czwartek, 10 listopada 2016

Powstanie

   Alys nie pamiętała, ile czasu leżała bez ruchu, wpatrując się w ścianę przed sobą, jakby była w jakimś transie. Łzy już dawno wyschły, pozostawiając na jej policzkach słoną strużkę. Cisza, która ją przytłaczała, zdawała się powiększać z każdą chwilą, jakby czas wcale nie leczył ran, ale tylko je pogłębiał. Przed oczami miała niewinną twarzyczkę swojej małej przyjaciółki, która nawet nie dostała szansy poznania życia. Nie znała nic innego prócz śmierci i smutku, bo urodziła się w momencie powstania umarłych. Do tej pory cały czas wierzyła w to, że los jednak jest sprawiedliwy, że ci silni i odważni dadzą radzę ochronić tych słabszych, po to przecież przyłączyła się do zwiadowców. Teraz poczuła, jakby cały świat, to na czym dotychczas stała, połamał się na drobne kawałki, a ona sama runęła w nieznaną otchłań pełną wspomnień rozdzierających krzyków Gabrielle i jej siostry.
- Hej - usłyszała czyjś szept i zadrżała, czując dotyk na ramieniu. Obróciła się szybko przygotowana na atak, ale był to Jacob, który usiadł przy niej na łóżku. - Wszystko dobrze?
   Alys pokręciła z przygnębieniem głową, a z jej oczu wypłynęły kolejne łzy. Położyła się z powrotem na łóżku, układając głowę na mokrej pościeli.
   Nagle coś sobie uświadomiła. Poza Malcolmem i Maise, którzy byli przy śmierci dziewczyn, ona jedna widziała to, co się z nimi stało. Jacob w tym czasie zwrócił uwagę na rozżaloną Alys, a Hale został przez nią odepchnięty, gdy próbowała zastrzelić atakujących obozowiczki umarłych.
   Jacob jednak nie zrezygnował, bo nie usłyszała jęku jej materaca, jak zazwyczaj gdy ktoś z niego wstawał. Chłopak przysunął się bliżej i zaczesał w tył jej włosy osłaniające zapłakaną twarz.
- Alys - spróbował znowu. - Zdaję sobie sprawę, jakie to może być dla ciebie ciężkie. Musisz to zostawić za sobą, bo całkiem zwariujesz w tym chorym świecie. Słyszysz mnie?
   Alys nie odpowiadała, zbyt skupiona na powstrzymywaniu głośnego szlochu w swoim gardle. W Północy pociemniało, a na stolikach świeciły się płomienie świec, posyłające słabą poświatę we wszystkich kierunkach.
- Nie możesz o tym rozmyślać, serio, bo... - zaczął, ale nie zdążył, bo Alys mu przerwała.
- Widziałam je - wyszeptała, a Jacob od razu zamilkł, jakby tylko czekał na dźwięk głosu przyjaciółki. - Widziałam, co im robili, Jake... One nic nie zrobiły, nie zabiły ani jednego umarłego, nawet nie kręciły się w ich rejonach, dlaczego?
- Alys...
- Nie mów mi, że wiesz jak to jest - warknęła, siadając nagle. Jacob otworzył szeroko swoje ciemne, mroczne oczy, patrząc na nią, jakby obawiał się jej reakcji. - Wcale mi to nie pomaga. Dobrze wiem, że każdy z obozowiczów przeżył chociaż raz coś takiego jak ja dzisiaj, nie musisz mi tego powtarzać. Jeśli masz tyle odwagi, to idź teraz do rodziców Kate i Elle i powiedz im, że powinni odpuścić sobie opłakiwanie swoich córek, bo tak się po prostu dzieje i nic na to nie poradzą.
   Oczy Jacoba pociemniały, a Alys po raz pierwszy zauważyła w nich tak silny błysk desperacji i bólu, jakby uczucia, które chłopak skrywał w sobie przez te wszystkie lata nagle postanowiły wypłynąć na zewnątrz.
- Patrzyłem, jak umarli rozszarpują na strzępy moją młodszą siostrę, którą miałem się opiekować. - wysyczał, patrząc na Alys ze złością. - Myślisz, że nie wiem jak to jest? Miałem wtedy dwanaście lat, a Christiana miała siedem. Rodzice zostawili mi ją pod opiekę, a sami poszli szukać Maise, bo potrzebowaliśmy pomocy. Nigdy więcej ich nie zobaczyłem. Co noc przypomina mi się moja siostra, którą odebrali mi umarli, co noc słyszę jej krzyki, myślisz, że dlaczego próbuję cię wesprzeć? Doskonale wiem, co teraz czujesz i wiem, co czują Scottowie. Jeżeli nie odbijesz się od dna, to skończysz jak moja druga siostra, Tatiana. Dwa miesiące po śmierci Christie znalazłem ją martwą w łazience w mieszkaniu, w którym się ukrywaliśmy.
   Alys otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Jacob niewiele mówił o swojej przeszłości. Wspominał kiedyś, że miał siostry, ale ich los był dla niej nieznany, a ona sama bała się wprost zapytać. Nie lubiła wścibskich osób i sama do takich nie należała, miała więc nadzieję, że z czasem Jacob sam jej o tym opowie. Czuła tylko wstyd, że zrobił to w takich okolicznościach i to głównie przez nią.
- Jake, ja... - zaczęła zakłopotana. Jeszcze nigdy nie czuła się tak głupio. Wyżyła się na przyjacielu, który chciał ją wesprzeć, mało tego - przeszedł przez o wiele gorsze rzeczy niż ona sama. Nie miała rodzeństwa, więc nawet nie mogła sobie wyobrazić bólu, jaki odczuwał w tamtym momencie Jacob, ale musiał być on ogromny. - Nie wiedziałam, przepraszam...
- Daruj sobie, Al - mruknął pod nosem i odwrócił twarz. Alys przygryzła wargę, zastanawiając się, co jeszcze może powiedzieć, by załagodzić słuszny gniew przyjaciela. Jej próby szukania podpowiedzi spełzły jednak na niczym. W końcu Jacob westchnął, a jego oczy stały się z powrotem ciepłe, jakby zgaszony przez złość płomień w osobie przyjaciela nagle obudził się, wznowiony przez życiodajny podmuch.
   Alys spojrzała na swoje dłonie ze wstydem, jakby nagle dostrzegła na nich drobinki brudu. Nawet jeśli jakiekolwiek się na nich znajdywały, to zostały zmyte jej licznymi łzami.
   Poczuła dotyk dłoni Jacoba na swoim policzku i przeniosła wzrok na przyjaciela. Nie potrafiła ukryć zmieszania na ten drobny gest. Jake roztarł na jej policzku kolejną łzę, która zdołała się wydostać z kanalików i uśmiechnął się łagodnie.
- Nie powinienem dodawać ci zmartwień - rzekł spokojnie. - Musisz wypocząć i się pozbierać. Jestem pewien, że dasz radę.
- Skąd ta pewność? - zapytała twardo, a usta Jacoba rozchyliły się w uśmiechu.
- Bo wystarczy na ciebie spojrzeć, żeby to stwierdzić, Al. - odpowiedział. Jego twarz oblewały fale światła od przygasającej świecy, stojącej samotnie na jej nocnej półce. Nie chciała pozostać podczas tej nocy bez oświetlenia, ale jeszcze bardziej bała się, że tą noc spędzi samotnie, popadając w żałobę.
   Zagryzła zęby i objęła niespodziewanie Jacoba, przyciągając go do siebie. Chłopak znieruchomiał, nieprzyzwyczajony do okazywania uczuć przez Alys, ale po chwili jego dłonie musnęły plecy przyjaciółki. Alys próbowała zatrzymać łzy, ale nie potrafiła, na skutek czego spadały one na plecy jej przyjaciela. Miała tylko nadzieję, że nie będzie miał jej tego za złe.
   Nie pamiętała, ile czasu spędziła w ramionach Jake'a, płacząc, ale czuła, że jego bliskość przynosi jej ulgę. Nie miała doświadczenia w przeżywaniu straty, ponieważ od czasu jej przybycia do Północy prawie z nikim się nie zżyła. Straciła jednak ojca i to bolesne przeżycie wryło się w jej pamięć niczym kontuzja, którą odczuwa się potem latami. Teraz do jej skromnej listy mogła dopisać również Gabrielle, dziewczynkę, która jako jedyna potrafiła wywołać na jej ustach uśmiech. Trzymając w ramionach Jacoba, przysięgała sobie, że nigdy nie pozwoli, by coś mu się stało.
   Chłopak nie próbował się od niej odsunąć, mimo kilku godzin siedzenia w jednej pozycji, za co była mu ogromnie wdzięczna. Zwiesił tylko głowę na jej szczupłe ramię, oddychając spokojnie i co jakiś czas głaszcząc ją po głowie. Alys nawet nie zdążyła zarejestrować, kiedy zasnęła w jego ramionach.





   Obudziły ją szmery obok jej własnego łóżka. Przetarła oczy, zauważając, że na stoliku nie paliła się świeca, a całe mieszkanie przykrywała zasłona przedświtowej szarości. Przy większym skupieniu zdołała jednak wychwycić sylwetkę Jacoba stojącego nieopodal, który najwyraźniej starał się zachowywać jak najciszej, byle tylko jej nie obudzić. Zakładał na nogi swoje ciężkie buty, obrócony tyłem do Alys, a na jego plecach spoczywała ciężka skóra, zarezerwowana tylko i wyłącznie na zwiady.
- Jake, gdzie idziesz? - spytała, a jej przyjaciel drgnął, mocno wystraszony. Obrócił się w jej stronę, trzymając się za klatkę piersiową, jakby miał pogubić wszystkie żebra.
- Na litość boską, Alys - jęknął przyciszonym głosem, wydychając ze świstem powietrze. - Nie rób tak nigdy więcej.
   Alys zdążyła odkryć kołdrę i znaleźć po ciemku swoje buty. Jacob zatrzymał ją, gdy zaczęła zawiązywać drugiego buta.
- Co ty robisz? - spytał zniecierpliwiony. - Powinnaś odpocząć...
- Powinnam uczestniczyć w zwiadach - odparowała, odpychając jego dłonie. - Dlaczego mi nie powiedziałeś?!
- Bo byłaś w złym stanie. Dalej jesteś - mruknął, wskazując na nią. Zanim zdołał znów wybuchnąć ze swoim gniewem, przykucnął przed nią, patrząc jej czujnie w oczy, jakby obawiał się tego, do czego była zdolna. - Zostań, ten jeden raz... Wezmę ciebie następnym razem, obiecuję.
- Nie ty jesteś Pierwszym Zwiadowcą, Jake - westchnęła Alys, wyciągając z szafki swoją skórzaną kurtkę. - Poza tym mój ojciec mawiał, że na smutek najlepsze jest jakieś zajęcie. Nic mi nie da użalanie się nad sobą.
- Ale nie możesz uczestniczyć w zwiadach w takim stanie - wykłócał się Jacob. Alys związała włosy w długiego kucyka i  odszukała wzrokiem swoją strzelbę leżącą pod łóżkiem. - Nie spałaś prawie całą noc.
- Ty też - zauważyła dziewczyna, biorąc broń do ręki. Jacob chwycił ją i pociągnął w swoją stronę, ale Alys nie odpuściła. Stali tak chwilę, mierząc się spojrzeniami i trzymając strzelbę ojca Alys za dwa końce, dopóki Jacob nie westchnął.
- Miałbym ochotę rzucić cię umarłym za to, że jesteś uparta jak osioł, gdyby nie to, że sama chcesz to zrobić - warknął, puszczając. Alys poczuła smak zwycięstwa mimo słów jej przyjaciela. Choć zazwyczaj wygrywała ich słowne potyczki i stawiała na swoim, to jednak rzadko kiedy obyło się bez choćby tygodniowego nie odzywania się do siebie ze swoim przyjacielem. Najwyraźniej Jacob zrezygnował z kary, jaką była czasowa cisza pomiędzy nimi.
- Nie mówisz mi czegoś jeszcze - powiedziała bez emocji Alys, wpatrując się w twarz przyjaciela. Łóżka Jane, Oscara i Malcolma były puste, a Północ była cichsza niż zwykle, nawet o tej porze.
   Jacob zmierzył ją poważnym wzrokiem i odetchnął, pokonany przez nią po raz drugi jeszcze przed rozpoczęciem dnia.
- Hale zarządził spalenie ciał Gabrielle i Katelyn, zanim wyruszymy. - powiedział, a Alys zmarszczyła brwi. Nikt nie powiedział jej nawet o planowanym pogrzebie obu dziewczyn, choć wiedzieli, że Alys była jedną z bliższych dla Elle osób. Czuła złość na samą myśl, że została pominięta.
   W Przystani przestano stosować tradycyjną formę pogrzebów, wiedząc dobrze, że zakopywanie ciał jest najgłupszym pomysłem w historii pomysłów, jakie przyszły do głowy ocalałym, wliczając w to używanie świecy po zmroku tuż obok kuchenki z zepsutym zbiornikiem gazu. Dlatego też palenie zwłok stało się równoznaczne z pożegnaniem zmarłych, choć z początku mogło być przyjęte jako brak szacunku dla ciał. Mieszkańcy szybko przyzwyczaili się do faktu, że nie mają wyboru co do grzebania szczątków swoich bliskich.
   Alys nie odezwała się do Jacoba ani słowem, od razu przechodząc przez Północ w kierunku wyjścia. Po drodze zauważyła kilku obozowiczów siedzących na swoich łóżkach. Nie zdziwiło ją to, nawet jeśli Elle zaskarbiła sobie nie tylko jej serce. Ktoś musiał pilnować obozu, bez względu na to, przez jakie tragiczne przeżycia przeszła cała Północ. Przy jej pierwszych zwiadach, zauważyła, że w obozie zostawali zazwyczaj tylko starcy, kobiety i dzieci. Te zwiady nie były wyjątkiem. Większość dzieci spała jeszcze w łóżkach, poprzykrywana ciepłymi kocami, pewnie zupełnie nieświadoma, że właśnie palą ciało ich przyjaciółki. Alys nie raz zastawała Gabrielle w otoczeniu nielicznych dzieciaków Północy, które zazwyczaj plątały się pod nogami, wymachując połamanymi zabawkami pamiętającymi dużo lepsze czasy.
   Dobrze, że zostają, pomyślała Alys. Opuszczenie obozu choćby na godzinę stanowiło poważne ryzyko, czego dowodem była przecież śmierć dwójki niewinnych dzieci. Nawet w otoczeniu licznych zwiadowców, którzy zgromadzili się już na rynku na wspólnej zbiórce, upilnowanie takiej ilości cywili stałoby się wyzwaniem. Cywili, zaśmiała się w myślach Alys, wcale nie czując się jak żołnierz. Do czego to doszło, że zbrojnymi stają się zwykli ludzie? Powinna teraz siedzieć w domu i zastanawiać się nad zadaniem z trygonometrii, zamiast przechodzić przez zniszczone obozowiska z bronią w ręku.
   Otworzyła drzwi i od razu poczuła chłodny wiatr na policzkach. Niebo nad ich głowami zasnuła ciemna warstwa chmur, które okryły ziemię jak szklana pokrywa, odgradzająca ich od świata zewnętrznego. W tym świecie człowiek stawał się jedynie pyłkiem wobec sił natury, pomyślała dziewczyna.
   Przed drzwiami stał zwiadowca z krótkim pistoletem samopowtarzalnym błyszczącym przybrudzonym srebrem. Chłopak miał może piętnaście lat, a jego policzki pokrywały liczne piegi. Gdy Alys przeszła przez próg, młody zwiadowca obrócił się pospiesznie w tył i wymierzył w nią drżącymi rękoma. Alys nawet nie mrugnęła, wpatrując się w chłopca z obojętnością, po czym uniosła puste dłonie w geście bezbronności.
- Tom, przestań się popisywać - warknął do niego zza jej pleców Jacob, któremu zdążyła już popsuć humor. - Wrogowie są po drugiej stronie tych drzwi.
   Tom opuścił dłonie z twarzą czerwoną ze wstydu. Alys przeczuwała, że są to jego pierwsze zwiady i że kompletnie nie jest do nich przygotowany. Całe ciało chłopca drżało ze strachu, jakby dostał nagle napadu malarii, a fiołkowe oczy rozglądały się dokoła ze strachem.
- Niezły refleks - pochwaliła go cicho Alys. Tom podniósł wzrok, a na jego wargach pojawił się mały uśmiech, przez który wyglądał na jeszcze młodszego niż był naprawdę.
   Jacob wyminął ją sprawnie i ruszył na plac. Alys jeszcze nigdy nie widziała tylu ludzi w jednym miejscu. Rozpoznała zwiadowców po ciemnych, grubych kurtkach i plecakach, w których znajdowało się wszystko, co było im potrzebne do przeżycia przez co najmniej dwa dni. Dziwiło ją, że Hale tak szybko postanowił rozpocząć kooperację z resztą obozów. W normalnych okolicznościach potrzebowali miesiąca, by wyjść ze swoich siedzib i ruszyć na zwiady. Alys podejrzewała, że ich sytuacja musiała się drastycznie pogorszyć, skoro Hale zdecydował się na taki krok.
   Mężczyźni trzymali w rękach bronie, a kobiety okrywały się własnymi ramionami, jakby myślały, że stanowią dla nich wystarczającą ochronę przed nieprzyjacielem. Musiały pochodzić z Północy i być tutaj z powodu Gabrielle i Katelyn, pomyślała Alys. Sądziła, że nie zobaczy tu ani jednej kobiecej twarzy, która nie pochodziłaby z jej obozu, gdy wtem wśród zgromadzonych zauważyła twarz Lisy. Alys przypomniała sobie o tym jak czule żegnała się z Malcolmem przed ich powrotem i próbowała namierzyć tym razem wysokiego blondyna z jej oddziału, ale na placu stało zbyt wielu jemu podobnych, by mieć pewność, że to Malcolm.
- ...po raz kolejny doświadczyliśmy, że najbardziej cierpią niewinni - usłyszała nagle głos Maise, który przywołał ją do porządku. Zapragnęła nagle dostać się do wewnątrz tego koła zapełnionego ludzkimi sylwetkami. Chciała po raz ostatni spojrzeć na Gabrielle, móc się z nią pożegnać. - Znałam Katelyn bardzo dobrze. Była śmiała i życzliwa. Nigdy nie żałowała nikomu swojej pomocy, a swoją młodszą siostrą opiekowała się jak własnym dzieckiem. Szczerze wierzyła, że nasza przyszłość zależy od tego, jak dziś postępujemy i jak włączamy się w naszą społeczność, tak by z nadzieją witać każdy nowy dzień. Jesteśmy dopełnieniem całości przetrwałych.
   Alys stanęła na końcu okręgu, patrząc niechętnie na trzech wysokich zwiadowców stojących przed nią w ciasnej grupce. Za nic się tędy nie przeciśnie.
- Co ona wygaduje? - warknęła Alys, skupiając na sobie uwagę wysokich mężczyzn. Jacob próbował ją uciszyć, ale na próżno. Alys aż dygotała ze złości. - Nawet nie znała Katelyn. Nigdy nie zamieniła z nią ani słowa.
   Choć większość czasu dziewczyna spędzała z Gabrielle, udało jej się również poznać starsza siostrę dziewczynki. Wystarczyło tylko na nią spojrzeć, by zdać sobie sprawę, że Katelyn nie należała do rozmownych, ani tym bardziej śmiałych osób. Alys była świadkiem jak siostra Gabrielle dygotała w swoim łóżku podczas jednej z tych koszmarnych nocy, gdy umarli zbliżyli się za blisko, a ich potworne krzyki przełamywały nocną ciszę. Taka reakcja na pewno nie świadczyła o odwadze.
   Druga sprawa, że Maise sprytnie przeinaczyła temat - ze wspomnień o zmarłej przeszła na mowę motywującą do dalszej służby i działania na rzecz obozów. Alys dziwiła się, że prawdopodobnie była jedyną osobą, która zwróciła na to uwagę, widząc zaangażowane i pełne nabożnej czci do przywódczyni miny obozowiczów.
- Źle przeżywa żałobę - mruknął pod nosem Jacob, wskazując na Alys, którą złapał za nadgarstki i zaciągnął w lewą stronę, byle odejść od popierających Maise uzbrojonych mężczyzn, którzy już szeptali między sobą. - Życie ci niemiłe, dziewczyno? - syknął w jej stronę, gdy stanęli dalej. - Chcesz dostać od nich kulkę w łeb za takie gadanie?
- Nie wiedziałam, że to wybory na prezydenta - odcięła się Alys, wyrywając się z rąk przyjaciela. - Mogłam pomóc im przytaszczyć tu urnę.
- Przestań - uciszył ją ponownie Jacob, rozglądając się dokoła czujnie.
- Mam gdzieś maniery. - dodała, nie zwracając uwagę na nikogo z wyjątkiem swojego przyjaciela. - Ona obraża pamięć o Katelyn i Gabrielle, wygadując takie rzeczy...
- Nawet ich rodzice są za Maise, więc przymkną oko na jej drobne kłamstwa - wyjaśnił Jacob, patrząc jej w oczy. Alys zdołała zauważyć, że musiał się ogolić przed wyprawą, bo jego kilkudniowy zarost zniknął, pozostawiając po sobie gładką skórę. - Co zamierzasz? Wtargnąć tam i jej nawtykać? To nie czas i miejsce...
- Właśnie. - prychnęła Alys, krzyżując ręce. - To nie czas, żeby pokazać się jako przywódca.
   Alys przyszło do głowy, że Maise wybrała idealny moment. Zwiadowcy cieszyli się publicznym szacunkiem z racji tego, że wykonywali najniebezpieczniejszą robotę, a tak się złożyło, że w tych okolicznościach zgromadzili się tu wszyscy. Maise bezbłędnie wykorzystała sytuację, zyskując w oczach ludzi z innych obozów. Jeszcze kilka takich gadek o tym, jak ważna jest współpraca i niedługo na stosie pogrzebowym będą paliły się ciała trzech pozostałych przywódców obozów.
- Gabrielle była chorą, ale wesołą dziewczynką - nagle głosy się zmieniły i Alys uświadomiła sobie, że słyszy mamę Scottów, Renate. - Cały nasz obóz tętnił życiem tylko dzięki niej. Była promyczkiem w naszej rodzinie. Wystarczyło na nią popatrzeć, by uświadomić sobie, że nieważne, jak jest nam ciężko, Elle musi być jeszcze ciężej. A ona to znosiła z uśmiechem... - jej głos zadrżał. Alys podeszła bliżej, by mój usłyszeć kolejne słowa. W oczach zwiadowczyni stanęły szczere łzy, nad którymi nie potrafiła zapanować. Tak jakby matka Gabrielle czytała jej zagmatwane, pełne smutku myśli, których sama Alys nie potrafiła rozszyfrować.
   Jacob zerknął na nią i chwycił za rękę, zaciskając ją w geście wsparcia. Nie zamierzał jednak stać i się przysłuchiwać - szedł przed siebie, wymijając ostrożnie rozstawionych wokół zwiadowców i ciągnąc przy tym za sobą swoją przyjaciółkę. Alys nie była pewna czy chce znaleźć się blisko stosu. Nagle straciła wszelką ochotę na przyglądanie się zwłokom. Słowa Renate przedstawiały dziewczynkę tak dokładnie jak żadne zdjęcia czy blaknące wspomnienia. Nie była pewna, czy chce zburzyć ten obraz widokiem zmasakrowanego ciała.
   Mimo to nie opierała się Jacobowi, który dotarł już prawie do centrum zgromadzenia. Alys zauważyła trzech wysokich blondynów zasłaniających jej widok na stos. Jacob podszedł do nich od tyłu i klepnął jednego w ramię, mrucząc mu coś do ucha. Alys rozpoznała Williama Scotta, z którym rozmawiała dzień przed śmiercią dziewczynki. Chłopak zerknął za siebie na Alys, dając jasno do zrozumienia, że Jacob musiał o niej powiedzieć, po czym kiwnął głową i odsunął się, robiąc zwiadowczyni przejście.
   Alys wyszła nieśmiało przed szereg, przystając bardzo blisko Williama, jakby miała nadzieję, że w razie czego mogłaby się cofnąć. Czuła za sobą obecność Jacoba, ale dziwnie się czuła, nie trzymając go już za rękę. W dziwny sposób ten dotyk pomagał jej się pozbierać.
- Mam nadzieję, że to, co się stało nauczy nas, że nie możemy lekceważyć umarłych - powiedział głośno Hale, wpatrując się w stos. Dopiero teraz Alys zauważyła palące się pochodnie w dłoniach rodziny zmarłych. Towarzyszył im zwyczaj podkładania ognia przez bliskich, którzy stracili swoje dzieci, rodziców, kochanków i przyjaciół. Alys poczuła złość, widząc pochodnię w ręku Maise. - Gabrielle i Katelyn zapłaciły za tę lekcję najwyższą cenę. Śpijcie wiecznie.
   Każdy powtórzył słowa zakańczające wygłaszane mowy na temat dziewcząt, gdy William szturchnął Alys w ramię. Był jej wzrostu, ale jego twarz zdradzała dużo młodszy wiek.
- Chcesz coś powiedzieć? W końcu bardzo dobrze znałaś Gabrielle - Alys zauważyła, że nie tylko William wyszedł z tą propozycją. Reszta jego licznego rodzeństwa również spoglądała na Alys wypranymi z emocji spojrzeniami. W ciągu tygodnia Scottowie stracili trójkę dzieci. Co jeszcze czekało tę rodzinę?
- Nie, nie mam nic do dodania - wyszeptała cicho Alys, czując nie tyle stres co zmieszanie na myśl, że miałaby rzeczywiście powiedzieć coś o kimś, kto nawet nie był jej rodziną. Już sama jej obecność w pierwszym rzędzie wprawiała ją w zakłopotanie. Nie powinna tu być. Choć powinna uczestniczyć w pogrzebie.
   Hale i Maise po raz pierwszy zwrócili na nią uwagę. Pierwszy Zwiadowca stał bliżej niej, dlatego widziała go znacznie dokładniej. Pod oczami mężczyzny rysowały się cienie, jakby nie spał całą noc. Maise tymczasem wyglądała przy nim jak paw, rozwijający za sobą swoje skrzydła. Paw przy kruku. Oboje stanowili tak niespotykaną parę, że gdyby Alys ich nie znała, mogłaby pomyśleć, że nic ich ze sobą nie łączy.
   Scottowie ruszyli z miejsc ze swoimi pochodniami w kierunku niskiego stosu pogrzebowego opartego na słomianych belach przytaszczonych z ocieplanych magazynów. Woleli nie spalać drewna potrzebnego im przecież do przetrwania. Lepiej skupiać się na żywych niż zmarłych - pierwsza zasada przetrwania. Jeżeli z każdym zmarłym palono by chociaż cztery belki, to po trzech latach w Przystani nie zostałoby nawet wiór na podpałkę.
   Alys stała w miejscu, patrząc jak dwa białe, poplamione krwią płótna zajmują się ogniem. Część stojących najbliżej odeszła, widząc jak szybko ogień pochłania materiał i złotą słomę, czerniejącą stopniowo pod wpływem płomieni. Hale podszedł do Alys i podał jej swoją pochodnię.
- Idź - rozkazał, gdy dziewczyna otworzyła usta, żeby zaprotestować. - Walczyłaś o ich życie do końca.
   Alys chwyciła niepewnie pochodnię i spojrzała na palące się zwłoki. Tak naprawdę nie musiała już nic podpalać. Stos płonął własną mocą, posyłając strumienie ciepła naokoło. Każdy stał już na swoim miejscu, wpatrując się wyczekująco w Alys. Słyszała ciche szepty ludzi zastanawiających się, co ona właściwie robi i kim była dla ofiar, ale w tej chwili nic się dla niej nie liczyło.
   Pomyślała o uśmiechu Gabrielle. O łagodnym spojrzeniu małomównej Katelyn. Płomienie syczały wściekle, pochłaniając wszystko, co mogły w promieniu kilku metrów. Alys stała nad stosem, wpatrując się w ogień jak zaczarowana. Obiecuję ci, Elle, że nie spocznę, dopóki umarli nie będą płonąć, pomyślała, bojąc się wypowiedzieć te słowa na głos. Dotychczas chciała być zwiadowczynią, by znaleźć wyjście z Przystani, by od niej uciec. Teraz poczuła, jak to miejsce zaciska na niej swoje szpony. Nie potrafiłaby. Bez sensu oszukiwała się cały ten czas. Została zwiadowcą, bo tak kazał jej ten sam wewnętrzny głos, którym przemawiała Maise. Jesteśmy dopełnieniem całości przetrwałych. A ona stała się cząstką, która nie potrafiła się oderwać.
   Zamknęła oczy i cisnęła pochodnię w sam środek stosu. Płomienie zasyczały głośniej, witając otwarcie swych braci, po czym pochłonęły pozostałość słomy, liżąc kości i skórę zmarłych. Dym unoszący się nad tą piekielną ucztą był tak gęsty, że Alys poczuła jak zapiekły ją oczy. Obróciła się w kierunku rodziny Scottów, skłoniła się w ich stronę zamiast jakichkolwiek słów współczucia i odeszła z okręgu, uciekając przed dymem, ogniem i własnymi łzami.