piątek, 7 października 2016

Pułapka

   Nazajutrz Alys obudziła się z bólem głowy, który nasilał się przy głośniejszych dźwiękach z zewnątrz. Jej włosy leżały poskręcane na całej płaszczyźnie poduszki, jakby nie spała za dobrze.
Obróciła się na plecy i zaczesała je w tył, rozglądając się dokoła nieco zdezorientowanym spojrzeniem.
- Jak się spało? - usłyszała nad sobą głos Jacoba. Siedział koło niej, uśmiechając się z cieniem ironii. W kącie jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki, które sprawiały, że wyglądał dużo bardziej sympatycznie niż zwykle.
   Alys jęknęła i opadła na poduszkę, wywołując rozbawienie u swojego przyjaciela. Przez szczeliny okien pod sufitem do środka obozu wlewało się światło. Która mogła być godzina? - zastanawiała się dziewczyna.
- Jak rozmowa z Hale'm? - zapytał Jacob. - Pamiętasz cokolwiek?
- Pamiętam wszystko - odparła znudzonym głosem. Oczy Jacoba rozszerzyły się, a jego policzki przybrały jasnoróżową barwę.
- Wszystko?
- Tak, pamiętam, że Hale mówił mi o swoich planach. - dodała, siadając na swoim łóżku. Zauważyła, że miała na sobie te same ubrania, w które była ubrana wczoraj.
- A... pamiętasz jak się tu dostałaś? - zapytał nieco zakłopotany. Alys zmarszczyła brwi, ale w jej pamięci ziała ciemna otchłań.
- Niee... - odpowiedziała z wahaniem.
   Zza ściany doszedł ją znajomy dźwięk kroków i wyłonił się z niej Malcolm. Chłopak miał na sobie swoją jasną kurtkę, którą zabierał na zwiady i strzelbę w dłoni, co zaskoczyło Alys. Dziewczyna zauważyła, że łóżka Oscara i Jane są puste.
- O, wstała nasza śpiąca królewna - zaśmiał się Malcolm, po czym podszedł do swojego stolika nocnego, na którym leżało sześć naboi i otworzył magazynek swojej strzelby.
- Idziecie na zwiady? - zapytała dziewczyna, wygramoliwszy się z pościeli. Zastanawiała się, czy Hale zdołał już wydobrzeć po ich wczorajszej rozmowie i czy jest gotowy do zwiadów. Ona wolałaby jednak wypocząć.
- Skąd - mruknął pod nosem Malcolm. Jego jasne włosy zalśniły w świetle dnia, zlewając się z kurtką. Alys poznała po układzie jego ramion, że musi być spięty. - Idę po Katelyn, Maise i Gabrielle. - odparł krótko.
- Dalej są we Wschodzie u tego lekarza? - zapytała ze zdziwieniem Alys. Katelyn i Gabrielle potrzebowały ochrony, w końcu same nie umiały walczyć, ale Maise była dorosłą kobietą, która potrafiła sobie radzić z bronią. Być może skończyła swój obchód obozów i rozmowy w sprawie zwiadów na Wschodzie i postanowiła wrócić z dziewczynami ze swojego obozu.
- Tak - odparł ledwie słyszalnie Malcolm, ładując strzelbę. Gdy uznał, że jest przygotowana, położył ją na swoim łóżku i usiadł obok niej rozwiązując swoje buty, by przebrać je na wysokie glany w których zazwyczaj chodził.
- Mack, co się dzieje? - zapytał Jacob, marszcząc brwi. Alys przekrzywiła głowę i przyjrzała się blondynowi. W dalszym ciągu podziwiała relację obu chłopaków - nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem Jake zaledwie jednym spojrzeniem umiał odgadnąć nastrój swojego druha.
- Hale planuje jutro zwiady - powiedział głosem wypranym z emocji. - Chce zabrać na nie mojego brata.
- Oscara? - zapytała Alys z szokiem. Oscar był cichym i nieśmiałym chłopcem, który zawsze żył w cieniu swojego brata i siostry. Nie wyobrażała go sobie z nożem w dłoni, a co dopiero z bronią. Może i miał piętnaście lat, ale w przeciwieństwie do innych zwiadowców w jego wieku, nie miał ani siły, ani determinacji, by zostać zwiadowcą, nie mówiąc o jego zerowym kontakcie z bronią.
- Rozmawiałeś o tym z Hale'm? - zaproponował mu Jacob wyglądający na mocno przejętego. Alys zerknęła na niego i znów spojrzała na Malcolma. - Może go jeszcze przekonasz...
- Za późno - uciszył go Malcolm, kończąc ubierać swoje czarne glany. - Hale potrzebuje ludzi, a Oscar jest w takim wieku, że mógłby służyć jako zwiadowca. Poza tym niczego się nie nauczy, siedząc w Północy.
   Alys przełknęła głośno ślinę, zastanawiając się, czy to przypadkiem nie jej teoria o potrzebie większej liczby zwiadowców wpłynęła na Hale'a. Czuła się winna, że Pierwszy Zwiadowca zażądał uczestnictwa mniej przygotowanych rekrutów, bo poniekąd sama podała mu ten pomysł. Nie odzywała się jednak, bojąc się reakcji Malcolma. Sama nie miała rodzeństwa i mogła się tylko domyślać, jak chłopak mógł się w tej chwili czuć.
- Pogodziłeś się z tym? - zdziwił się Jacob. Alys była pewna, że w takiej sytuacji jej przyjaciel na pewno by walczył z decyzją przełożonego.
- Rozumiem go - odparł smętnie Malcolm, zarzucając sobie strzelbę na ramię. - Wrócę za jakiś kwadrans - powiedział, uśmiechając się dość sztucznie, po czym opuścił ich wspólne mieszkanie, tupiąc głośno swoimi butami.
   Jacob westchnął i spojrzał na Alys, jakby chciał jej przekazać tym jednym spojrzeniem troskę o stan Malcolma. Dziewczyna poczuła, że w tej sytuacji będzie musiała mieć oko na chłopca, inaczej jej sumienie będzie się domagało stałej uwagi.
- To w jakie układy weszłaś z Niedźwiedziem? - spytał Jake, skupiając się na Alys. Miał na sobie jasne, zszyte na kolanach spodnie i ciemną bluzę z podwiniętymi rękawami. Można by nawet powiedzieć, że wyglądał wyjątkowo normalnie, tak jak powinien wyglądać każdy chłopak w jego wieku. Alys nie potrafiła się przyzwyczaić do Jacoba bez broni i ciężkiej wiatrówki na plecach.
   Zwiadowczyni zmarszczyła brwi, przypomniawszy sobie o tym, że pomocnicy Hale'a rzeczywiście nazywali go często Starym Niedźwiedziem. Wynikało to z jego budowy ciała i gęstej brody, jak również i z dzikiego spojrzenia, z którym się nie rozstawał. Alys zdecydowała po wczorajszej rozmowie, że nawet jego charakter pasuje do przezwiska.
- Chce mnie mieć blisko siebie w czasie zwiadów - powiedziała skromnie. - Twierdził, że widzi we mnie potencjał.
   Jacob otworzył szeroko oczy i prawie się zachłysnął, słysząc wypowiedź przyjaciółki. Chyba jednak zrozumiał, że Alys nie żartuje, bo zamrugał kilkakrotnie, jakby chciał się pozbyć paprochu z oka.
- Hale powiedział o tobie, że masz potencjał? - zapytał z autentycznym zdziwieniem. - Jesteś pewna, że cię nie podrywał?
   Alys wywróciła oczami, zastanawiając się przy tym czy aby jej przyjaciel nie jest o nią zazdrosny.
- Nie każdy mężczyzna, który mówi kobiecie coś miłego, ją podrywa, Jake. - powiedziała, a mina Jacoba oddawała całą niewiarę, jaką przykładał do tej sprawy. - Poza tym Hale mógłby być moim ojcem, albo nawet... dziadkiem?
- W bardziej patologicznej teorii, jak najbardziej - przyznał niechętnie Jacob. - To go jednak nie usprawiedliwia. Musiałaś być naprawdę głupia, żeby zaszyć się z nim na pół dnia w jednym pokoju.
   Alys spojrzała na przyjaciela z rezerwą, zastanawiając się, co Jacob ma do Pierwszego Zwiadowcy. Zawsze myślała, że darzy go szacunkiem, ale najwyraźniej nie wierzył w to, żeby Hale wykazał się odrobiną serdeczności w stosunku do niej. Zacisnęła dłonie w pięści i zwiesiła nogi nad łóżkiem, poszukując butów.
- A ty musisz być naprawdę zazdrosny, że zwrócił uwagę na mnie, a nie na ciebie - warknęła pod nosem, zakładając swoje wysokie buty na płaskiej podeszwie. Po jej ostatnich zwiadach i kąpieli w rzece, Alys wyczyściła je starannie i postawiła w kącie, żeby wyschły, ale przeczuwała, że będą musiały wytrzymać jeszcze nie jedno trudne zadanie.
   Jacob roześmiał się na głos, a w jego chichocie dało się słyszeć kpinę.
- Nie jestem zazdrosny o Hale'a - powiedział z powagą, patrząc Alys w oczy.
- Może - warknęła, stając obok łóżka w swoich butach. - Ale jesteś zazdrosny o mnie - dodała i ruszyła w kierunku ukrytej w cieniu łazienki, nie oglądając się za siebie, by zobaczyć minę Jacoba. Zanim jednak zdołała przejść choćby połowę długości, dzielącej ją od łazienki, usłyszała rozdzierający ryk, który zmroził krew w jej żyłach.
   Alys odskoczyła na bok, oglądając się na ścianę za łóżkami trójki rodzeństwa. Dźwięk wydobywał się zza nich - co więcej, ktoś na te ryki odpowiadał. Słyszała przytłumiony jęk gdzieś w oddali, a potem jeszcze dwa inne głosy, splatające się ze sobą w kakofonii przeraźliwych odgłosów.
   Jacob skoczył na nogi i wyciągnął spod swojego łóżka pistolet szturmowy niewiadomego pochodzenia, a Alys minęła go sprawnie i chwyciła swoją stojącą przy łóżku strzelbę. Zanim umarły, wrzeszczący praktycznie pod ich oknami, zaczął znowu krzyczeć, oni już byli uzbrojeni i gotowi do ataku.
- Przedrą się? - spytała ze strachem w głosie Alys mierząc w kierunku ściany, za którą krył się potwór.
   Parter był zabezpieczony z każdej strony przez wysokie umocnienia sięgające połowy piętra, tak że z okien po każdej stronie pozostawał tylko kawałek na szerokość pięści, który przepuszczał światło słoneczne do wnętrza obozu. Mimo to umocnienia mogły nie wytrzymać w przypadku, gdyby większa liczba umarłych zapragnęła dostać się do wewnątrz.
- Nie ma opcji - warknął Jacob, a po chwili jego twarz pobladła. - Malcolm... - mruknął i pobiegł sprintem w kierunku końca obozu. Alys drgnęła i ruszyła za nim, bojąc się, że będzie na tyle zdesperowany, żeby wyjść na plac przed obozem.
   Ominęli zgrabnie obozowiczów, którzy stali zdezorientowani pośrodku własnych pół-mieszkanek i ruszyli pędem w kierunku drzwi. Alys chciała zatrzymać Jacoba, ale z drugiej strony nie widziała innej opcji jak tylko popędzić Malcolmowi na ratunek - tym bardziej, że najprawdopodobniej zagrożone będą kobiety przechodzące ze Wschodu do Północy.
   Pod drzwiami jednak stanął Hale z własną strzelbą w dłoni, wymachując rękami do swoich ludzi. Dwóch zwiadowców pojawiło się przed nim z krótkimi pistoletami w rękach, nasłuchując.
- Stójcie pod drzwiami. Macie nikogo nie wpuszczać ani nie wypuszczać na zewnątrz, dopóki nie dam wam znać, jasne? - rzucił do dwójki starszych zwiadowców, którzy skinęli ochoczo głowami. - Alys, Jake - krzyknął w ich kierunku. - Na piętro, jazda!
   Alys otworzyła szeroko oczy, nie rozumiejąc, jak ucieczka na piętro ma pomóc w powstrzymaniu umarłych przed rozszarpaniem bezbronnych obozowiczów. Postanowiła jednak posłuchać Hale'a, mimo braku jakiejkolwiek wyobraźni w tej kwestii. Z drugiej strony miała także nadzieję, że Malcolm i reszta jeszcze nie wyszli ze Wschodu i że nie są uwięzieni między obozami.
   Hale pobiegł za nimi, tupiąc głośno po drewnianych schodach, z których sypał się kurz przy każdym jego kroku. Alys stanęła z boku, obserwując Pierwszego Zwiadowcę w akcji. Jacob chyba zrozumiał, o co chodzi, bo od razu podbiegł do okien.
- Teraz masz szansę udowodnić mi, że masz cela - powiedział Hale, po czym poszedł za Jacobem i otworzył okna, wpuszczając przez nie świeżość do obozu. Jake przystąpił do obluzowania drewnianych desek, którymi były zabite z zewnątrz, po czym przywołał gestem swoją przyjaciółkę.
   Alys podeszła do niego zbyt spanikowana, by domyślić się, jaki mają plan. Spojrzała na Hale'a i nagle wszystko stało się jasne. Zwiadowca przyklęknął pod oknem, wziął swoją długą strzelbę i wepchnął jej koniec między krańce desek, celując w umarłych. Ich ryki pojawiały się i znikały jak echo puszczone w obieg.
   Jacob przyciągnął ją do siebie i przytknął usta do jej ucha, zanim zdołała mu się wyrwać.
- Celuj do tych bliższych, ja wezmę pod lupę tych pod ratuszem - wyszeptał. Alys skinęła niemo głową i zajęła tę samą pozycję co Hale, ale pod innym oknem. Jacob był tuż obok niej, tak że słyszała jego nierówny oddech.
   Jakby na sygnał oboje zaczęli strzelać, celując w umarłych. Pociski wylatywały i rozchodziły się w powietrzu wędrując do pozornych celów. Alys wystrzeliła trzy razy, zanim udało jej się trafić umarłego, mimo iż stał zaledwie dziesięć metrów od obozu. Jacob miał więcej szczęścia - jego pociski wylatywały rzadziej niż te od Alys, ale za to były bardziej celne. Dziewczyna otworzyła szeroko usta ze zdziwienia, widząc jak trzeci umarły pada po precyzyjnym strzale w głowę mimo tego, że znajdował się w odległości około trzydziestu metrów.
- Skup się, Alys - usłyszała spokojny szept Jacoba, który nie przerywał ani na moment w namierzaniu umarłych lufą swojego pistoletu.
   Zerknęła na niego tylko na sekundę i zauważyła, że pomimo wcześniejszych nerwów zdołał się uspokoić i wręcz odprężyć przy tej mozolnej robocie. Jego wzrok był skupiony na celu, a klatka piersiowa unosiła się i opadała swobodnie, jakby był na wakacjach a nie w trakcie bitwy o życie przyjaciela.
   Alys wróciła do strzałów, starając się doprowadzić swoje ciało do tego samego błogiego stanu. Celność, powtarzała sobie, wiedząc, że każdy nietrafiony pocisk zmniejsza ich zapasy oraz dozę cierpliwości umarłych. Nie byli aż tak głupi, żeby nie wiedzieć, że są na linii ostrzału. Jej strzelba wyrzuciła kolejne pięć pocisków, tym razem cztery trafione. Sięgnęła do kieszeni wyjmując pięć naboi i załadowała strzelbę wprawnym ruchem.
   Hale zerknął na nią tylko raz, po czym posłał po podłodze pas z całą serią naboi.
- Masz, powinny pasować - jego głos zagrzmiał wśród ciszy przerywanej jedynie oddalonymi krzykami umarłych i odgłosami wystrzału.
   Alys przyjęła je i załadowała jeszcze pięć - na wszelki wypadek. Zanim jednak zdołała się przyjrzeć, jakiś ruch po lewej stronie zwrócił jej uwagę. Spojrzała w kierunku Wschodu i zadrżała, widząc biegnących w stronę obozu Malcolma, Katelyn z Gabrielle na rękach i Maise, którzy poruszali się jak muchy tonące w smole. Za nic w świecie nie zdążyliby dobiec do Północy zanim umarli zdołaliby ich zauważyć.
- Hale, na dziesiątej! - krzyknęła, a Zwiadowca natychmiast porzucił swoje wcześniejsze miejsce i rzucił się w kierunku okna bliższemu Wschodowi. Alys tymczasem rozejrzała się po rynku i zliczyła około piętnastu umarłych, krążących po placu w rozsypce.
   Nie czekając na wsparcie Hale'a, który mocował się z deskami, klnąc pod nosem, strzeliła do najbliższego umarłego, wspomagając tym pracującego pieczołowicie Jacoba.
- Spróbuj zestrzelić tamtych dwóch najbliżej - rzuciła do przyjaciela tym samym przyciszonym głosem, którym on się z nią uprzednio kontaktował. Jacob skinął ledwie zauważalnie głową i wystrzelił dwa pociski - jeden trafiony.
   Malcolm zauważył zagrożenie jako pierwszy, bo ściągnął z pleców swoją strzelbę i wymierzył w najbliższego umarłego. Alys usłyszała cichy pisk, który zdołał dotrzeć do jej uszu i zobaczyła jak Gabrielle kurczy się w ramionach swojej siostry. Maise wyjęła z kieszeni nóż i zaczęła biec w stronę wrogów. Wszystko to wyglądało jak przeglądanie kliszy ze zdjęciami - na każdym z nich działa się inna, odmienna akcja trzymająca w napięciu.
   Hale'owi w końcu udało się uwolnić okno spod skrywających je desek i zaczął namierzać po kolei umarłych, pędzących w stronę obozowiczów. Alys zauważyła, że na jego plecach pojawiły się plamy potu, a ramiona zaczęły lekko drżeć. Nawet nie próbowała myśleć, co czuje Pierwszy Zwiadowca, widząc swoją ukochaną w pułapce zastawionej przez wątłe kreatury.
- Maise! - krzyknął i machnął ręką. - Weź je i uciekaj!
   Malcolm zerknął szybko w górę, ale pozostał niewzruszony, jakby poczuł, że Hale daje mu pełną odpowiedzialność za obronę kobiet. Maise nie ruszyła się ani o krok, czając się za plecami chłopaka z nożami w ręku. Hale zaklął pod nosem i skupił się znów na swoich ruchomych celach.
- Hale, mogę po nich pójść - zaproponowała Alys, przerywając na moment.
- Nie - zagrzmiał Niedźwiedź. - Strzelaj - warknął nieprzyjemnie, mimo iż jego kule przestawały trafiać w cele.
- Hale, są za blisko Malcolma... - krzyknął Jacob, otworzywszy szeroko swoje piwne oczy. Alys poczuła dreszcz na plecach na myśl, że nie będą w stanie obronić obozowiczów z tej odległości. Zapragnęła znów poprosić zwiadowcę o wyjście na zewnątrz, ale odrzuciła ten pomysł, widząc jak bardzo jest spięty.
- Muszą dać sobie radę z tymi najbliższymi. Strzelajcie do pozostałych. - powiedział, starając się zapanować nad głosem.
   Alys obserwowała jak Malcolm strzela do najbliższego umarłego, który podbiegł do niego niczym błyskawica. Drugi ryknął ociężale, gdy jego towarzysz padł i ruszył w stronę chłopaka w momencie, gdy ten przeładowywał broń, a Maise wyłoniła się zza jego pleców i rzuciła pierwszym nożem, trafiając umarłego w pierś. W ich stronę biegło jeszcze trzech. Dwóch dostrzegło strzały skierowane do nich z Północy i ukryli się za ratuszem. Alys zmarszczyła brwi.
- Oni myślą... - wyszeptała ze zdziwieniem. - Znaczy... Patrz, w pewnym sensie układają strategię.
   Jacob spojrzał na nią krótko bez wyrazu, po czym przeładował broń, tak że zastukała gniewnie.
- I to mnie właśnie martwi, Al - mruknął pod nosem i przymrużył jedno oko, celując do ukrytego za ścianą umarłego.
   Katelyn i Gabrielle podeszły bliżej Wschodu, by ukryć się przed hordą, gdy wtem zza obozu z bocznej uliczki wyleciało kolejnych pięciu umarłych, biegnących w kierunku ludzi na swoich brudnych, rozszarpanych nogach.
   Alys otworzyła szeroko oczy, a czas nagle zwolnił. Patrzyła na umarłych z szokiem, nie dowierzając w to, co widzi. Wystarczyła chwila, by poczuła całą wzbierającą w niej rozpacz i poczucie beznadziejności. Katelyn wrzasnęła potężnie, ochraniając Gabrielle własnym ciałem, a Maise i Malcolm obejrzeli się za siebie.
   W zwiadowczyni coś pękło, gdy zobaczyła jak umarły wpada na Katelyn, wgryzając się w jej ramię. Piski Gabrielle zagłuszyły wszystko, co słyszała z wyjątkiem bicia jej własnego serca. Podbiegła do Hale'a, odepchnęła starszego zwiadowcę i wcisnęła lufę swojej strzelby w szczelinę między deskami. Strzelała na oślep, wyrzucając ze strzelby falę kolejnych naboi, ale rzadko które trafiały w cel. Było po prostu za późno, by zrobić cokolwiek.
   Wzrok Alys zasnuł się łzami, a z jej gardła wydobył się stłumiony szloch. Próbowała zagłuszyć przeraźliwe piski odgłosem wystrzału, ale to nie pomagało. W końcu magazynek zdołał się opróżnić, a ona sama spróbowała go naładować nabojami leżącymi pod nogami Hale'a.
- Alys! - krzyknął zwiadowca, przywołując ją do porządku, ale Alys nie była sobą. Jej ręce drżały jak w spazmie, a usta nie odpowiadały na wezwanie przełożonego. - Alys, otrząśnij się!!
   Dziewczyna spróbowała załadować magazynek, ale ręce drżały jej tak bardzo, że naboje wypadły jej z rąk. Ciszę przerwał kolejny wrzask, tym razem urwany w połowie. Ich ton doszedł do najwyższych tonacji, a potem zniknął, niczym dym rozpływający się w powietrzu. Mimo to Alys cały czas słyszała ich głosy - dziewczęce, niewinne głosy błagające o pomoc. Głowę przeszywały jej wrzaski umarłych, zbyt odległe, zbyt bezwartościowe. Ostatnie dwie dusze, które nigdy nie zabiły człowieka, które nawet nie zabiły umarłego, odeszły w niepamięć jak dym.
- Alys! - krzyczał ktoś, ale jej ciało było obezwładnione przez wstrząsy. - Alys, do cholery!
   Oczy zaszkliły się kolejnymi łzami, a ona zapomniała o tym, gdzie i po co się znajduje. Zapomniała o Malcolmie i Maise, którym wciąż groziło niebezpieczeństwo.
- Leć na dół i poleć im otworzyć drzwi - zagrzmiał głos Hale'a, który zdołał nieco orzeźwić pogrążony w szoku umysł Alys. Dziewczyna przetarła oczy i zobaczyła plecy Jacoba znikającego na schodach. Jego ciężkie kroki odbijały się echem, aż w końcu zniknęły.
   Hale klęczał obok niej, jakby zrezygnował z dalszego ostrzału. Podparł się na strzelbie i przyglądał się dziewczynie z troską wypisaną na twarzy. Alys nie potrafiła się ruszyć z miejsca, bo wciąż miała przed oczami krew. Krew. Wielką plamę krwi.
- Alys, musisz być silna - wyszeptał, kładąc rękę na jej ramieniu. - Słyszysz mnie?
   Zwiadowczyni ukryła twarz w dłonie i rozpłakała się otwarcie. Nie miała sił udawać tę twardą, niezwyciężoną Alys, która przed chwilą widziała jak umarli rozszarpują jej przyjaciółki na strzępy. Widziała już śmierć, ocierała się o nią. Przecież przeżyła walkę w parku, wokół niej ginęli mężczyźni i chłopcy, słowem ludzie, którzy zaznali w życiu wiele cierpienia i musieli walczyć, by stworzyć sobie lepsze jutro. To, co zobaczyła dziś, zdołało przebić te wszystkie zgony, jakie doświadczała. Miała przed oczami uśmiechniętą twarzyczkę Gabrielle - dziewczynki zmagającej się z genetyczną chorobą oraz łagodny i pełen spokoju obraz jej starszej siostry.
- Alys, spójrz mi w oczy - rzekł spokojnie Hale. Jego głos poniekąd niósł ulgę. Alys słyszała w nim dominację i rozwagę, której teraz potrzebowała. Nie potrafiła jednak zapanować nad własnym ciałem, które buntowało się bardziej niż kiedykolwiek. - Jesteś silna. Dasz sobie radę. Nie poddawaj się.
- Elle... - jęknęła Alys, a jej policzki zalały nowe łzy. - Kate...
- Ciii - Hale wyglądał na równie wstrząśniętego, jakby dopiero w trakcie nieobecności Jacoba objawiła się jego wrażliwość. - Już nie cierpią, Alys. Są daleko stąd.
   Dziewczyna skinęła głową bezgłośnie, ale wcale nie pogodziła się z tą myślą. Nie wyobrażała sobie żadnego życia pośmiertnego, a jeżeli istniało, musiało być tak straszne jak los umarłych. Skoro los tchnął w martwe ciała nowe postaci, to równie dobrze mógł krzywdzić opuszczone dusze.
- Dasz radę wstać? - zapytał ją Hale, stając nad nią. Światło padło na jego mocno zarysowaną twarz, oświetlając czarną brodę. Alys ponownie przytaknęła głową i chwyciła dłoń zwiadowcy, który pomógł jej wstać.
   Mimo drżenia nóg, doczłapała się do schodów i zaczęła po nich schodzić, powtarzając w myślach słowa Niedźwiedzia. Nie cierpią. Są daleko stąd. Zeszła na parter, gdzie zebrali się wszyscy obecni w obozie. Przy zamkniętych drzwiach stali Malcolm i Maise - cali zdyszani i przerażeni. Maise zaczęła opowiadać, co się stało na rynku, a jej głos brzmiał bardzo niepewnie, co było zupełnie nie podobne do przywódczyni Północy. Malcolm odłożył na bok broń i usiadł bezpośrednio na podłodze, ukrywając twarz w dłoniach. Alys nie potrafiła określić, czy płacze, czy może stara się zmusić do odprężenia swoje zmęczone tym przeraźliwym widokiem oczy.
   Alys przeszła między ludźmi, czując jak wszystkie zasłyszane przez nią słowa gubią się w jej głowie. Nie potrafiła wypatrzeć Jacoba i nawet nie próbowała. W tej chwili jej przyjaciel był ostatnim, o kim mogłaby pomyśleć. Obozowicze rozstępowali się przed nią, po czym skupiali z powrotem swoją uwagę na Maise. Alys miała wrażenie, że słyszy szloch Scottów, a przynajmniej tej części ich rodziny, która dowiedziała się o śmierci ich dwóch córek. Zwiadowczyni poczuła żal - w ciągu tygodnia stracili trójkę dzieci.
   Doczłapała się do swojego mieszkania i padła na łóżko, zbyt wyczerpana, by mieć ochotę na cokolwiek innego. Z chwilą, gdy jej twarz została zakryta przed światem zewnętrznym, dziewczyna dała wyraz swoim emocjom i na nowo pogrążyła się w wszechogarniającej rozpaczy.