten sam mężczyzna, który zadał pytanie, skinął głową. Alys domyśliła się, że to musiał być owy Winston.
   Jacob podszedł do Alys, trącając ją w ramię i wyszeptał jej do ucha:
- Twój guru cię olał. Chyba jednak nie chce mieć cię przy sobie. - powiedział z rozbawieniem. Alys spojrzała na niego z zaskoczeniem, będąc o krok od wybuchu śmiechu.
- Raczej niezbyt się tym przejęłam - odparła. - Najwyraźniej zostaje mi twoje towarzystwo - mówiąc to, westchnęła teatralnie.
- A skąd masz pewność, że będę chciał iść z tobą? - spytał Jacob, udając zdziwienie.
- Bo po pierwsze nie możecie z Malcolmem na siebie patrzeć po ostatnich wydarzeniach - odpowiedziała rozsądnie dziewczyna, odbierając mu jego plecak i zakładając sobie na ramię. - A po drugie jak to ujął Hale, nie wytrzymasz długo bez mojej osoby.
   Jacob błysnął zębami, nie potrafiąc zahamować uśmiechu. Alys obróciła się i odeszła, dźwigając dwa plecaki na raz.
- Daj, to ciężkie - odezwał się za jej plecami Jacob, gdy zdołał ją dogonić.
- Niech twoje plecy odpoczną - mruknęła, nie obracając się. - Nie jestem taka słaba, jak sądzisz.
- Wcale tak nie sądzę - usłyszała naburmuszony głos przyjaciela.