czwartek, 23 czerwca 2016

Powrót

   Alys wyszła z pokoju Huggens, czując, jakby jej umysł zmienił się w istny rój brzęczących pszczół. Wszystkie myśli wirowały w jej głowie, nie pozwalając się skupić, a ona sama miała tylko nadzieję, że uda jej się zakryć nerwowe drganie dłoni przed przyjaciółmi.
   Znalazła jednak tylko Jacoba, który stał naprzeciw drzwi do pokoju staruszki, opierając się plecami o ścianę. Alys od razu poczuła, że jest spięty, jakby wysyłał jej aurę, którą bez problemu odszyfrowała. Pomyślała, że musi mieć to związek z nieobecnością Malcolma.
- Było warto? - spytał niemal ze złością, jakby miał jej za złe, że zamiast do Północy, zaciągnęła ich do Zachodu. Alys wiedziała, że Malcolm pewnie usprawiedliwiałby podły humor swojego przyjaciela nieprzespaną nocą, którą spędził na warcie.
   Zmarszczyła brwi i rozejrzała się, ale korytarz nadal był pusty bez ani jednego przechodnia. Dziwiło ją to, w końcu było południe, a obozowicze na pewno mieli mnóstwo prac do wykonania i z pewnością nie siedzieli w swoich smutnych, klaustrofobicznych pokoikach. Nawet Lisa miała swoje obowiązki, czym się wymigała od oprowadzania swoich gości.
- Gdzie Malcolm? - zapytała Alys, ale w chwili, gdy pomyślała o Lisie, nagle to pytanie przestało wymagać odpowiedzi. Potrafiła dodać do siebie fakty i już wiedziała, co się wydarzyło podczas jej nieobecności.
- Zgadnij - burknął Jacob i ruszył wolnym krokiem w kierunku schodów. Słońce zaglądało przez jedyne okno, oświetlając cały korytarz swoim złotym blaskiem. Alys zawahała się chwilę, ale zaraz ruszyła za przyjacielem.
- Naprawdę pokłóciliście się o Lisę? - pytała, nie dowierzając, że obaj są od niej starsi - zachowywali się jak dzieci z tą swoją rywalizacją. Myślała, że są dobrymi przyjaciółmi, ale najwyraźniej wystarczyła jedna dziewczyna, by ich obu ze sobą poróżnić.
   Jacob wsadził ręce w kieszenie i mruknął coś pod nosem, co Alys uznała za przytaknięcie. Naprawdę zaczynała żałować, że nie postanowiła sama przyjść do Zachodu, w końcu uniknęłaby całego tego cyrku z Lisą i chłopakami.
- Mów, o czym gadałyście z Huggens - powiedział Jacob, patrząc na nią z oczekiwaniem. Miała ochotę od razu mu o wszystkim powiedzieć, ale wiedziała, że to zły pomysł, w końcu zapewne nie bez powodu Huggens trzymała to w niewiedzy przed innymi. Zastanawiało ją tylko, dlaczego postanowiła włączyć do jej sekretu akurat Alys. Może jako jedyna o to zapytała? A może chodziło o jej mamę, którą znała starsza pani?
   Zaczynała wyliczać w głowie argumenty, by poprzeć swoją teorię. Przeczuwała, że Malcolm jej nie uwierzy - jej samej przychodziło to z trudem, ale była pewna, że powstanie umarłych miało związek z zaćmieniem słońca. Zbieżność obu tych dat to było jednak za mało, by go przekonać, a to oznaczało, że musiała zebrać dowody. Nie chodziło tu zresztą tylko o Malcolma. Chciała sama przed sobą przyznać, że się nie myli i że jej przeczucie ma jakieś podstawy.
- Później ci opowiem. - obiecała, wyczuwając cierpki zapach nadciągającego gorąca. Zaczynała żałować, że temperatura często i niespodziewanie wzrastała, w końcu i tak ich zapasy malały, a jeżeli nie starczy im wody, by zaspokoić pragnienie całej Przystani, to szybciej niż umarli wykończą ich nagłe susze.
   Szli w ciszy, czując, że ostatnie zdarzenia odcisnęły niewidzialne pięto na ich przyjaźni. Tak jakby coś się między nimi zmieniło, odkąd Alys powzięła decyzję o przystąpieniu do zwiadowców. Nie potrafiła jednak zrozumieć, co to takiego, ale miało silny wpływ na zachowanie Jacoba. I to ją smuciło najbardziej.
   Zeszli na piętro i ruszyli dalej, starając się unikać ciekawskich spojrzeń obozowiczów. Tutaj Alys wreszcie zdołała zauważyć jakieś nowe twarze - przyglądała im się, jakby byli szczurami laboratoryjnymi poddanymi testom. Miała nadzieję zobaczyć z nich coś optymistycznego, coś, co da jej chęć do dalszej walki o przyszłość miasta, ale nie zobaczyła nic oprócz wypranych z emocji twarzy i nieobecnych oczu cierpiętników.
- Podoba ci się tu bardziej niż w Północy? - zagadnął ją Jacob tym samym złośliwym tonem, którym odezwał się do niej wcześniej. W ciągu tych czterech lat w trakcie których mieszkała w Północy, zdołała przyzwyczaić się, że towarzystwo Malcolma odbija się na zachowaniu Jacoba - staje się niemal kopią blondwłosego zwiadowcy, jednak bardziej ponurą i pesymistyczną.
- Mogłabym tu zostać - odparła z sarkazmem Alys, udając, że nie usłyszała dokuczliwego tonu swojego przyjaciela. - Ben jest jedyną osobą w Przystani, która chociaż próbuje mnie zrozumieć.
   Jacob spojrzał na nią czujnie swoimi ciemnobrązowymi oczami i chyba zrozumiał przekaz, bo zacisnął usta w wąską linię, nie odzywając się już więcej. Ku uldze Alys, zwiadowcy nie wpadli na Adama, przywódcę Zachodu, i nie musieli mu się tłumaczyć z powodu ich tu obecności. Prawdopodobnie dowie się, że tu byli, ale przynajmniej oni będą już w innym obozie, skryci przed jego złością.
   Zastali Malcolma tuż przy wejściu do obozu, gdy chłopak rozmawiał z Lisą, ukryty za zrujnowaną ścianą, która pewnie była pozostałością po dawnych mieszkaniach w budynku. Alys stwierdziła ze zdziwieniem, że chyba źle oceniła uczucia Malcolma wobec dziewczyny, widząc, jak czule się na siebie patrzą. Lisa stała przed nim, krzyżując ręce, a z jej twarzy zniknęła wszelka złość, zastąpiona czymś na kształt skupienia i zainteresowania. Ani na chwilę nie przestali patrzeć sobie w oczy, nic więc dziwnego, że nie zauważyli Alys i Jacoba. Zwiadowczyni spojrzała na swojego przyjaciela, zastanawiając się, czy czuje zazdrość, widząc tę parę, ale Jacob wyglądał jak posąg wykuty z marmuru, na którego twarzy nie malowało się nic prócz bladej obojętności.
   Alys chrząknęła, zwracając na siebie uwagę tej dwójki, a Malcolm kiwnął do nich głową na znak, że ich widzi, po czym przyciągnął do siebie Lisę i pocałował ostrożnie w usta. Alys oczekiwała, że Lisa go odepchnie, ale ona tylko zaczerwieniła się i odeszła szybkim krokiem w tylko sobie znanym kierunku. Jacob mruknął coś pod nosem, po czym obrócił się i wyszedł na zewnątrz, pozostawiając Alys w progu.
- Jak tam pogawędka, Carley? - zagadnął ją Malcolm z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Alys przeczuwała, że musi mieć niebywale dobry humor po pocałunku z Lisą.
- W porządku. - odparła, obojętnie wzruszając ramionami. - Ale mało się dowiedziałam - skłamała.
   Nie wiedziała, dlaczego, ale jej intuicja podpowiadała jej, że nie może być szczera wobec Malcolma. Wolała wtajemniczyć tylko Jacoba, bo im mniej osób wie o całej tej rozmowie, tym lepiej. Nie chciała siać zamętu wśród obozowiczów, a Malcolm nie był osobą, której powierzyłaby jakikolwiek sekret, pomimo że wydawał się dobrym kompanem. Alys obiecała sobie w duchu, że jeśli upewni się co do chłopaka, to prędzej czy później powiadomi go o rozmowie z Huggens.
- Jadwe Huggens nie jest dobrym informatorem w tych sprawach - powiedział pewnie Malcolm, zasłaniając oczy przed słońcem, które rozlewało się po placu z większą siłą, jako że znajdowało się idealnie nad nimi. - Mówiłem ci, że niczego się nie dowiesz.
- Przynajmniej spotkałeś się z Lisą - rzekła obojętnie Alys, starając się pozbyć z głowy pomysłu, by spojrzeć na Jacoba, który szedł dwa kroki przed nimi.
   Przeszli szybkim krokiem przez rynek po pogruchotanej, zabytkowej kostce i stanęli przed drzwiami Północy. Alys pomyślała od razu, że trzy dni temu, gdy poszła po naboje do swojego dawnego domu, też stała przed tymi samymi drzwiami i też oczekiwała na gniewny wyraz twarzy Maise, otwierającej im drzwi. Różnica polegała na tym, że teraz pojawiała się jako osoba, która już umarła w opinii obozowiczów.
   Drzwi otworzyły się z hukiem, a wbrew przypuszczeniom Alys, w ich wnętrzu stanął Hale z tym samym, twardym wyrazem twarzy co zawsze. Miał tylko dużo smutniejsze oczy o dziwnym, zmęczonym wyrazie. Alys domyślała się, że pewnie po głowie lidera zwiadowców chodzili ci spośród jego ludzi, którzy już nie wrócą do Północy.
   Na widok Malcolma, Jacoba i Alys otworzył szeroko oczy i rozejrzał się po ich twarzach, jakby oczekiwał, że wyskoczą z nich umarli.
- Cześć, Hale - przywitał się Malcolm z łobuzerskim uśmiechem, jakby nie domyślał się, że czeka ich kara za niesubordynację. - Co słychać?
   Hale zrobił coś dziwnego. Wyszedł im naprzeciw i wziął całą trójkę w ramiona, jak ojciec witający się ze swoimi dziećmi. Alys zamrugała gwałtownie, gdy Hale postawił ich z powrotem na nogi. Jego czarny zarost wydawał się odrobinę dłuższy niż ostatnim razem, gdy go widziała, poza tym nie miał na głowie swojego kapelusza, przez co wyglądał nieco mniej groźnie niż zwykle.
- Jak do cholery udało wam się przeżyć? - zapytał z szokiem. - A szczególnie tobie, Alys? Słyszałem, że porwała cię rzeka...
- Bo porwała - odpowiedziała Alys, cały czas jednak zdumiona przywitaniem Hale'a. - Ale udało mi się z niej wydostać. Potem znalazłam Jacoba i Malcolma.
   Hale przyjrzał im się nieco ostrzejszym spojrzeniem, ale znów skupił swoje czarne oczy na Alys.
- Byłaś pierwszy raz na zwiadach. - powiedział, a w jego głosie przejawiało się zdumienie. - Przeżyłaś bezpośrednią walkę z umarłymi. Ocaliłaś część moich ludzi i na dodatek przeżyłaś.
- Mówiłem ci, że się nadaje - skomentował Malcolm, krzyżując ręce z dumą, jakby chwalono jego postępy, a nie czyny Alys.
- Niewiarygodne - wyszeptał Hale, stając do nich bokiem w zapraszającym geście. - Wchodźcie do środka. Musicie opowiedzieć mi, jak przeżyliście noc w mieście.
   Zwiadowcy weszli do Północy z nieco zaskoczonymi minami, ale w momencie, gdy Alys przeszła przez próg, poczuła miażdżącą ulgę. Zawsze traktowała obóz po prostu jak miejsce, które tymczasowo zamieszkiwała. Nie sądziła, że zacznie je traktować jak dom.
   W pierwszym mieszkaniu służącym za przedpokój było parno, ale i pusto. Nikt nie chodził, nie krzyczał, nie śmiał się - tak, jakby Północ wciąż była pogrążona w głębokim śnie. Hale zamknął za nimi metalowe drzwi i potarł spocone dłonie o swoje robocze spodnie.
   Jacob westchnął ciężko.
- Hale, wybacz, że cię nie posłuchaliśmy - powiedział bez większych oporów. Alys widziała, że stara się zamaskować uczucia związane z wydarzeniami w Zachodzie pod maską pokory. Czuła, że musi z nim porozmawiać, gdy sprawa ich zwiadów nieco ucichnie.
- Wami zajmę się później - przerwał mu twardo Hale, powracając do swojego wcześniejszego, surowego wyrazu. - Na razie idźcie odpocząć.
   Nagle z pomieszczeń obok wyszła Maise i od razu zatrzymała się z szokiem na widok trójki przybyłych. Alys spojrzała na nią, ale po twarzy kobiety nie poznała żadnych pozytywnych odczuć, jakby wyrzeźbiła ją z marmuru. Wiadomość, że jednak przeżyli musiała nią wstrząsnąć, ale Alys podejrzewała, że przywódczyni chyba nie do końca ucieszyła się z ich powrotu. A już w szczególności z powrotu Alys.
- Patrz, skarbie, wrócili - zawołał do niej Hale, nie ukrywając radości i zaskoczenia. Maise patrzyła na nich, jakby trzymali ostrza z zamiarem ugodzenia jej. Jej czarne włosy osłaniały skronie, nie mogły jednak zasłonić jej twarzy.
- Widzę - odburknęła tylko i poszła dalej korytarzami w kierunku północnej stołówki.
   Hale patrzył za nią z otwartymi ustami, jakby kompletnie nie rozumiał jej zachowania.
Alys widziała go zawsze jako potężnego mężczyznę, bez żadnych słabości, z pamiątkami i bliznami po latach spędzonych w wojsku. Był jednak inny i z pewnością miał większe serce niż jego partnerka. Alys poczuła do niej wstręt. Nie chodziło o to, jak zachowała się wobec nich - każdego obozowicza, który cudem przeżył coś takiego jak ona sama, Maise powinna powitać z otwartymi ramionami, w końcu w Przystani nie zostało już wielu ludzi. Nosiła miano przywódcy, więc była winna im choćby tylko to.
- Przyjdę do was wieczorem - obiecał Hale i ruszył za Maise, stukając głośno swoimi wielgaśnymi butami. Gdy tylko zniknął za poobdrapywaną ścianką wewnętrzną, Alys odetchnęła z ulgą. Nawet nie zauważyła, że wstrzymywała przez ten czas powietrze.
- Ludzie, co to miało być? - warknął Malcolm, obracając się w ich stronę. Gdy się złościł, jego blizna przecinająca twarz pogłębiała się jeszcze bardziej. - Akt tęsknoty?
- W Północy dzieje się coś dziwnego - przyznał Jacob, marszcząc brwi.
   Alys spojrzała w ich twarze, ale obie wyrażały ten sam dystans. Pomyślała, że o ile nie wykończą ich umarli, to Przystań padnie przez ich nieufność. Musieli współdziałać, inaczej nie mieli żadnych szans na przetrwanie. A już na pewno nie, jeśli będą życzyć komuś śmierci.


   Alys siedziała na pierwszym piętrze Północy, w swoim ulubionym miejscu. Wbrew wszystkiemu, nie za bardzo lubiła spędzać czas w pokoju dzielonym z Jacobem i rodzeństwem Malcolma. Lubiła osamotnienie. Ten stan przynosił jej ulgę i poczucie kontroli nad własnym ciałem. Oczywiście spędzanie czasu z Jacobem sprawiało jej przyjemność, czasem nawet rozmawiała z innymi ludźmi z Północy, jednak cały czas jakaś bezwzględna siła ciągnęła ją ku jej sacrum, ku miejscu rozmyślań.
   A takim miejscem było okno. 
   Komuś mogłoby się zdawać dziwne, dlaczego Alys potrafi spędzić całe dnie siedząc na parapecie i wpatrując się w mury miasta, ale ją to nie obchodziło. Czego poszukiwała wśród pustych budynków i popękanych ścian? Życia. Zastanawiała się, ilu ludzi żyje jeszcze pod własnymi dachami, ilu z nich codziennie styka się z zagrożeniem i trwogą. Zastanawiała się, dlaczego jej ojciec chciał pozostać w miejscu, starając się walczyć o nią na własną rękę. Był silny jak ona. Problem polegał na tym, że umarli nie patrzą na siłę czy umysł. Niszczą wszystko, co stanie im na drodze.
   Alys zdążyła wziąć zimny, orzeźwiający prysznic, zjeść ciepły posiłek przygotowany przez Gwen i zmienić ubrania, które były całe z brudu i potu, nie mówiąc o śladach krwi. Najpierw jednak zapragnęła przede wszystkim odwiedzić Gabrielle i sprawdzić, jak się czuje. Gdy przechodziła przez skromne progi Scottów, zatrzymała się przy łóżku dziewczynki, ale nie napotkała tam tej samej wesołej i ufnej dziewczynki, z którą codziennie rozmawiała i śmiała się zarówno z Jacoba, jak i z braci małej. Gabrielle gdybała wtedy, co by było gdyby Alys zdecydowała się wyjść za któregoś z nich, co spotykało się z dużym rozbawieniem dziewczyny. Wbrew jej wiekowi nie myślała o chłopcach, a już zwłaszcza o dzieciach Scottów. Uważała, że byli zbyt nudni, w przeciwieństwie do ich małej siostrzyczki. Co prawda, Alys nie była zbytnio rozrywkową osobą, ale wolałaby, żeby jej partner miał dystans do niektórych spraw.
- Gdzie Elle? - zapytała ze strachem Alys, napotkawszy spojrzenie brata małej, Williama. Chłopak miał może piętnaście lat i pełno pryszczy na swojej twarzy, ale mimo to sprawiał wrażenie miłego.
- Katelyn zabrała ją do lekarza do Wschodu jak co miesiąc - odparł chłopak. Alys pokiwała głową, kojarząc daty. Zwiady kompletnie wyprały u niej pamięć do dat, dlatego ciężko było jej się zorganizować i włączyć do codziennych harmonogramów Północy. - Słyszałem, że walczyłaś z moim bratem - powiedział cicho po pewnym czasie.
   Alys zastanowiła się nad tym. Rzeczywiście, przypomniała sobie wysokiego, chuderlawego Briana o przerażonych oczach i blond włosach, który dołączył do grupy Malcolma, gdy się rozdzielali. Dwójka pozostałych Scottów dołączyła do Hale'a, głównie dlatego, że mieli większe doświadczenie w zwiadach. W porównaniu z nimi, Brian miał małe szanse, by przetrwać i nie chodziło już o są sylwetkę, ale o postawę. Brian wyglądał, jakby sam prosił się o lanie, a umarli raczej nie marnowali szansy.
- Możliwe - uznała Alys, kiwnąwszy głową. - Czy on...?
- Nie żyje - odpowiedział za nią William z grobową twarzą. Alys otworzyła szeroko oczy, czując, jakby ktoś walnął ją z całej siły w brzuch. Czyli on był jednym z tych czterech poległych zwiadowców... Na samą myśl poczuła wyrzuty sumienia, że tak o nim pomyślała. To nie jego wina, że dojrzewał w takim otoczeniu. Brian był może w jej wieku, ale Alys przeczuwała, że jeszcze nie dojrzał, by być zwiadowcą. Zrozumiała, że nie chodziło o specjalne umiejętności - tak naprawdę miały one dość małe znaczenie. Najważniejszym było zachowywać zimną krew w sytuacjach kryzysowych i szukać szybkich rozwiązań, a nie każdy polegał na improwizacji tak jak ona.
- Przykro mi - odpowiedziała po chwili ciszy.
- Nie trzeba - odparł szybko William z tą samą pewną siebie miną. Wyglądał, jakby doskonale wiedział, co ma powiedzieć. W tym sensie przypominał swojego ojca. - Słyszałem od Nialla, że próbowałaś go uratować, gdy był zagrożony. I słyszałem też o jatce w parku. Powinienem być ci wdzięczny, że chociaż próbowałaś mu pomóc.
   Alys nie wiedziała, co odpowiedzieć. Rzeczywiście może przypadkowo pomogła Brianowi, ale działała na oślep. Miała przed sobą umarłych i myślała wtedy tylko o tym, by ich zniszczyć. Nie obchodziło ją to, w jaki sposób to zrobi. Poza tym i tak w większości skupiała się na pomocy Jacobowi bądź Malcolmowi, nawet jeśli było to trochę egoistyczne posunięcie.
   Siedziała na parapecie z schnącymi na wietrze włosami, zastanawiając się nad tą pozostałą trójką poległych, gdy nagle usłyszała za sobą kroki. Jacob również zdążył się przebrać - miał czarną, przetartą na rękawach bluzę i sztruksowe spodnie. Jego twarz wyglądała na gładszą, toteż Alys uznała, że pewnie zdążył się ogolić.
- Można? - spytał, udając, że stuka w szczątki ściany, oddzielające ostatnią klitkę w Północy od pozostałych. Alys uśmiechnęła się lekko, chowając jeden ze swoich długich kosmyków za ucho.
- A co, jakbym powiedziała, że nie? - zapytała czysto teoretycznie, a twarz Jacoba rozjaśniła się w uśmiechu.
- I tak bym wszedł - przyznał. Alys westchnęła, udając zniechęcenie i przeniosła swój wzrok z powrotem na panoramę miasta.
- No właśnie - mruknęła, będąc już myślami gdzie indziej.
   Jacob zajął miejsce naprzeciw niej, również na parapecie, przypatrując się jej zamyślonej minie. Alys czuła, jak woda ze świeżo umytych włosów spływa jej po karku na plecy, ale odbierała to jako kojące uczucie. Sama siedziała w krótkich spodenkach, które były porozdzierane na kieszeniach i białej koszuli, przez którą prześwitywał lekko jej czarny stanik. Zazwyczaj nie nosiła tego typu ubrań, ale Maise musiała przewertować jej rzeczy podczas jej nieobecności, bo nie znalazła już swoich dawnych ubrań. Najwyraźniej przywódczyni szybko pogodziła się z myślą, że Alys już nie wróci.
- Ładna koszula - przyznał Jacob z łobuzerskim uśmiechem, zauważywszy jej strój od razu. Alys dźgnęła go gołą stopą w ramię.
- Ej - zaśmiała się, mimowolnie osłaniając klatkę piersiową ramionami. - To nie był mój wybór.
- Ale i tak ci ładnie - przyznał, mrugnąwszy do niej pewnie. Alys przyciągnęła do siebie swoje bose stopy, czując, że wieczór przynosi nie tylko ukojenie, ale i chłód. Maise obiecała, że znajdzie jej resztę ubrań, ale nie wyglądała, jakby się zbytnio spieszyła.
- To o co chodziło z tą Lisą? - zagadnęła go ciekawie Alys, poważniejąc. Jacob spojrzał na nią i wywrócił oczami, jakby chciał tym gestem przekazać niechęć do tego tematu.
- Nie chcesz wiedzieć. - burknął, wypatrując ulice Przystani. Alys jednak nie dała się omamić.
- Właśnie, że chcę - kłóciła się dziewczyna, nie spuściwszy z niego wzroku. Była uparta i on dobrze o tym wiedział. Znajdował się jednak w o tyle gorszej sytuacji, że najczęściej to on stawał się ofiarą tej cechy. - No więc?
   Jacob potrzebował chwili, żeby zebrać myśli, przy czym nie wyglądał, jakby się specjalnie do tego zabierał.
- Oboje z Malcolmem wylądowaliśmy w Zachodzie, gdy szukaliśmy schronienia - wyznał w końcu, drapiąc się w nos, by ukryć lekkie drżenie głosu. - Wtedy poznaliśmy Lisę. Początkowo się wygłupialiśmy, tak jak dzisiaj, gdy zaszliśmy do obozu. Ale potem Malcolm przesadził. Zauważył, że zakochałem się w Lisie i wykorzystał to tak, by mnie sprowokować.
- Dałeś się? - zapytała Alys, zdziwiona tym, że Jacob po raz pierwszy wyznał swoje uczucia do jakiejkolwiek osoby.
- Pewnie - prychnął Jacob z bezbarwną miną. - Skłamaliśmy, mówiąc ci, że Adam wyrzucił nas za kradzież i używanie broni. Wszczęliśmy bójkę, w której o mało co nie doszło do tragedii. To stąd wszyscy patrzą na nas z wyrzutem, bo nie dość, że przyszliśmy nieproszeni, to sprawiliśmy problemy przez głupie względy do Lisy.
- Chyba nie głupie, skoro Malcolm i ona... no wiesz - zauważyła Alys, w głębi duszy współczując przyjacielowi. Nie chciała, by czuł się zraniony, zwłaszcza przez jakąkolwiek dziewczynę. Jacob był dla niej zbyt cenny, by zniosła jego smutek. - Czujesz jeszcze coś do niej? - zapytała po chwili, gdy jej przyjaciel spoglądał z obojętną miną przez okno.
- Tak myślałem. Wiesz, wtedy gdy pojawiłem się dzisiaj w Zachodzie. - mówił nieco sennym, zmęczonym głosem. Towarzyszyła im cisza, w której pławili się z przyjemnością. Od dawna nie rozmawiali tak szczerze i Alys czuła ulgę, że w końcu nadeszła ta chwila. - Ale nie - odparł krótko. - Lisa to już przeszłość.
- A ona kiedykolwiek wiedziała o tym, co do niej czujesz? - nie odpuszczała Alys.
   Jacob zaśmiał się i spojrzał na nią z wesołością.
- Aż tak cię to interesuje?
   Alys nie potrafiła powstrzymać uśmiechu na myśl, jak brzmiały te wszystkie pytania. Osobiście traktowała Jacoba jak brata, ale jej ciekawość była dla niej czymś nadzwyczajnym. Przyzwyczaiła się, że brała życie takie, jakie jej dawano, nie chcąc nic więcej, bo czego można chcieć, gdy życie serwuje ci umarłych? Mimo to jednak odczuwała chęć do normalnego życia, w którym nie musiałaby myśleć o przyszłości, chyba że związana byłaby ona z wyborem studiów i planami na wakacje. W ten sposób powinna myśleć siedemnastolatka. Nie o tym, jaką broń wybrać, gdy wychodzi na spacer.
- Fajnie jest się czasem oderwać od myśli o tym, co nas otacza - odpowiedziała nieco posępnie, wypatrując za murami miasta starego cmentarza, który zawsze pragnęła wypatrzyć. Chciała znać to miejsce z tego prostego względu, że lubiła wiedzieć o swoim wrogu jak najwięcej, a gdzie szukać informacji, jeśli nie na cmentarzu, z którego brali się umarli? - Ja również was okłamałam - powiedziała, czując narastające wyrzuty sumienia.
   Jacob spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczyma, w których zaczaił się cień nieufności.
- Od Huggens dowiedziałam się bardzo wiele. - wyznała szczerze, wypuszczając głośno powietrze.
   Opowiedziała przyjacielowi o swoich podejrzeniach, o pewności starszej kobiety, gdy sama natrafiła na przyczynę powstania umarłych oraz o tym, co może to oznaczać dla pozostałych przy życiu mieszkańców Przystani. Nie potrafiła poznać po Jacobie jego zdania na ten temat, bo jego mina jak zwykle nie mówiła za wiele. Mogła się tylko domyślać, że pewnie nie uwierzy w bajkę o zaćmieniu słońca i o powstaniu umarłych. Ona sama miała przeczucie, że to może być to i postanowiła mu zaufać. W końcu nie raz ocaliło jej życie.
   Gdy skończyła, Jacob odetchnął i zmarszczył brwi, wpatrzony w podłogę pod ich stopami.
- To ma sens - mruknął ku zdziwieniu Alys. - No bo popatrz - po zaćmieniu zatrzymały się pory roku. Zimy nie mieliśmy od lat, a pogody nie da się przewidzieć. Poza tym piaskowe obłoki - kolejne dziwne zjawisko. Istnieje jeszcze coś... - zaczął mniej pewnie, spoglądając na Alys.
- Co?
- Byliśmy z Mackiem we wszystkich obozach i wraz z Gabrielle istnieje czwórka dzieci w jej wieku z tą samą nieuleczalną chorobą. Powiedz mi, ile lat może mieć mała?
   Alys nie widziała połączenia między tymi dwoma tematami. Choroba Gabrielle była jak najbardziej sprawą osobistą jej i jej rodziny, więc uznała, że raczej nie powinni o niej dyskutować. Jednak zainteresowanie Jacoba zdziwiło ją, bo spodziewała się bardziej jego pełnej frustracji miny, która mówiła: "Alys, odpuść, to bez sensu". Tymczasem on zgadzał się z nią, co więcej, znalazł kilka nowych dowodów potwierdzających tę tezę.
- Osiem - powiedziała z szokiem. - Ale co to ma...?
- Co się stało osiem lat temu, Alys? - zapytał ją Jacob, starając nasunąć jej odpowiedź. Dziewczyna mało co nie spadła z parapetu, gdy zrozumiała, co Jake chce jej przekazać. Zszokowała się dzisiaj wystarczająco dużo razy, by dostać przez to zawału.
- O rany - sapnęła, zakrywając usta dłonią. - Twierdzisz, że Elle jest chora, bo urodziła się w okolicach...
- Zaćmienia - kiwnął Jacob rozluźniony. - Tak myślę.
- A te pozostałe dzieci? - spytała, nie dowierzając w tę okrutną prawdę. Czy ludzie mogli zachorować przez słońce? Czy to w ogóle było możliwe?
- Też mają po osiem lat i zdołaliśmy się dowiedzieć z Mackiem, że urodziły się podczas jesieni. To trochę zawęża nasz punkt widzenia. - mówił, jakby spodziewał się wszystkich informacji, jakie przekazała mu Alys.
- Czyli ty wiedziałeś o wszystkim? - zapytała z szokiem.
- Skąd - zaprzeczył, krzyżując silne ręce na piersi. - Łączyliśmy z Malcolmem chorobę genetyczną u Gabrielle i pozostałych z zaćmieniem, ale nie domyślilibyśmy się, że ma to związek z umarłymi. Wszystko do siebie pasuje, Alys. Twoja teoria jest jak najbardziej słuszna.
- Malcolm w nią nie uwierzy - uznała, przypominając sobie, że przecież mieli zakład o to, że domysły Alys są bezpodstawne. Jacob prychnął z uśmiechem, jakby nie sprawiało to na nim wrażenia.
- On jest pierwszy na liście osób, które za tobą stoją, Al - powiedział, poważniejąc. - Zauważył, że stajesz się bardziej pewna swoich racji, gdy ktoś w nie wątpi. Powiedz mi, czy gdyby uwierzył w tę twoją bajkę o Jesselu i Huggens, to czy poszłabyś z nim do Zachodu?
- Nie wiem - przyznała szczerze, dochodząc do właściwego wniosku. Jacob roześmiał się, widząc jej zagubioną minę.
- No właśnie - odparł. - Cwany z niego lis.