piątek, 29 lipca 2016

Trunek

   Jacob zmienił swoje zachowanie po ostatniej rozmowie z Alys. Stał się bardziej miły wobec niej i częściej spędzał z nią czas. Alys odczuła to jako ulgę, w końcu nie lubiła kłótni z przyjacielem, na dodatek takich, które brały się z błahego powodu.
   Dziewczyna postanowiła zająć się czymkolwiek, co pomogłoby jej nieco orzeźwić umysł po ostatnich odkryciach. Potrzebowała poukładać sobie wszystko w głowie, a nie było to niestety proste. Próbowała logicznie wytłumaczyć istnienie kreatur, które niegdyś były ludźmi. Osobiście nie wierzyła w nic. Ani w reinkarnację, ani w zbawienie. Jeśli to drugie miałoby być prawdą, to chyba nie o takie zbawienie chodziło Temu na górze. Więc co się stało, że ciała nie mające żadnej styczności z życiem, będące jedynie pyłem z sentencji "Z prochu powstałeś...", odzyskały część swojej realnej przeszłości? Była jednak pewna, że nie miały duszy. Poznała już umarłych, a one nie miały zielonego pojęcia, co robią, ani czym są. Zbierały się w gromady, ale nie posiadały innego celu niż destrukcja. Alys często zastanawiała się, czy sprawiało im to przyjemność. Czy rozszarpywanie żywego człowieka na części, rujnowanie rodzin, odbieranie nadziei dawała im coś na kształt poczucia spełnienia.
   Od rana starała się zająć sobie czas. Wpierw pomogła Gwen szykować obiad i pokroiła warzywa przyniesione z piwnic. Zatęchłe, śmierdzące wilgocią piwnice były jedynym miejscem, w którym jedzenie mogło przetrwać. Alys nie wiedziała, skąd obozowicze nabrali wszelkich warzyw i upraw do ciemnych magazynów, ale domyśliła się, że co pewien czas musieli uzupełniać te zapasy. Mogła się jedynie domyślać, że istniała jeszcze druga grupa, poza Zwiadowcami, której zadaniem było prześlizgnięcie się przez bramy miasta i nazbieranie rosnących wkoło drobnych owoców i dzikich warzyw. Miało to jednak niewiele wspólnego z prawdą, bo przebywanie poza miastem było o wiele razy bardziej niebezpieczne niż skrywanie się w murach.
- Rzadko kiedy mi pomagasz, Alys - zauważyła Gwen, ocierając nadgarstkiem spocone czoło. Obie ślęczały nad zapełnionym do połowy koszem z obierkami, oczyszczając jarzyny na zupę. Alys wzruszyła ramionami.
- Po prostu nie chcę siedzieć bezczynnie - odpowiedziała zamiast tego, wrzucając obraną marchewkę do miski wypełnionej wodą.
   Gwen przez pewien czas milczała, a na jej pyzatych policzkach wystąpiły rumieńce zmęczenia.
- Wróciłaś jakaś inna po tych zwiadach - powiedziała beznamiętnie, jakby opowiadała o czymś zwyczajnym.
- Tak? - spytała Alys równie obojętnym tonem. Nigdy nie rozmawiała z kucharką dłużej niż to konieczne, choć przecież widywały się codziennie.
   Dziewczyna miała wyjątkowo dobry humor. Nie przeszkadzały jej ani umorusane dłonie, ani mroczna cisza, panująca w Północy odkąd się pojawiła. Przeczuwała, że był to niemały szok dla reszty obozowiczów, a już zwłaszcza dla Maise.
- Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że zapoznałaś tam sobie jakiegoś chłopaka - zaśmiała się kucharka, a Alys zawtórowała jej dźwięcznym śmiechem. Rzeczywiście było mało prawdopodobne, by Alys zainteresowała się chłopcami. Nie to, że jej nie pociągali. Po prostu miała zbyt buntowniczy charakter i wątpiłaby, by któryś z nią wytrzymał. Poza tym w Północy nie było zbyt wielu chłopców wartych uwagi, a nawet jeśliby takiego znalazła, to potraktowałaby go jak brata. W obozach wszyscy traktowali się jak rodzina. Może to dlatego z roku na rok rodziło się coraz mniej dzieci, a może dochodziła do tego beznadziejność ich codziennego życia i brak perspektyw na wychowywanie.
   Alys już miała odpowiedzieć kobiecie, gdy wtem usłyszała ciężkie kroki w progu ich skromnej stołówki. Obróciła się w tamtym kierunku i ujrzała Hale'a, rozglądającego się dokoła, niczym dumny Cezar podziwiający podbite krainy. Z dnia na dzień jego kruczoczarna broda stawała się dłuższa i gęstsza niczym nieprzebrany las. Hale nabrał zwyczaju drapania jej, gdy się uporczywie nad czymś zastanawiał. Tak też było i w tym momencie.
- Potrzebujesz czegoś, Hale? - zapytała go Gwen, odbierając Alys miskę z obranymi warzywami i stawiając ją na kuchni. Alys pozbyła się poszarzałego fartucha zawiązanego wokół jej talii i zawiesiła go pospiesznie na wieszaku w kącie kuchni.
   Każdy z obozowiczów w otoczeniu Hale'a chodził jak w zegarku. Alys domyślała się, że chodzi tu nie tylko o szczery szacunek wobec byłego żołnierza i obecnego Pierwszego Zwiadowcy, ale przede wszystkim o to, że to Hale był prawdziwym przywódcą, nie jego partnerka. Maise doglądała większości spraw, na które Hale nie zwracał uwagi, ale Alys przeczuwała, że gdyby kobieta znalazła się w tarapatach, zostawiłaby wszystkich obozowiczów tylko po to, by ochronić samą siebie. Inni również to wiedzieli, stąd to chłodne traktowanie kobiety.
- Alys, mógłbym z tobą porozmawiać? - zapytał bez jakiegokolwiek przywitania się. Zresztą pewnie i tak już widział się z Gwen. Zwiadowczyni skinęła głową i umyła spiesznie dłonie pod zlewem. Otarła je o swoje nowe, czarne spodnie z lycry i ruszyła za Halem, opuszczając w pośpiechu kuchnię. Z jednej strony czuła dreszcz ekscytacji na myśl o rozmowie, z drugiej jednak bała się jej, jakby coś przeskrobała. W sumie to nie ona, lecz Malcolm i Jacob powinni się obawiać, to oni zignorowali zakazy.
   Zanim Alys opuściła stołówkę, Gwen podziękowała jej, uśmiechając się do dziewczyny z przyjazną miną i wróciła do swoich garnków. Hale wspiął się na piętro po starych, drewnianych schodach i zatrzymał się przed pierwszymi drzwiami. Alys cofnęła się o krok, wiedząc dobrze, że ten pokój należał również do jego partnerki.
- Maise nie będzie się gniewać? - spytała. Swoją drogą nieco zazdrościła mieszkającym na pierwszym piętrze, którzy załapali się na własne pokoje. Byli to pierwsi obozowicze i dotarli tu od razu po pojawieniu się umarłych. Dlatego to jej przypadło jedno łóżko na dole tuż obok jej rówieśników. W sumie mogła gorzej wylądować. Ona chociaż załapała się do jednego z większych obozów - inni nie mieli tyle szczęścia. Północ nie mogła pomieścić już ani jednej dodatkowej osoby, dlatego pozostali musieli szukać schronienia w innych obozach a z tego, co pamiętała Alys, były dwie rodziny, dla których nie starczyło miejsca w Północy.
- Skąd - Hale otworzył drzwi i zaprosił ją do środka. - A zresztą, nawet jeśliby miała, to i tak jej dzisiaj nie ma. Poszła z Rosalią do Wschodu zanieść naboje, bo Adrie potrzebował ich dla swoich zwiadowców. - powiedział zwiadowca, a Alys zrozumiała z tego tyle, że prawdopodobnie Adrie był przywódcą Wschodu, albo chociaż Pierwszym Zwiadowcą pokroju Hale'a.
   Alys weszła nieśmiało do środka, rozglądając się ze skrywaną ciekawością. Pokój wydawał się wystarczająco duży dla dwóch osób, ale nie nadzwyczajny, jakby gospodarze nie lubili wielkich przestrzeni. O dziwo większość pomieszczenia stanowiły książki i to nie byle jakie, ale te oprawione w skóry. Maise musiała być sporą miłośniczką literatury, albo dbała o to, by wiedza nie zaginęła ze społeczeństwem Przystani.
   Hale przystanął przed jednym z regałów i otworzył barek malutkim kluczykiem, skrywanym w jego kieszeni w kraciastej koszuli. Alys patrzyła jak wyciąga szklaną butelkę z czerwonawą cieczą i dwa kryształowe kieliszki zachowane w bardzo dobrym stanie.
- O nie, dziękuję, nie piję - odezwała się nieśmiało, a Hale spojrzał na nią rozbawiony.
- Nigdy nie piłaś? - zapytał, a Alys wzruszyła ramionami. Miała siedemnaście lat, a świat który znała dzielił się na dwie grupy: na tych, którzy nie widzieli sensu w życiu i poddawali się uzależnieniom oraz na tych, którzy chcieli przeciwdziałać wiszącej nad nimi grozie. Ona należała do tej drugiej grupy. Hale spoważniał, odkręcając butelkę. - Mamy za co pić, Alys. W końcu los czwórki moich ludzi został już przesądzony, więc możemy albo nad nimi płakać, albo wypić za ich dusze i ruszyć dalej.
   Alys zawahała się przez chwilę, zastanawiając się, czy właśnie tego nauczono go w wojsku. W końcu jako żołnierz, musiał być przyzwyczajony do śmierci kompanów. Usiadła na jednym z dwóch prostych krzeseł i nachyliła się nad okrągłym stolikiem.
- Wybieram tę drugą opcję - wyznała szczerze, markotniejąc. Przypomniała sobie o bracie Gabrielle i o słowach Williama. Mogła uratować komuś życie, ale była za słaba, by to zrobić. Ledwie zdołała zachować własne, znikając wtedy z rzecznej toni.
   Hale podał jej kieliszek i usiadł naprzeciw.
- Za Stewarda, Ricka, Remusa i Jacka - powiedział poważnie, unosząc swój kieliszek. Alys postąpiła tak samo, patrząc w jego czarne oczy z odwagą. Przypomniała sobie, że rzeczywiście, brat Gabrielle musiał mieć na imię Jack i nawet zdołała odnowić w myślach jego młodą, pełną rumieńców twarz. - Oby znaleźli bezpieczeństwo tam, gdzie teraz się znajdują.
   Alys skinęła i uniosła do ust swój kieliszek. Płyn miał gorzki smak, a gdy znalazł się w jej gardle zamienił je w istne piekło. Zamrugała gwałtownie, czując, że łzy napływają jej do oczu, jakby chciały ugasić pożar na języku.
- Co to za draństwo - mruknęła, krzywiąc się na przypomnienie tego smaku. Hale zaśmiał się wesoło. Nie wyglądał, jakby miał szczególne problemy z przełknięciem tajemniczego specyfiku.
- Sam je robiłem - pochwalił się dumny. Alys spojrzała na niego błagalnie, jakby żałowała, że w ogóle spróbowała dzieła Hale'a. Musiała jednak przyznać, że jego działanie było błyskawiczne i już zaczynała odczuwać rozluźnienie, jakby alkohol dał jej to samo, co długi masaż.
- Muszę przyznać, że talentów ci nie brakuje - powiedziała, po czym parsknęła śmiechem, widząc minę Hale'a.
   Mężczyzna patrzył na nią z nutą podziwu, jakby wciąż nie dowierzał, że przeżyła sama poza obozem. Dotychczas rzadko kto w ogóle miał chęć opuszczać swoje bezpieczne gniazdko, niezależnie czy był to obóz czy własny dom. Alys należała do tych ciekawych osób, które potrafiły postawić wszystko na jedną szalę, bez względu na to, jak duże było ryzyko. Nie miała rodziny, którą mogłaby się opiekować, a jej przyjaciele byli tak zaznajomieni z pojęciem śmierci, że na pewno z dystansem przyjęliby wieść o jej śmierci. Poza tym każdego dnia ginęły tysiące osób, które właśnie postanowiły zostać w tych swoich gniazdkach, a Alys wierzyła, że wybicie się od statystyki da jej moc oszukania przeznaczenia.
- Postawmy sprawę jasno - powiedział Hale, dolewając swojego bimbru do kieliszków. Alys nie zareagowała, powoli przyzwyczajając się do błogiego poczucia w umyśle. - Te zwiady nie należały do udanych, skoro ponieśliśmy straty i nie zdołaliśmy nic znaleźć. Dlatego Maise poszła pogadać z pozostałymi, żebyśmy połączyli nasze siły i wspólnie wyruszyli na dłuższą wyprawę. Możliwe, że nie będzie łatwo, ale im nas będzie więcej, tym lepiej. W końcu umarli nie są tacy głupi, by ładować się w zasadzkę.
- Połączone siły Zwiadowców z czterech obozów? - zapytała Alys, opróżniając swój kieliszek. Gorycz dawała jej odwagę, ale ku jej zdziwieniu nie pozbywała jej logicznego myślenia, wręcz przeciwnie, zaczęła szukać pomysłów tam, gdzie do tej pory się nie zapuszczała. - Może się udać. Tym bardziej, że umarli przy większej liczbie ludzi zaczynają wariować.
   Hale wyprostował się nagle na krześle, wpatrując się w nią z zaskoczeniem. Jego czarna broda zadrżała nad czerwoną koszulą, powodując ostry kontrast.
- Co masz na myśli? - spytał. Alys wzruszyła ramionami.
- Wtedy w parku zaatakowali tylko mnie i Jacoba. - zaczęła obojętnie. - Nie wiem jak, ale albo zastawili pułapkę, gdy byliśmy jeszcze w tej kawiarni, albo po prostu weszliśmy w gniazdo żmij. Musieli być pewni wygranej, skoro była nas tylko dwójka. - Hale słuchał jej uważnie, jakby
oczekiwał, że umysł siedemnastolatki przebije jego własny. - Ale kiedy pojawili się pozostali zwiadowcy, wpadli w jakiś trans. Atakowali wszystko, co się rusza, nawet siebie. - zaczynała sobie przypominać wszystkie szczegóły, jakby alkohol odsłonił przed nią coś, co skrywała wcześniej jej rozwaga.
   Hale kiwnął głową, nie spuszczając z niej oka ani na jedną chwilę. Alys pomyślała, że może sobie z niej kpi, ale jego mina nie wskazywała na nic z tych rzeczy. Był po prostu szczerze zainteresowany tematem. Podrapał się po swojej brodzie, przymykając lekko oczy, jako że za dziewczyną znajdowało się okno, skrywające dzienne słońce.
- Czyli twierdzisz, że większa liczba zwiadowców załatwi sprawę? - zapytał ją, jakby oczekiwał, że Alys zaplanuje całe zwiady. Nie była żołnierzem, a zwiadowczynią została dopiero kilka dni temu, ale alkohol w połączeniu z jej krzyczącą wewnątrz intuicją sprawiał, że nikt nie zdołałby jej teraz uciszyć.
- Nie - odparła, opróżniając kieliszek z resztki płynu. - Twierdzę, że jest szansa, że umarli staną się wrogami samych siebie.
   Hale nie odzywał się dłuższy moment, wpatrując się w stolik między nimi. Alys czuła ciepło rozchodzące się po jej plecach, gdy promienie słońca ogrzewały jej ciało, niczym troskliwa matka. Ta sama matka przyniosła im głód, choroby i umarłych, więc jakby nie patrzeć, Alys nie powinna tak uprzejmie przyjmować jej prezentu.
   Zwiadowca jednak wyrwał się ze swoich myśli i znów otworzył swój czerwony trunek, nalewając go do kieliszka dziewczyny.
- Alys, powiem ci szczerze, że nie sądziłem, że dasz sobie radę na zwiadach. Dałbym sobie łeb uciąć, że wróciłabyś do Północy ze łzami w oczach i nigdy więcej nie chciałabyś usłyszeć o kolejnym wyjściu - wyznał Hale. Jego wzrok zaczynał się nieco gubić na twarzy Alys.
- No to musiałeś się zdziwić - mruknęła zwiadowczyni, opierając łokcie na blacie stolika. Dobrze dogadywała się z Halem. Był prostym człowiekiem i nie próbował nikogo oszukiwać. I tak byli w koszmarnym położeniu, więc po co udawać? Właśnie takich ludzi szanowała, dlatego rozmowa z nim sprawiała jej przyjemność.
- Chcę, żebyś na następnych zwiadach była w mojej małej kompanii - powiedział wprost, unosząc kieliszek. Alys otworzyła szeroko oczy. Może powieki zaczynały jej powoli ciążyć, ale jednak słyszała całkiem nieźle. Nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. - Maise widzi w tobie problem - kontynuował mężczyzna. - Ja widzę spory potencjał. Jeśli zgodzisz się pójść na następne zwiady, dopilnuję byś znalazła się bezpośrednio pod moją ręką.
   Alys uśmiechnęła się i odsunęła lekko szklaną butelkę, jednak zrobiła to nieco za mocno i alkohol prawie spadł na ziemię.
- Lepiej nie pij więcej, Hale - odezwała się i obaj zaczęli się śmiać. Czuła, że powoli zaczyna przeginać, ale humor zwiadowcy wskazywał na co innego.
- Mówię poważnie - odparł, jednak nie wyzbył się uśmiechu ze swojej twardej twarzy. - Rozmawiałem wcześniej z Jacobem i Malcolmem i słyszałem o tym całym dochodzeniu. Powiedz mi, zdołałaś się czegokolwiek dowiedzieć?
   Alys nagle wytrzeźwiała, jakby myśl o całej tej sytuacji i wizycie w Zachodzie podziałała na nią jak kubeł lodowatej wody. Nie sądziła, że któryś ze zwiadowców zdoła ją zdradzić, a już na pewno nie jej przyjaciele. Z drugiej jednak strony byli w nieciekawej sytuacji, a Hale był ich przełożonym, więc nie mieli zbytnio wyboru - musieli wyznać, co robili przez te dwa dni, w trakcie których odwrócili się od obozowiczów. Alys zastanawiała się też, jaką karę przydzieli im Hale za niesubordynację.
- Nie uwierzysz mi, Hale - powiedziała, patrząc na niego niepewnie. Zwiadowca ponownie nalał im do kieliszków. Alys straciła już rachubę, który raz to robił.
- Postaram się - odpowiedział, zakręcając butelkę. - Jakby nie było, doświadczyłem już wielu niespodziewanych rzeczy. Zabijałem ludzi, a teraz przyszło mi zabijać ich drugi raz. Nie myślisz, że to żałosne? Odwalać tę samą robotę? Czuję się jak cholerny Syzyf...
   Alys w ostatniej chwili powstrzymała się, by nie wybuchnąć śmiechem. Rzeczywiście, ich sytuacja wyglądała tak słabo, że mogli albo płakać, albo pić. Coraz bardziej zaczynała lubić Hale'a, bo coraz bardziej przypominał jej własnego ojca. Miał te same, czarne dowcipy i charakter, którego nie stępiłaby żadna norma.
   Pod wpływem ciekawości Zwiadowcy i jego trunku, wyzbyła się z resztek wątpliwości i opowiedziała mu wszystko, czego się dowiedziała, poczynając od mieszkania Jessela, do rozmowy z Jacobem w Północy, podczas której chłopak wyjawił jej swoje domysły co do choroby Gabrielle. Hale wpatrywał się w nią z zainteresowaniem, choć ani razu nie wyglądał na zaskoczonego. Alys domyślała się, że gdyby ktoś teraz wszedł do pomieszczenia, zauważyłby jej dziwne zachowanie spowodowane alkoholem, nie wypieki na twarzy Hale'a i jego rozbiegane oczy. Swoją drogą zastanawiała się, na czym polega różnica w jej zachowaniu teraz. Sama nie odczuwała, by istotnie w czymkolwiek się zmieniła, choć czuła się dużo bardziej rozluźniona niż była przedtem.
   Gdy skończyła, opróżniła kolejny kieliszek, zastanawiając się nad tym, jak zejdzie na dół po schodach i czy dostanie się do swojego łózka. Słońce znajdowało się dużo niżej, jakby ta rozmowa zajęła im całe wieki. Alys czuła, że chyba straciła poczucie czasu i żałowała, że spędziła go tutaj na rozmowie, zamiast na pracy. Mogła pomóc wielu osobom w Północy, zamiast popijać bimber z Pierwszym Zwiadowcą.
- Może cię to zdziwi, ale ja ci wierzę - powiedział po dłuższej chwili Hale, patrząc jej w oczy z powagą. - Wierzę, że te cholerne gadziny nie wzięły się znikąd i że coś je musiało stworzyć. Nasz gatunek przecież też nie wziął się z przypadku. Poza tym daty się zgadzają. Myślę, że po prostu większość z nas jest bardziej skłonna uwierzyć w bajeczkę o jakiś bakteriach żyjących w glebie, które pomagają powstać umarłym albo o wirusie, rozprzestrzeniającym się po trupach jak po ludziach. To śmieszne. To tak, jakby wciąż wierzyć w świętego Mikołaja, albo we Wróżkę Zębuszkę.
   Alys uśmiechnęła się słabo, rysując paznokciem linię na blacie stołu. Czuła ulgę, że Hale jej uwierzył, tym bardziej, że żywiła wobec niego coraz większy szacunek.
- Masz dowody - powtórzył Zwiadowca wyraźniej, jakby Alys przekonała go swoim zachowaniem, że twierdzi inaczej. - Jeśli tylko znalazłabyś sposób, w jaki moglibyśmy zniszczyć umarłych...
- Właśnie nie wiem, jak to zrobić - warknęła Alys, zapominając nagle, że rozmawia ze starszą od siebie osobą. Wypełniła swój cel, ale nie dało jej to zupełnie nic poza zaspokojeniem ciekawości. Co z tego, że te cholerne stwory wzięły się ze słońca? Co dała jej ta informacja? - Całe te dwa dni poszukiwania nie dały zupełnie nic, Hale. Nie wiem, po co w ogóle to robiłam...
   Mężczyzna wyprostował się i wygładził dłonią swoją czarną brodę, niczym wiekowy starzec, nie osoba w pełni sił.
- Alys, - powiedział zaczepnie, patrząc jej z determinacją w oczy. - Nie chcę mieć cię przy sobie, bo dobrze strzelasz i zachowujesz zimną krew w kłopotliwych sytuacjach. Co druga osoba z nas potrafi to zrobić. Jak myślisz, co odróżnia cię od reszty?
   Alys zatkało. Nie spodziewała się tego typu odpowiedzi. Wiedziała, że ma za długi język i że bez problemu wyraża swoją opinię, kiedy tylko ma na to ochotę. Nie pojmowała jednak, co odróżnia ją od obozowiczów, od ludzi, którzy stracili rodziny, którzy przeżyli w swoim życiu piekło.
- Ty, Alys, nie chcesz tak skończyć - odpowiedział za nią Hale, patrząc jej w oczy spod zmarszczonych brwi. - Nie chcesz siedzieć w tych obozach i udawać, że wszystko jest takie, jak być powinno. To nie jest normalne, że ludzie uciekają ze swoich domów, ratując wszelkie dobytki. Ty to wiesz i ja to wiem. Ani Maise, ani Jacob, ani ktokolwiek z nas nie podziela naszego zdania. Dlatego są Zwiadowcy. Nie, żeby zbierać żarcie i mordować, co popadnie. Jesteśmy tu, by znaleźć klucz do rozwiązania tego problemu. Jesteś ze mną, Alys? - zapytał, unosząc swój napełniony kieliszek. Dopiero teraz dziewczyna spostrzegła, że jej własny też jest już pełen. Nie do końca ogarniała to, co działo się wokół niej.
   Uniosła jednak dumnie swój kieliszek, jakby nie chciała pokazać przy Hale'u swojej słabości.
- Zawsze i wszędzie, Zwiadowco. - odparła i przechyliła szklane naczynko wprost do swojego gardła.
   Nagle drzwi otworzyły się, a w progu stanęła znajoma postać. Alys wiedziała, że to Jacob, nawet, jeśli jego twarz się nieco rozmywała. Poznała go po silnie zbudowanej sylwetce i wzroście, którym nie każdy mógł się pochwalić w Przystani.
   Spojrzał z lekkim zdziwieniem na dwójkę zwiadowców i skinął głową w kierunku Hale'a na znak szacunku. Jego ciemne włosy były gładko zaczesane, jakby szykował się do wyjścia. Alys odstawiła swój kieliszek na bok, jakby chciała udać przed przyjacielem, że wcale nie piła.
- Można przeszkodzić? - spytał cicho niskim głosem. Hale pokiwał głową, odstawiając kieliszek obok siebie.
- Pewnie, Jake. Wiesz, że zawsze jesteś mile widziany - powiedział Hale, wstając. Jednak zaraz lekko się zachwiał i złapał się stolika, omal nie ciągnąc go za sobą. Jacob zauważył to i podbiegł do swojego przełożonego, by mu pomóc. - Nie trzeba, nie trzeba - mruknął, machając ręką. Alys cały czas siedziała w miejscu, choć czuła, że jej czas odwiedził właśnie minął. Powinna odpocząć, skoro mieli ruszyć niebawem na zwiady.
   Wstała z miejsca i ruszyła w kierunku drzwi nieco zachwianym krokiem. Podłoga zdawała jej się dziwnie osuwać, a ona nie potrafiła zachować pionu, jakby znajdowała się w wirniku pralki. Jacob chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie, zanim przeszła choć kilka metrów.
- Dziękuję za wszystko, Hale - odezwała się Alys, uśmiechając się do zwiadowcy, który siedział na łóżku, spoglądając w podłogę. Jacob również się pożegnał, biorąc dziewczynę pod ramię, by nie upadła.
- Nie ma za co, Al - odpowiedział Hale, używając tego samego skrótu, co Jacob. - Pamiętaj, co ci powiedziałem.
   Drzwi się zamknęły, bo Jacob starał się ją jak najszybciej wyprowadzić z pokoju Hale'a i Maise. Alys nie myślała rozważnie, ale wpadła jej do głowy myśl, że nie robi tego przypadkiem. Możliwe, że Maise wróciła do Północy, dlatego chciał ją najszybciej zabrać z pierwszego piętra obozu, byleby Maise nie zobaczyła, w jakim jest stanie. Pewnie nie byłaby zadowolona, gdyby uznała, że Alys piła z jej partnerem.
- Będę pamiętać - wyszeptała Alys, choć Hale nie mógł jej już usłyszeć przez zamknięte drzwi. Jacob położył jej ręce na ramionach i spojrzał w oczy.
- Nie przeholowałaś, Alys? - zapytał, a dziewczyna pokręciła głową. - Co ci odbiło, żeby pić z Hale'm? Jest dwa razy większy i wypił w życiu dużo więcej niż ty.
- Skąd wiesz, że piłam? - spytała go Alys, a Jacob pokręcił głową z pobłażaniem. Dziewczyna w głębi duszy zdawała sobie sprawę, że przegięła, ale wolała udać twardszą niż jest.
- Cholera, Alys - westchnął Jacob i wziął ją ostrożnie na ręce. - Ciesz się, że Maise do tej pory nie wróciła. Urwałaby się głowę, wiesz o tym?
   Alys mruknęła coś pod nosem i wtuliła się w szyję Jacoba, podczas gdy chłopak znosił ją po schodach. Jego skóra miała w sobie przyjemne ciepło, a Alys odczuwała teraz zimno i gorąc na przemian, jak w jakimś chorym kole fortuny.
   Zamknęła oczy, czując szybkie kroki Jacoba, gdy chłopak niósł ją na rekach przez szeregi mieszkanek do jej własnego łózka. Widziała świece na stolikach nocnych, jasne światełka, które przemykały się pod jej powiekami. Dopiero teraz zrozumiała, że nastała noc, choć przecież wcześniej zmiana pory dnia dawała o sobie znać i to wielokrotnie.
   Jacob położył ją w końcu na jakimś miękkim materiale, jednocześnie puszczając ze swoich ciepłych ramion. Alys uchyliła powieki i zobaczyła kilka świec stojących na szafkach nocnych, które bardzo często składały się z ponakładanych na siebie walizek. Całej trójki sąsiedniego rodzeństwa łącznie z Malcolmem nie było, jakby rozmyli się w powietrzu.
   Alys szumiało w głowie tak bardzo, że miała wrażenie, jakby w jej umyśle zaroiło się istne morze pszczół. Położyła głowę na poduszce, patrząc w oczy swojemu przyjacielowi.
- Zostaniesz ze mną? - spytała cicho, a Jacob zmarszczył brwi. Alys znała go tak dobrze, że potrafiła sobie wyobrazić zdziwienie na jego twarzy.
- Jasne. Powiedz mi tylko, dlaczego Hale cię wezwał, dobrze? - dopytywał się. Alys pokręciła głową. Po co Jacob ją przepytywał? Wyczuła w jego głosie napięcie, jakby obawiał się, że poza alkoholem Alys zażywała coś jeszcze.
- Chciał porozmawiać - odparła Alys zmęczonym głosem. Powieki same jej się zamykały. Jacob nachylił się bliżej, by usłyszeć jej słowa.
- O czym?
   Alys otworzyła oczy i spojrzała na niego. Jej rozmyty wzrok stał się nagle dużo bardziej wyraźny, jakby alkohol zmniejszył nagle swój wpływ na jej zachowanie. Ciemne oczy Jake'a pojaśniały nagle w świetle świec stojących obok na stoliku nocnym, a Alys poczuła, że chce zapamiętać to spojrzenie na długo.
- Alys... - zaczął jeszcze raz Jacob, chcąc zadać jej to samo pytanie, ale zwiadowczyni wspięła się nagle na łokciach i pocałowała go.
   Świadomość umysłu zgasła nagle, jak zgaszony płomyk świecy. Czuła dotyk na ustach, ale coraz swobodniejszy, coraz słabszy. Światła również stały się słabsze, jakby świat wokół niej nagle zamarł. Cokolwiek działo się na zewnątrz jej ciała, przestało już istnieć, a ją samą pochłonął kojący sen, dodający jej ulgi.