niedziela, 29 maja 2016

Ben

   Zwiadowcy ruszyli za Lisą do środka obozu, jakby oczekiwali ataku. Alys czuła się najmniej pewnie, jakby znalazła się w nieodpowiednim miejscu - w końcu jej domem była Północ, nie Zachód. Wszyscy jesteśmy tacy sami, myślała, starając się uspokoić. Każdy z nas przeżył i nie ma powodu, by traktować siebie jak wrogów.
   Lisa zaprowadziła ich przez szereg korytarzy, których przebiegu Alys nie potrafiła spamiętać. Budowa Północy była prosta - ściany działowe zostały usunięte, by stworzyć miejsca do spania dla ocalałych - Zachód wyglądał całkiem inaczej, Alys miała wrażenie, że zamiast burzyć tynki, ich liczbę zwiększono, tak by każdy ocalały miał swój własny kąt do spania. Malcolm i Jacob szli za nią wolno, rozglądając się po wnękach w wąskim korytarzu, prowadzących do poszczególnych pomieszczeń. Alys zastanawiała się przez chwilę, czy aby nie ma klaustrofobii, mijając kolejne drzwi. Lisa skręciła w bok i weszła w kolejny korytarz, jeszcze bardziej ciasny niż dwa poprzednie.
- Huggens może nie chcieć was przyjąć - powiadomiła znudzonym głosem, nie obracając się w tył. - Ostatnio rzadko z kimś rozmawia.
- Źle się czuje? - zapytała ją Alys, przechodząc przez niski próg.
- Można tak powiedzieć - odparła Lisa, wpychając rewolwer za pas spodni. W jej ruchach było coś subtelnego - coś co wprawiało Alys w zazdrość i zakłopotanie, ale dziewczyna nie skusiła się, by zerknąć na miny swoich towarzyszy.
   W połowie korytarza, w białym progu o wytartych framugach stanął wysoki facet o czarnych włosach, poprzetykanych siecią siwizny. Stał w drzwiach, przyglądając się nowoprzybyłym z ciekawością i niepokojącym zapałem, który zainteresował Alys.
- Cześć, wujku - przywitała się Lisa, przystając przy starszym mężczyźnie. Ubrany był w długi, szary płaszcz, sięgający łydek i czarne rękawiczki bez palców. Jego podbródek pokrywał cień ciemnej brody, jakby obozowicz zapomniał o tym, by się ogolić.
- Nie przedstawisz mi naszych gości? - zapytał uprzejmie, poprawiając okulary na swoim nosie. Malcolm sapnął, przyglądając się mężczyźnie niemal z czcią.
- Ben Afford? - zapytał ze zdziwieniem. - Prawie pana nie poznałem.
   Kąciki ust mężczyzny uniosły się w lekkim uśmiechu, jakby doskonale zdawał sobie z tego sprawę, jak bardzo się zmienił. Alys zaraz przypomniała sobie o tym, jak Maise wspominała im o wytwórcy zapałek z Zachodu, który dodawał do nich ową tajemniczą substancję przyspieszającą proces spalania. Lisa przystanęła obok swojego wujka, zerkając na Malcolma obojętnie.
- Malcolm - odparł z uśmiechem. - Mam nadzieję, że nie chcesz przysporzyć kłopotów mojej siostrzenicy, co?
   Alys spojrzała na towarzysza, który oblał się rumieńcem. Dziewczyna pierwszy raz widziała, żeby się tak zawstydził, dlatego tym bardziej zaciekawiła ją relacja miedzy Malcolmem a nowopoznaną Lisą. Jacob podał mężczyźnie dłoń na przywitanie.
- Dawno pana nie widzieliśmy, panie Afford. - powiedział z podziwem.
- Ben - poprawił go ze szczerym rozbawieniem. - Dopiero teraz cię poznałem, Jake. Kiedy widziałem cię po raz ostatni, biegaliście z Malcolmem po obozie, strzelając do siebie z pistoletów ze splecionych dłoni.
   Jacob roześmiał się. Alys zastanawiała się, czy kiedykolwiek dowie się o przeszłości swojego najlepszego przyjaciela - o tej dalszej przeszłości, zanim w Przystani powstali umarli, a on i Malcolm znaleźli się w obozach. Jednak nie potrafiła go zapytać o to wprost, bo sama przeczuwała, że ta historia nie będzie miała szczęśliwego przebiegu, nawet jeśli dobrze się skończy.
- A kimże jest wasza towarzyszka? - zagadnął Ben, patrząc na Alys. Zwiadowczyni dopiero teraz zauważyła, że wszyscy na nią patrzą i poczuła się niewygodnie, czując na sobie czyjeś spojrzenia. - Chyba widzę ją po raz pierwszy.
- To Alys - przedstawił ją Jacob. - Jest z nami w Północy i chciała się spotkać z panią Huggens, dlatego tu przyszliśmy.
   Ben uśmiechnął się łagodnie. Miał lekkie zmarszczki wokół ust i oczu, które pomimo to go nie postarzały, tylko dodawały mu osobliwego uroku.
- Stara Huggens nie lubi gości, miejmy nadzieję, że przystanie na twoje towarzystwo - mówiąc to mrugnął do niej z ciepłym uśmiechem, a Alys zdecydowała, że polubiła starego chemika.
- Nad czym pan... znaczy Ben obecnie pracujesz? - zapytał Malcolm, opierając się o pobliską ścianę. Lisa spojrzała na wujka ciekawie, jakby sama chciała znać odpowiedź na to pytanie.
   Mężczyzna podrapał się po krótkich włosach i westchnął. Alys przez moment zastanowiła się, ile ludzi wykształconych znajduje się obecnie w Przystani i ze smutkiem uznała, że Ben musi należeć do mało licznej grupy ich społeczeństwa. Zazwyczaj ci, którzy mieli wielki potencjał, szybko padali ofiarami umarłych - doskonałym przykładem była przecież jej matka. O ile zabili ją umarli, pomyślała Alys z ostatkiem nadziei.
- Adam nie na wiele mi pozwala. - powiedział Ben z nutą złości. - Chciałem stworzyć coś w rodzaju naboi, które byłyby bardziej skuteczne w walce, ale potrzebowałbym kilku do prototypów, a nikt z obecnych tu zwiadowców nie chce się zgodzić na to, bym zabrał im kilka sztuk... Ech, szkoda. Mogłoby to pomóc nam wszystkim.
- Nie martw się, wujku - pocieszyła go Lisa, gładząc swojego długiego kucyka. - Niedługo na pewno dadzą się przekonać albo znajdą jakiś powiększony skład.
   Ben nie wyglądał na przekonanego. Alys domyślała się, jak bardzo czuje się ograniczony w takim miejscu jak to i przez moment poczuła współczucie. Chciał pomóc i widziała to bardzo wyraźnie, ale chcieć to jedno, a móc to drugie, przynajmniej w tym świecie, gdy ludzie walczyli nawet o pożywienie.
- Znam pański wynalazek - odezwała się Alys. - Te zapałki... to naprawdę świetny pomysł. Bardzo ułatwia walkę z umarłymi.
   Mężczyzna popatrzył na nią z tą samą miną, którą widziała u niego, gdy zobaczyła go po raz pierwszy - jakby przedzierała się przez niego naukowa satysfakcja i niezwyciężone pragnienie dalszej wiedzy. Tym razem to spojrzenie skupiało się na niej.
- Korzystałaś z nich? Znaczy... nie słyszałem, żeby w Północy były jakieś kobiety-zwiadowczynie. - powiedział, spoglądając na swoją siostrzenicę, jakby coś sugerował. Lisa zacisnęła usta, jakby wolała, by jej wuj nie poruszał tego tematu.
- Od dzisiaj są - odpowiedział za nią Malcolm. - Alys bardzo dobrze poradziła sobie w trakcie zwiadów, tylko... sęk w tym, że niewielu z nas miało to szczęście.
   Ben od razu zbladł na samą myśl. Alys poczuła, że jej żołądek związuje się w ciasny supeł jak lina marynarska. Znów powróciły do niej wyrzuty sumienia, które starała się od siebie odpychać. Naprawdę mogła pomóc tym, którzy odeszli.
- Straty są częścią naszej codzienności, moi drodzy - powiedział Ben, dodając Alys otuchy. - Ci, którzy myślą o poległych już umarli, musimy skupiać się na tych, którzy jeszcze żyją, inaczej całkiem stracimy głowę.
   Alys kiwnęła smętnie głową, ale wciąż nie mogła przestać myśleć o tych czterech osobach, które zginęły podczas walki w parku. Zginęli z rąk umarłych - zginęli, bo ona nie potrafiła im pomóc. Ben przyglądał się jej, aż w końcu zacmokał i zniknął w progu.
- Gdzie moje maniery... - mruknął, wyciągając rękę w zapraszającym geście. - Huggens pewnie jeszcze śpi, może macie ochotę na herbatę?
   Zwiadowcy przytaknęli ochoczo, czując, że chętnie wypiją coś ciepłego po tak ciężkiej nocy. 
- Czy to nie jest samobójstwo, że zapraszasz tych dwóch do siebie? - zapytała Lisa, wchodząc do środka jako ostatnia. Ben zachichotał z żartu, który rozumieli tylko oni sami.
    Alys rozejrzała się dokoła z nieskrywaną ciekawością. Cztery ściany Bena urządzone były schludnie i czysto, nie licząc nieskończonej ilości probówek i innych sprzętów rozłożonych niemal na każdym metrze kwadratowym przestrzeni. Już po tym można było domyślić się smykałki obozowicza, o ile nie usłyszało się o nim w pozostałych obozach. W kącie stał niski materac i mała półka z książkami, a pod samotnym oknem znajdował się składany stolik z dwoma kubkami. Na skraju jednego z kilku prowizorycznych biurek z rozstawionym sprzętem Alys zauważyła zapałki - takie same, jakie dostała Północ i które miała ona sama. Ujęła je delikatnie w dłonie i przyjrzała się im dokładnie. Nie wyglądały nadzwyczajnie, ich główki miały jednak w sobie coś oleistego, co sprawiało, że błyszczały się w słońcu jak tłuszcz.
- Interesuje cię chemia? - zapytał Ben, widząc zainteresowanie Alys jego pomysłem. Dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie chodziłam do szkoły - powiedziała wprost. - Wszystkiego uczył mnie ojciec.
   Ben wskazał Malcolmowi i Jacobowi swoje łóżko - wąski, składany materac, na którym usiedli z chęcią. Lisa natomiast stanęła obok drzwi, jakby pilnowała, by do środka nie wdarł się nikt obcy.
- To dlatego widzę cię po raz pierwszy - odgadł Ben z zainteresowaniem. - Ale dość o nauce. Powiedzcie mi, o co chodzi z tą Huggens, może zdołam wam w czymś pomóc.
   Zwiadowcy popatrzyli na siebie niepewnie, ale wybór tak naprawdę należał do Alys - to jej śledztwo. Zwiadowczyni nie miała powodów, by nie wtajemniczać w sprawę osób postronnych, tym bardziej, jeśli mogli jej pomóc.
- Ciekawi mnie przyczyna ataków umarłych - rzekła wprost. - Myślę, że nie chodzi tu o wirusa... To powoduje coś innego, jestem o tym przekonana. Znalazłam dokumenty, w których opisano ataki w Okręgu oraz list o pierwszym ataku w Przystani. Działy się mniej więcej w tym samym czasie. Poza tym w liście było coś o pani Huggens, dlatego chciałam ją o to spytać. Może wie coś, co mi pomoże.
   Ben wysłuchał ją z łagodną miną, zastanawiając się nad jej słowami. Lisa sapnęła tylko.
- A co to za różnica? - prychnęła. - Umarli to umarli! To pasożyty.
- Ale jeżeli będziemy wiedzieli, skąd się biorą, może znajdziemy sposób, by ich powstrzymać - przekonywała ich Alys.
- Liso, nie bądź nieuprzejma - odparł Ben, gdy jego siostrzenica zaczynała już szykować ripostę. - Czyli, że Huggens może ci w tym pomóc? - powtórzył jakby sam do siebie. Alys kiwnęła pokornie głową, mając nadzieję, że Ben stanie po jej stronie. Jak na razie całą sprawą zainteresował się tylko Malcolm i tylko dlatego, że chciał udowodnić jej, że nic nie znajdzie. Jak miała mu wytłumaczyć, że miała jakieś silne przeczucie, któremu nie umiała się przeciwstawić? Ta sprawa pochłaniała jej umysł, być może dlatego, że Alys wierzyła, że jeśli zajmie się czymś rozsądniejszym, zapomni o zwiadowcach, którzy zginęli wczoraj oraz o tym, jak małe szanse przeżycia mają oni sami.
- Dość ciekawa sprawa - przyznał po chwili namysłu Ben. W świetle słońca jego siwe włosy wyglądały jak nici ze srebra. Alys przyjrzała się jemu i Lisie, starając się zauważyć podobieństwo, ale poza kształtem nosów i ciemnymi odrostami dziewczyny nie zauważyła nic, co wskazywałoby na ich pokrewieństwo.
- Wuju, proszę... - zaczęła Lisa ze zmęczeniem, jakby miała dość pomysłów Bena. Zapewne wystarczało jej to, że wytwarzał chemiczną broń, z której korzystała cała Przystań.
- Jeśli byłby to wirus, to dlaczego nie zaraziliśmy się my? - zapytał zamiast tego Ben. - Obejmowałby tylko trupy? Rzeczywiście głupia teoria, a i tak wszyscy to łyknęli. Nie wierzę, że dopiero ty na to wpadłaś.
   Alys poczuła się mile wyróżniona, jakby ktoś po raz pierwszy dostrzegł jej potencjał. Skrycie chciała jak najbardziej przydać się temu miastu, a jej głównym celem było niedopuszczenie, by ostatnie żywe serce w Przystani przestało bić. Oczywiście, w tej kwestii nie brała pod uwagę serc umarłych.
- Czyli zaczyna się dochodzenie, co Carley? - westchnął Malcolm, rozkładając się wygodnie na materacu Bena. Jacob uśmiechnął się pod nosem, jakby w głowie zaświtał mu jakiś żart i spojrzał na Alys. Nie wyglądał jednak, by chciał ją wyśmiać, tak jak jego przyjaciel. Alys była pewna, że cokolwiek by nie zdecydowała, jej przyjaciel za nią pójdzie.
   Południe minęło bardzo szybko i przyjemnie. Zwiadowcy spędzili u Bena i jego siostrzenicy jakąś godzinę popijając herbatę ze starego, oszczędnego czajnika, w którym już wcześniej chemik zagotował wodę. Alys domyślała się, że w Zachodzie, w przeciwieństwie do Północy, termin "wspólna kuchnia" po prostu nie istniał. W Północy wszyscy obozowicze mieli jedną kuchnię, która bardziej przypominała wojskową stołówkę niż miłe ciepłe pomieszczenie, w którym pijało się herbatę i plotkowało o sąsiadach. Ben wyznał im, że Adam pozwolił mu zabrać czajnik z obozowej kuchni, bo chemik uwielbiał herbatę i pijał ją co najmniej kilka razy dziennie. Jak twierdził, stymulowała jego szare komórki.
   Lisa po pewnym czasie rozmowy przestała być tak lekceważąca i złośliwa, jaka była na początku i czasem nawet uśmiechała się na dowcipy Malcolma, czy na uwagi jej wuja. Alys odzywała się prawie najwięcej, choć zazwyczaj nie była rozmowna. Jacob zauważył to i patrzył na nią z rozbawieniem, gdy opowiadała o codziennym życiu w Północy, pogawędkach z Jane, gdy Malcolm i Jacob bywali na zwiadach oraz o zachowaniu Maise za każdym razem, gdy wymykała się z Północy.
- Przecież dobrze sobie radzisz, prawda? - zapytał Ben, popijając herbatę ze swojej filiżanki. Spojrzał na chłopców, jakby oczekiwał poparcia, ale byli zbyt skupieni na Lisie, by zwrócić na niego uwagę. Alys miała ochotę wywrócić oczami, widząc ich maślane oczy pełne roztargnienia.
 - Dlaczego więc nie chciała cię puścić na zwiady?
- Martwiła się - odparła Alys, wzruszywszy ramionami, choć te słowa zabrzmiały bardzo głucho. Tak naprawdę w ogóle w nie nie wierzyła. Może i Maise wzięła ją pod opiekę, gdy straciła ojca, ale nigdy nie żywiła do niej szczególnej sympatii, nie mówiąc już o trosce. Początkowo była miła, chciała by Alys czuła się jak najlepiej w nowym miejscu, ale prawdę powiedziawszy, do komfortu życia dziewczyny w jej nowym domu bardziej przyczynił się Jacob niż jej opiekunka. Poza tym ostatnio stała się sztywna i wprost nieznośna, jakby irytowało ją wszystko, co nie szło po jej myśli. A niestety z dnia na dzień tego typu spraw było coraz więcej i nawet zarządczyni Północy nie mogła im sprostać.
   Ben zapatrzył się za okno, przez które wżerały się gorące promienie słońca. Od czasu jego zaćmienia nie tylko pojawiły się potocznie nazywane piaskowe obłoki, ale także zaszły zmiany w warunkach pogodowych. Pory roku zachwiały się, Alys nie widziała śniegu od ponad ośmiu lat, a słońce potrafiło jednego dnia grzać jak na palącej pustyni, a drugiego schować się za chmury, jakby się obraziło, i przynieść ujemną temperaturę. Naprawdę nikt nie potrafił przewidzieć, jaka pogoda będzie następnego dnia.
- Huggens już pewnie nie śpi - powiedział cicho, a Alys dopiero sobie o niej przypomniała. Tak dobrze się czuła w towarzystwie chemika, że pewnie posiedziałaby z nim jeszcze kilka godzin. Ben spojrzał na zwiadowczynię, marszcząc lekko brwi. - Może nie zechce was widzieć, ale nie przejmuj się tym. Jest kąśliwa, ale nie zawzięta. Bądź cierpliwa, a może uda ci się ją przekonać do rozmowy.
   Alys skinęła głowa, zapamiętując sugestie mężczyzny. Mogły się jej przydać, w końcu Ben musiał znać osobę, z którą teoretycznie spał pod jednym dachem. Lisa poruszyła się niespokojnie na swoim krześle, jakby dopiero wyczuła spojrzenia zwiadowców, które nieustannie ją obejmowały.
- Huggens jest na pierwszym piętrze. Idźcie cały czas prosto korytarzem, aż do okna. Ostatnie drzwi po prawej. - powiedziała dziewczyna. Malcolm zamrugał gwałtownie oczami, jakby wybudził się z długiego snu. Alys miała ochotę powiedzieć mu, że wygląda w tej chwili jak skończony kretyn. Co prawda, nie dziwiło ją to, bo znała Malcolma już dość dłuższy czas, ale po Jacobie nie spodziewałaby się, że mógłby się ślinić na widok jakiejkolwiek dziewczyny.
- Jak to? - zapytał Malcolm z urazą. - Nie odprowadzisz nas?
   Lisa wstała i schowała rewolwer Alys za pas spodni.
- Nie. Mam do załatwienia kilka spraw, niekoniecznie związanych z wami. - mówiąc to, wpatrywała się w podłogę, jakby nie chciała spojrzeć nikomu w oczy. - Unikajcie Adama. Potem was znajdę.
- Unikajcie Adama... - burknął Jacob, najwyraźniej niepocieszony jej odpowiedzią. - Jakby to było takie proste.
   Alys czuła się jak na premierze jakiegoś naprawdę nudnego melodramatu. Miała ochotę zarazem zwymiotować i wybuchnąć śmiechem. Co oni w niej widzieli? - zastanawiała się niemal z zazdrością. Co prawda nigdy nie interesowała się chłopakami na tyle, by próbować dbać o swój wygląd bardziej niż to konieczne, ale tym razem poczuła przemożną chęć, by oblać Lisę kubłem zimnej wody, by sprawdzić, czy się nie rozpłynie jak średniowieczna wiedźma. Myśl ta nieco ją rozbawiła.
- Chodźcie - zawołała do nich, klepnąwszy się ochoczo w kolana. Nie mogła doczekać się tego, czego dowie się od Huggens. - Lepiej, żebyśmy wrócili do Północy jak najszybciej.
- Odwiedź mnie jeszcze kiedyś, Alys - poprosił z uśmiechem Ben, nie ruszając się ze swojego miejsca przy oknie. Okulary na jego nosie błysnęły od odbitego światła. - Miło porozmawiać z jakąś ciekawą osobą z innego obozu.
- A my to co? - spytał z urażeniem Malcolm. - Nudziarze?
   Ben nie odpowiedział, uśmiechając się łobuzersko i dalej popijając swoją ulubiona herbatę. Lisa wyprowadziła ich z małego pokoju chemika i wskazała im schody na końcu piętra.
- Tamtędy dostaniecie się na górę - rzekła, chyba bardziej zwracając się do Alys niż do pozostałych. - Może potem was znajdę.
   Zanim Alys zdążyła jej podziękować, Lisa obróciła się na pięcie i ruszyła szybkim krokiem, niczym żołnierz gotowy do boju. Nie wyglądała na szczególnie zasmuconą tym, że musiała ich pożegnać. Alys w dalszym ciągu ciekawiło, co jej kompani nawyrabiali w Zachodzie, że wszyscy, łącznie z Benem, traktują ich tak chłodno i ostrożnie. Zupełnie, jakby byli karaluchami, zaproszonymi do domu, a nie innymi obozowiczami. Nawet nie chciała myśleć, co zrobi Adam, gdy na niego wpadną. Ruszyła więc równie szybko jak Lisa w stronę schodów, chcąc jak najszybciej pokonać odległość dzielącą ją od pokoju starszej pani. Jej towarzysze szli za nią niczym cienie.
- Możecie mi powiedzieć, dlaczego Lisa was tak nienawidzi? - zapytała bez emocji, choć zaciskała pięści na myśl, z jaką czcią z nią rozmawiali.
- Nie nienawidzi nas - zaprzeczył Malcolm stanowczo. - Po prostu. Obaj do niej startowaliśmy.
- I? - zagadnęła Alys, choć domyślała się, że nie odrzucili na stałe swoich zalotów wobec tej dziewczyny.
- Powiedzmy, że jeden z nas wygrał - odparł Malcolm z dumą, po której Alys poznała, kim był ten szczęśliwiec.
- To nie było fair - kłócił się z nim Jacob. - Sam ją pocałowałeś. To oszustwo.
- Zazdrosny, Foster? - prychnął Malcolm, pusząc się przy tym niczym paw. Alys zaczynała marzyć, by na następne zwiady Hale puścił ją samą, bez irytującego towarzystwa. - Trzeba było wykorzystać okazję tak jak ja.
- Ej, - przerwała im Alys, zniechęcona tematem - naprawdę nie chcę znać szczegółów.
   Cieszyła się przy tym, że widzieli tylko jej plecy. Na jej minie musiał malować się podły grymas, z którym na pewno nie było jej do twarzy.
   Chłopcy mruknęli coś pod nosami, ale uciszyli się szybko. Wspięli się po mocnych, kamiennych schodach na górę i przeszli połowę korytarza bez napotkania żadnego obozowicza. Potem nie było już tak łatwo - gdzieniegdzie pojawiali się spacerujący mieszkańcy, spoglądający na nich albo z ciekawością, jako że byli nowi w Zachodzie, albo z gniewem, gdy rozpoznali Jacoba i Malcolma. Alys wpatrywała się w twarze ludzi, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów i zbadać, czy napotykani mężczyźni nie byli przypadkiem zarządcą Zachodu którego starali się uniknąć. Z pewnością nie będą mieli zbyt dużo czasu na rozmowę, jeśli plotki na temat ich obecności dotrą do samego Adama.
   Alys odetchnęła z ulgą, gdy znalazła pożądane drzwi. Stanęła pod nimi i dopiero teraz wpadło jej do głowy, czy Lisa nie podała im przypadkiem złego adresu - jak choćby pokoju Adama, tylko po to, by wykurzyć ich z jej domu. Zawahała się z uniesioną pięścią przy drewnianych drzwiach, ale dobrze wiedziała, że jest tylko jeden sposób, by przekonać się co do słów Lisy.
   Zapukała.
- Proszę wejść - usłyszała w odpowiedzi głos starszej pani, na dźwięk którego poczuła rozpływającą się po ciele ulgę. Więc jednak Lisa nie była tak fałszywa, jak się jej wydawało.
   Alys uchyliła lekko drzwi i aż się zdziwiła. W porównaniu z malutkimi czterema ścianami Bena, pokój Huggens wyglądał jak raj dla starszej pani. Ściany były pomalowane na jasny róż, niemal mdlący. Na ścianach wisiały zdjęcia zapewne z jej wnuczętami, bądź innymi bliskimi jej sercu, a metraż całego pomieszczenia wydawał się dwukrotnie większy niż ta klitka, w której mieścił się Ben. Ich piątka, włącznie z rodzeństwem Malcolma, miała taką samą przestrzeń, a Huggens mieszkała sama. Na podłodze leżał ciężki dywan, przybrudzony pyłem, a na środku stała kanapa ze skóry - nieco obdrapana, ale i tak wyglądała dość luksusowo jak na standardy Przystani. Wokół znajdowało się trochę mebli - według Alys za dużo jak na jedną panią - między innymi biurko i łóżko, nie licząc szaf przesuwnych i luster. O, tak. Huggens miała pełno najróżniejszych luster, co wprawiało Alys w zakłopotanie. Nie żeby starsze panie nie były zainteresowane ciągłym podziwianiem swojego wyglądu.
   Na kanapie, tyłem do gości siedziała sama Huggens. Miała na sobie elegancki żakiet o kolorze purpury, a na głowie kapelusz przeciwsłoneczny, jakby chciała się ochronić przed wydobywającym się zza ścian słońcem. Alys podeszła do niej niepewnie, nieco zaintrygowana jej szczególnym zaufaniem dla odwiedzających.
- Dzień dobry... Pani Huggens? - zapytała nieśmiało. Miała ochotę poprosić Jacoba i Malcolma, by zostali na zewnątrz, ale już zamykali za nią drzwi. Jeśli Huggens także zdołali wkurzyć, to nieszczególnie liczyła na to, że staruszka da jej się wypowiedzieć. - Nazywam się Alys Carley, jestem z Północy.
   Tak naprawdę Alys nie wiedziała, czy to na dźwięk jej nazwiska Huggens obróciła się szybko w tył, czy bardziej zainteresowała ją wzmianka o Północy. Dziewczynę zdziwił stan skóry starszej pani. Wyglądała dużo młodziej, niż mogłaby przypuszczać, nie miała prawie żadnych zmarszczek, nie licząc tych drobnych pod oczami. Siwa trwała kręciła się wokół jej głowy jak dymna aureola, dodająca jej mistycznego wyglądu. Alys stanęła tak, by Huggens mogła ją dobrze widzieć. Nie chciała, by czuła się przy niej niekomfortowo.
- Carley... - zaczęła staruszka, wydymając wargi w dość dziwny dla niej sposób. - Tak, znam. Miałaś bardzo inteligentną mamę. Bardzo żałuję, że odeszła.
   Alys przełknęła głośno ślinę. Nie sądziła, że Huggens znała jej mamę i nie spodziewała się słów współczucia z jej strony. Malcolm i Jacob stanęli po dwóch jej bokach, jak ochroniarze strzegący jakiegoś wartościowego eksponatu w muzeum.
- Chciałabym prosić panią o rozmowę - zwróciła się do niej spokojnie Alys, przypominając sobie słowa Bena. Nie chciała jej w żaden sposób przestraszyć czy też zniechęcić, a obecność jej przyjaciół stawiała jej zamiary pod znakiem zapytania. - To dla mnie bardzo ważne.
- Dotyczy Adriane? - zapytała obojętnie Huggens, unosząc brew.
   Alys zdrętwiała, czując jak przepaść, nad którą stała, właśnie się zawala. Nie słyszała imienia swojej mamy odkąd była mała. Jej ojciec nigdy o niej nie mówił, a kiedy już to robił, nigdy nie wypowiadał jej imienia, jakby to słowo miało na nowo obdarzyć go tym samym cierpieniem, jakie czuł w dniu jej straty. Alys zagryzła zęby, nie dopuszczając do siebie myśli, że mogłaby się teraz rozpłakać. Nie tutaj, nie przy wszystkich.
- Nie - odpowiedziała, powracając myślami do Edwarda Jessela. - Chciałabym się dowiedzieć o pierwszym ataku w Przystani. Myślę, że to może być ważne.
   Malcolm westchnął z niecierpliwością, wpatrując się w swoją towarzyszkę, jakby chciała samym oddechem zmienić kierunek obrotu Ziemi.
- Alys chce po prostu dowiedzieć się, skąd się biorą umarli - mruknął do pani Huggens, która przechodziła wzrokiem z jednej twarzy do drugiej. Na jej samej nie malowało się nic, co mogłoby wskazać Alys, czy starsza pani chce z nią pomówić.
   Jacob zerknął na Malcolma, ale nie odpowiedział nic, żeby go uciszyć. Alys dobrze wiedziała, co to oznacza i trochę ją to zasmuciło - jej przyjaciel też nie widział sensu rozmowy ze starszą panią. Cóż, została sama.
- Chcesz bym opowiedziała ci o śmierci Adelaine Summerston? - zapytała ze spokojem Huggens, gdy jej wzrok spoczął z powrotem na Alys. Dziewczyna podeszła do niej i przykucnęła, by móc znajdować się na tej samej wysokości.
- Nie chcę wydawać się pani wścibska - rzekła, niemal wyczuwając niechęć kobiety wobec niej. Nie powinna pytać i dobrze o tym wiedziała. Nie chodziło tu tylko o kulturę osobistą, ale też o to, że musiał być to wstrząs dla małego miasteczka, jakim była Przystań. - Chcę tylko wiedzieć, czy to było ważne. Może uda nam się to wykorzystać przeciw umarłym.
   Pani Huggens miała oczy koloru miedzi, tak czujne i pełne ostrożności, jakby oczekiwała, że ciało Alys nagle się rozłoży i powstanie z niej umarły. Tylko po tym spojrzeniu Alys poznała, że za tą starszą panią kryje się wiele lat doświadczenia, trosk i smutków, które ona mogła sobie tylko wyobrazić. Huggens mogła być tu bardzo długo i widzieć na własne oczy depresje obozowiczów, ich straty, niepowracających już nigdy zwiadowców...
   Jacob poruszył się niespokojnie, jakby po jego ciele chodziły pająki. Alys żałowała czasem, że nie potrafi czytać w jego myślach.
- Czy twoi przyjaciele mogliby zostawić nas same? - zapytała Huggens, delikatnie mrużąc oczy, jakby udawała wadę wzroku. Alys zerknęła na Jacoba i Malcolma, którzy kiwnęli niezbyt ochoczo głowami i opuścili pomieszczenie w milczeniu. Alys nawet nie chciała myśleć, co będzie, jeśli spotkają Adama na korytarzu.
   Tymczasem ona wciąż kucała przed starszą panią. Gdy drzwi zamknęły się za zwiadowcami, Huggens wyglądała, jakby się nieco uspokoiła. Odetchnęła spokojnie i poklepała miejsce na kanapie obok siebie.
- Usiądź, skarbie - poprosiła całkiem innym głosem niż wcześniej, jakby obecność chłopców cokolwiek zmieniała. Alys wykonała polecenie, wpatrując się z nieskrywaną ciekawością w twarz starszej pani.
   Wokół pachniało starymi, cukrowymi perfumami jak w jakiejś zapomnianej drogerii. Alys upajała się tym zapachem, zastanawiając się, czy gdyby miała babcię, to czy pachniałaby tak jak Huggens. Kiedyś miała pewną sąsiadkę, do której przyjeżdżali jej koledzy - Alex i Luise. Nieczęsto odwiedzali babcię, a gdy już to robili, to zazwyczaj przyjeżdżali na pół wakacji, które spędzali z Alys. Z tej perspektywy niewiele się zmieniło w życiu dziewczyny - zawsze wolała towarzystwo chłopców, bieganie i uciekanie po podwórku oraz wspinaczki na drzewa. Raczej nigdy nie naszła ją ochota, by pobawić się lalkami.
- Śmierć Adelaine była dla nas wszystkich szokiem - odezwała się pani Huggens spokojnym głosem, jakby ćwiczyła tą mowę wiele razy. - Cmentarz był zawsze dość niebezpieczny, bo młodzież w Przystani uwielbiała robić sobie głupie żarty. Raz wystraszyli panią Clarke, gdy wracała z pracy. Biedaczyna, do dziś utrzymuje, że widziała tam ducha. Betha, siostra Adelaine, nigdy nie lubiła, gdy wracała sama. A musisz wiedzieć, że Betha była wtedy jedynym żywicielem rodziny. Po śmierci ich rodziców zostały tylko we dwie. Adelaine miała piętnaście lat i naprawdę ciężko było z nią wytrzymać. Betha bardzo często narzekała, że jej siostra nie chce jej słuchać.
   Alys słuchała cierpliwie, starając się dopasować wyobrażoną postać Elisabeth, najwyraźniej partnerki burmistrza, do Bethy, sąsiadki Huggens. Jakoś ciężko było jej połączyć obie te osoby w jedną. W takim momencie jak ten, żałowała, że miała tak bujną wyobraźnię. W jej głowie niemal zarysowała się owa scena powrotu Adelaine - jej przerażenie, niemy krzyk, twarze umarłych. Alys jednak słuchała dalej, za każdym razem wymazując w swoim umyśle to i owo, by dopasować wyobrażenie Przystani sprzed jej przyjścia do Północy do opowieści starszej pani.
- Tamtego dnia Adelaine wyszła do chłopaka, mieszkającego na drugim końcu miasta. Nie wróciła na noc i Betha zaczynała się martwić. Dobrze wiem, bo często zaglądałam do ich mieszkania. Betha nie miała się komu wygadać. Dopiero następnego ranka o śmierci siostry powiadomiła ją policja. Słyszeli to wszyscy sąsiedzi, to było straszne.
- O śmierci? - zapytała Alys, marszcząc brwi. Zastanawiała się, w jaki sposób umarli zabili tę dziewczynę. - Znaczy, że nie wiedzieli, kto był sprawcą?
   Huggens westchnęła ciężko.
- Początkowo nie - odparła. - Wszyscy podejrzewali, że może miejscowa młodzież robiła sobie jakieś wygłupy. W tym mieście było wiele patologii. Policja zaczęła śledztwo, ale wszystkie ślady podobno urywały się przy cmentarzu. Dopiero po dłuższym czasie okazało się, że na miejscu był świadek.
   Alys otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Więc ktoś widział napad umarłych na Adelaine?
- Niestety, za dużo z niego nie wyciągnęli - kontynuowała Huggens. - Postradał zmysły. Bredził o trupach, o tym, że rozerwali ciało biednej Adelaine na kawałki. - starsza pani przerwała i przełknęła głośno ślinę. - Domyślasz się, kim mógł być?
   Zwiadowczyni pomyślała tylko chwilę i zaraz jej umysł rozjaśnił się w zrozumieniu.
- Był to chłopak Adelaine? - zapytała, nabierając pewności. - Ten, u którego wtedy była?
- Tak, odprowadzał ją - skinęła głową Huggens. - Ale doznał tak głębokiego szoku, że miesiąc później sam popełnił samobójstwo. Nikt z nas nie domyślał się, że ten szaleniec mówił prawdę.
- Słyszałam też o problemach z dostawami prądu - dopowiedziała Alys, przypominając sobie treść listu. Wszystko z wolna składało się w jej całość jak kawałki puzzli. - Mieliście prąd z Okręgu, zgadza się?
- Tak - Huggens skinęła głową cierpliwie, jakby nie męczyły ją pytania zadawane przez dziewczynę. - Praktycznie całe nasze życie było uzależnione od Okręgu, a przynajmniej tak myśleliśmy. W końcu oni upadli, my nie.
   Alys wyobraziła sobie dużo większe miasto niż Przystań, w którym pewnie mieszkało dwa razy więcej ludzi niż tu... i dwa razy więcej zwłok. Mimo to Alys nie widziała powodu, dlaczego mieszkańcy nie postawili się umarłym, tak jak zrobili to obozowicze. W końcu to ich miasto, myślała z przekornością, nie mogąc zrozumieć, dlaczego nie wygrali tej walki. Z drugiej jednak strony Przystań mógł spotkać za niedługo ten sam los...
- Wiem, o czym myślisz - usłyszała głos, który wyrwał ją z zamyślenia. - W Okręgu stacjonowali żołnierze. Mieli tam dobrą policję i służby porządkowe.
- To dlaczego miasto upadło, skoro mieli ludzi, którzy mogliby walczyć? - zapytała Alys ze zdziwieniem. Skoro ona nie miała doświadczenia i jednak walczyła z umarłymi, to co potrafili ludzie przystosowani do odgłosu wystrzału i padających ciał.
   Huggens nagle zbladła.
- Nie chcę cię straszyć, moje dziecko - wyszeptała i nagle jej głos stał się mniej stanowczy, jakby zrezygnowała z obranego kursu. Alys pokręciła głową.
- Nie ma wielu rzeczy, które są w stanie mnie wystraszyć - powiedziała szczerze, zdając sobie jednak sprawę, że jest to w dużej mierze prawda. Huggens uśmiechnęła się do niej łagodnie jak babcia do swojej wnuczki.
- Jesteś młoda, ale nie brak ci odwagi - potwierdziła, kiwnąwszy głową. W palcach mięła wyszywaną, elegancką chusteczkę, wpasowującą się do wystroju jej wnętrza. - Nie wszystko da się jednak osiągnąć odwagą, Alys. A często ta wiara właśnie nas gubi.
  Zwiadowczyni wysłuchała pokornie słów starszej pani, starając się zachować je na później, gdy znów zacznie nad nimi rozmyślać. Choć zazwyczaj czuła się nader pewnie, zwłaszcza w walce, to w starszych ludziach było coś, co zawsze pobudzało w niej głęboki szacunek. Mieli doświadczenie, jakiego ona nie miała i przeczuwała, że jest to atut, którym ją przewyższają.
- Jakiś tysiąc lat temu pod Okręgiem rozegrała się bitwa - zaczęła Huggens, pamiętając o ich wcześniejszym temacie. - Poległo tam wielu ludzi. Do dziś pola pod Okręgiem są opustoszałe i nikt przez te tysiąc lat nie chciał ich zamieszkiwać.
- Więcej poległych - zaczęła Alys, rozumiejąc wszystko - Więcej umarłych, prawda?
- Istotnie - pochwaliła ją Huggens. - Okrąg padł w rok. Tylko rok potrzebowali umarli, by zająć ten obszar. Nie chcę cię martwić, ale jeżeli dostaliby się jakimś cudem do Przystani...
- Nie miałaby szans - dokończyła za nią Alys ponurym tonem. Huggens ponownie skinęła głową. - Właściwie - zaczęła znowu, układając wszystko w myślach. - kiedy to wszystko się wydarzyło? Kiedy zamordowano Adelaine?
   Twarz staruszki stała się jakby z kamienia. Alys przeczuwała, że wyciągnięcie z niej tylu informacji nie jest dla niej zbyt przyjemne. To jak rozdrapywanie starych ran, a te z kolei nie zawsze się zasklepiają.
- Dzień po zaćmieniu słońca - odparła Huggens, a jej oczy rozbłysły tajemniczo. Alys opadła na kanapę, jakby ważyła kilka ton więcej. Wszystko złożyło jej się w całość. Ataki na ludzi, powstanie umarłych, te wszystkie problemy techniczne...
- To przez zaćmienie powstali umarli - wyszeptała w tak głębokim szoku, że nie potrafiła uwierzyć, że to, co mówi, jest prawdą. Huggens spojrzała na nią bez większego zdziwienia i uśmiechnęła się jak mistrz dumny z poczynań swojego ucznia. Dopiero teraz Alys zrozumiała, że ta staruszka w Zachodzie o wszystkim wiedziała. Po prostu tu siedziała i udawała zainteresowanie, czekając aż Alys wpadnie na właściwy trop.