piątek, 1 kwietnia 2016

Rewolwer

   Alys obudziła się, gdy usłyszała przyciszone rozmowy. Podniosła głowę, a jej zmęczonym oczom ukazały się sylwetki zwiadowców, którzy najwyraźniej zmieniali się przy warcie. Gdy Jacob zauważył, że się zbudziła, zaśmiał się szczerze.
- Już po spaniu? - spytał. Alys zamrugała i spojrzała znów na salon, który wcześniej był w połowie oświetlony przez światło księżyca. Jego srebrny blask zniknął, zastąpiony przez z wolna wschodzące słońce, które nadawało niebu szarawy blask. Alys zerwała się z łóżka w momencie, w którym miejsce Malcolma zajął Jacob, który najwyraźniej nie spał prawie całą noc.
- Mogłeś mnie obudzić wcześniej - mruknął do niego Malcolm, nieco rozeźlony, że Jacob zerwał za niego większość warty. Alys również miała mu za złe, a raczej im obojgu, że nie wzięli jej pod uwagę przy ustalaniu warty - wtedy każdy z nich by się wyspał.
- Mnie też - dodała oskarżycielsko. Jacob tymczasem ułożył się wygodnie na łóżku i zasnął jak niemowlę z chwilą położenia głowy na pościeli. Alys machnęła ręką w jego stronę, dając sobie spokój z dalszymi wyrzutami i zabrała leżąca na podłodze latarkę. Malcolm usiadł na miejscu Jacoba i spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem.
- Odechciało ci się spać, Carley? - spytał, posyłając brew do góry. Alys nie zaświeciła jednak przyrządu, ale obeszła Malcolma i ruszyła w kierunku gabinetu, który już od wczoraj stał się jej celem głównym. Fala ciekawości znów ją zalała, odpychając ciągłe uczucie znużenia.
   Nie odpowiedziała i przeszła przez salon, uważając na ostre krawędzie mebli. Alys pomyślała od razu o siniakach na brzuchu i przejechała dłonią po zabandażowanej części ciała. Albo Jacob dobrze owinął jej talię, albo maści, które znaleźli w apteczce, naprawdę pomogły, bo odczuwała tylko lekki dyskomfort i napięcie, ale żadnego silnego bólu przy zetknięciu swoich palców z siną skórą na brzuchu.
   Gdy znajdowała się już w gabinecie, włączyła latarkę i rozejrzała się po pomieszczeniu. Od razu wypatrzyła stertę dokumentów, które posegregowała poprzedniego dnia i jeden list Jesella, leżący na środku biurka. Przykucnęła i włączyła latarkę, przypominając sobie, że nie szukała jeszcze w szafkach wewnątrz drewnianego biurka, w których mogła znaleźć jeszcze kilka dokumentacji. Gdy tylko uchyliła drzwiczki szafki, z jej wnętrza wysypała się góra wszelkich papierów, wepchniętych do środka siłą. Biała masa papieru wylała się na podłogę tworząc niemal kałużę, zaścielającą pół pomieszczenia. Alys zdziwiła się bałaganem w szafkach burmistrza Przystani, ale zaraz położyła latarkę na fotelu i zaczęła przeglądać pierwsze papiery.
- Edward Jesell chyba nie miał zwyczaju płacić sprzątaczce premii - usłyszała cichy głos Malcolma stojącego w progu gabinetu. Powinna się spodziewać, że pójdzie za nią, ale i tak zerwała się na równe nogi, gdy go usłyszała.
   Chłopak uśmiechnął się lekko, a blizna po jego prawej stronie twarzy nieco uwydatniła się. Alys musiała przyznać, że zwiadowca wyglądał najlepiej z ich trójki - nie miał żadnych ran, a jego ubranie było tylko lekko przybrudzone popiołem i pyłem. Ciekawa była, w ilu sytuacjach takich, jak ta wczorajsza, brał udział i czy zawsze wychodził z nich bez szwanku.
- Wcześniej znalazłam list, o którym wam mówiłam - odezwała się i znów przykucnęła przy wszystkich papierach zaścielających podłogę. - Leży na biurku.
   Malcolm skinął i podszedł do mebla z opanowaniem.
- Jeśli znajdziesz coś ciekawego, to czytaj na głos - poprosił cicho, a jego oczy skierowały się na trzymaną przez niego kartkę papieru.
   Alys ujęła pierwszą lepszą kartkę i przeczytała bezgłośnie jej tekst, ale był to kolejny rachunek. Drugim zwitkiem papieru, zachowanym w dużo gorszej formie była jakaś ustawa rady miasta o ściekach, ale trzeci dokument zainteresował ją bardziej, poczynając od tego, że był w szarej, grubej kopercie. Dziewczyna otworzyła ją i bez sprawdzania, czy jest to istotne, zaczęła czytać na głos jego treść:

Raport z badań militarnych Okręgu z dnia 10.10.2135 r.

   Opisano cztery ataki niebezpiecznych obiektów H1, obecnych na terenie północnego Okręgu. Do zdarzeń doszło w porze nocnej między godziną 21:30, a 23:04. Sprawcy zostali schwytani i są poddani kwarantannie i testom, mającym na celu zbadanie ich stanu fizycznego oraz pochodzenia. Ofiarami ataków stało się młode małżeństwo - Hilary i David Milholf, oraz trójka z podopiecznych domu Josephy Schreider. Jessica Alex i Robert Neumann, który przeżyli atak są pod stałą obserwacją terapeutów, jednak ich zeznania nie są zwięzłe - u poszkodowanych zaobserwowano zanik podświadomej oceny zagrożenia. Terapeuci badający Alex i Neumanna przestrzegają przed ponownymi próbami wydobycia informacji z poszkodowanych.
   Burmistrz Okręgu, Ian Smith oświadcza, że miasto jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo jego mieszkańcom, o ile narzucona będzie godzina policyjna, oraz gdy wszystkie patrole w mieście zostaną wezwane do działania. Ponadto burmistrz Okręgu przyznaje, że obiekty H1 będące pod obserwacją, są w pełni świadome i mają ludzkie odruchy. Prawdopodobieństwo jednak, że testy prowadzone nad obiektami i słowa pana Smitha są równoznaczne, jest nikłe. Laboratorium przebadało tkanki obiektów H1 i rozpoznało kilkoro mieszkańców Okręgu. Grozę budzi fakt, że tkanki te zostały porównane z aktami zgonu obiektów. Główny szef kadry laboratoryjnej zapewnił, że badania zostały przeprowadzone bardzo sumiennie i że nie ma mowy o żadnej pomyłce.

   Alys zmarszczyła brwi. W tak krótkim raporcie było tyle informacji, że musiała chwilę pomyśleć, by to wszystko naraz ogarnąć. Czuła ulgę, że jest z nią Malcolm - w końcu znał Przystań lepiej i zapewne zrozumiał z tego dokumentu jeszcze więcej niż ona.
- Czyli, że... ten raport mówi o tym, jak w Okręgu powstali umarli - zaczęła Alys, przerywając ciężką ciszę. Spojrzała na Malcolma, ale jego surowe oblicze nie odpowiadało. Zwiadowca myślał nad tekstem, który przed chwilą przeczytała, a w jego twardych, szarych oczach malowało się zdziwienie.
- Okrąg jest jakieś dwadzieścia kilometrów stąd... - powiedział, a jego głos lekko zadrżał.
- Myślisz, że zaraz po atakach w Okręgu... Wiesz, umarli powstali tutaj? - zapytała, szczerze bojąc się odpowiedzi. Rzeczywistość, w której żyła, ziała grozą i sekretem, który mógł złożyć tę całą układankę do kupy. Malcolm skinął głową.
- O ile wirus się rozniósł to tak - odparł ze znużeniem, po czym kucnął obok niej i zaczął przeglądać resztę dokumentów.
   Alys zamyśliła się na chwilę. Wirus... jaką drogą się przenosił? Czy reszta mieszkańców była zagrożona? Czy to, co spotykało umarłych zagrażało jej samej?
- Chwila - powstrzymała Malcolma od czytania. - Jeśli to wirus, to skąd się bierze? Poza tym kiedy to, co działo się w Okręgu przeniosło się do Przystani?
   Malcolm wzruszył ramionami.
- Sam nie wiem, mniej więcej jakoś tak w październiku - odpowiedział chłodno, najwyraźniej uznając temat za zamknięty. Alys jednak nie chciała ustąpić.
- Pamiętasz dokładnie datę? - spytała, kładąc rękę na jego ramieniu. Malcolm spojrzał jej w oczy i pokręcił głową, jakby nie rozumiał, po co to całe dochodzenie.
   Alys pomyślała zaraz o tej parze - o Alex i Neumannie, którzy stracili rozum po spotkaniu umarłych. Porównała ich sytuację ze swoją, gdy po raz pierwszy ujrzała umarłego na progu swojego domu. Czym różniła się od nich, że szok nie objął jej rozumu i że nie postradała zmysłów? Dlaczego zdecydowała się walczyć z tymi kreaturami po tym wszystkim, przez co przeszła?
- Coś tu nie pasuje - mruknęła pod nosem, a Malcolm zachichotał.
- Nie dasz sobie spokoju, co? - spytał z cieniem uśmiechu, jakby znał ją dobrze. Alys dopiero uświadomiła sobie, że Jacob musiał mu wiele o niej mówić, skoro Malcolm znał ją wystarczająco dobrze, by stwierdzić, że dziewczyna nie odpuści w tak ważnej sprawie.
- Wiesz to od Jacoba? - zagadnęła, czytając kolejny dokument, podczas gdy wcześniejszy raport położyła na liście do Jesella.
- Tak - przyznał Malcolm. - Dość często o tobie mówi.
   Alys odłożyła na bok kartkę, którą czytała i spojrzała na towarzysza ze zdziwieniem. Mogła się tego domyślić, że Jacob rozmawia o niej z innymi ludźmi, ale i tak nie potrafiła powstrzymać ciekawości.
- Naprawdę?
   Słońce wychyliło się już ze swojej kryjówki za horyzontem, znów gotowe na atak na błękitnej tarczy nieba. Jego promienie oświetliły twarz Malcolma, posyłając w kąt cienie, które przed chwilą ukrywały się pod jego oczami. Znów był tym samym pewnym siebie i pozbawionym strachu o przyszłość członkiem Północy, którego znała Alys. Jego maska zwiadowcy zniknęła nagle z pojawieniem się pierwszych oznak brzasku.
- No, zazwyczaj narzekał na to, że nie chcesz odpuścić z udziałem w zwiadach. - odpowiedział, ukazując białe zęby w szczerym uśmiechu.
   Alys wywróciła oczami. Czego mogła się spodziewać po Jacobie?
- Ale czasem mówi też o tym, że jesteś twarda - dodał wolno Malcolm, gdy Alys już pogodziła się z faktem, że nic od niego nie wyciągnie. - I że w życiu nie spotkał kogoś podobnego.
   Dziewczyna otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia i spojrzała na Malcolma, jakby widziała go po raz pierwszy. Nie chciała przyznać, że w piersi poczuła rozchodzące się po ciele ciepło, jakby słowa chłopaka miały moc wyprzeć strach, w którym żyła. Nie odpowiedziała jednak i znów skupiła się na dokumentach, chcąc ukryć swoje zmieszanie.
- O ile nie opuścił Przystani, to raczej nie poznał zbyt wielu osób - mruknęła tylko, a śmiech Malcolma rozniósł się po gabinecie.
- Byliśmy w każdym z czterech obozów, zanim zostaliśmy w Północy i poznaliśmy ciebie - powiedział, jakby tłumaczył coś małemu dziecku. -W każdym obozie są twardzi ludzie, którzy przeżyli w życiu piekło, zanim znaleźli się w schronach. Myślę, że jednak Jacob miał spory wybór.
   Alys spojrzała na Malcolma i wybuchnęła śmiechem, słysząc go po raz pierwszy od bardzo dawna. Była wdzięczna chłopakowi za chwilę wytchnienia, zwłaszcza po trudach wczorajszego dnia. Nie chciała mu tego mówić, ale nieco zawiodła się na organizacji linii zwiadowców - sądziła, że będą bardziej zgrani, a przede wszystkim będą mieli lepszy plan niż rozdzielenie się i przeszukiwanie domów jeden po drugim. W końcu to ich działania miały znaczenie dla faktu, czy Przystań przeżyje kolejny miesiąc.
- Mam tu coś - powiedział Malcolm, wydobywszy pogniecioną kartkę o jasnożółtej barwie. Alys od razu odrzuciła swoje myśli na bok, skupiając się tylko na głosie chłopaka, który zaczął czytać:

Drogi Edwardzie,

   Nie mam siły, by pisać o czymkolwiek. Śmierć Adelaine załamała mnie kompletnie. Mówiłam jej tego dnia, żeby nie wracała sama, a już zwłaszcza nie koło starego cmentarza, ale uparła się, że nic jej nie grozi. Mogłam tam iść za nią, sprawdzić, czy nic jej nie zagraża...
   Och, Edwardzie, nie myślałam, że będę tak tęsknić za moją siostrą. Mam nadzieję, że szybko znajdą sprawców, bo zaczynam się bać samotnego wracania do domu. Wiem, że mogłam połączyć się z tobą przez e-speakera, ale tak się składa, że ostatnio mamy problemy z łączem od Okręgu i ta część miasta jest odcięta od prądu, o czym pewnie już wiesz. Nic się jednak nie stało, pani Huggens wspomogła mnie świecami i wkrótce nasze życie powróci do normy, a przynajmniej taką mam nadzieję...
   Nie pozwól, żeby sprawcom to uszło. Wiem, że tylko ty jesteś w stanie cokolwiek zrobić.

Twoja Elisabeth

   Gdy Malcolm skończył czytać, jego brwi zmarszczyły się w przypływie zastanowienia. Alys jednak nie pozwoliła mu na rozmyślanie.
- Jaka jest data tego listu? - spytała pospiesznie. Malcolm skupił wzrok na kartce papieru, starając się znaleźć wspomniany fragment.
- Dziesiąty października... tego samego roku, co raport - odparł obojętnym tonem. - A jakie to ma znaczenie?
   Alys wbiła wzrok w podłogę, czując jak kolejny kawałek układanki wrócił na swoje miejsce. Zerwała się i chwyciła szybko raport, wpatrując się w jego datę, jakby była najistotniejsza.
- Nie rozumiesz? - zapytała, pokazując palcem cyfry. - Oba te zdarzenia łączy data! Myślisz, że gdyby to był wirus i rozchodziłby się kolejno po miastach, to zdarzyłoby się to w obu tych miejscach równocześnie?
   Malcolm skrzywił się, ale spojrzał na wskazywaną przez Alys datę. Jego oblicze wskazywało na to, że chłopak mocno się nad czymś zastanawia, ale szybko zaprzeczył ruchem głowy, przejeżdżając otwartą dłonią po twarzy.
- Alys, nie wiemy, czy działo się to w tym samym czasie. - mówił, starając się ją przekonać - Ta cała Elisabeth mogła pisać do Jesella nawet tygodnie po śmierci swojej siostry, nie pomyślałaś o tym? Poza tym nic nie wskazuje na to, że tą... Adelaine zaatakowali umarli...
   Alys miała dość wątpliwości - była pewna, że nie chodzi o wirusa, że umarłych tworzyło coś innego, coś, co nasuwało się po przeczytaniu obu tych dokumentów. Ale co to mogło być? Malcolm westchnął i odłożył list na biurko, podczas gdy Alys wpatrywała się w białą ścieżkę z papierów przed sobą, jakby szukała wśród nich jakiegoś drogowskazu.
   Przeczesała dłonią swoje długie, ciemnobrązowe włosy i zauważyła, że zdążyły już całkiem wyschnąć po wczorajszej wymuszonej kąpieli w rzece. Nie ukrywała, że chciałaby się wykąpać jeszcze raz, tylko że już w Północy, w czystej wodzie.
- Adelaine szła wtedy koło cmentarza - powiedziała, gdy przemyślała rozsądnie odpowiedź. - To jest wystarczający dowód, że mogliby to być umarli, chyba że znasz kogoś, kto lubił atakować przechodniów schowany za murem - popatrzyła na Malcolma czujnie, a zwiadowca ukrył śmiech.
- Nawet kilku - parsknął śmiechem, choć przecież była mowa o śmierci niewinnej kobiety. - To i tak niczego nie dowodzi, Al.
   Alys nie spodobało się, że Malcolm mówi do niej tak, jak Jacob, ale zignorowała to. Skupiła się na popieraniu swojej teorii.
- Ale brak prądu po jednej części miasta... To wszystko jest zbyt dziwne, by to ignorować - mówiła, upierając się przy tym jak zawodowy prokurator. Malcolm podrapał się po policzku. - Poza tym ataki... Nie pamiętam za wiele z tamtego okresu, bo miałam dziewięć lat, ale raczej w obu miastach nie było tego typu zagrożeń. Wtedy dzieci latały w nocy po ulicach i nikt nie martwił się, że coś im się stanie.
   Malcolm skinął lekko głową.
- Może, ale w tej sprawie jest zbyt wiele "ale". - powiedział układając papiery w jedną stertę. - Mam pomysł. Znam całą tę Huggens, o której pisała Elisabeth. Mieszka teraz w Zachodzie. Jeśli chcesz, możemy z nią pomówić.
   Alys od razu się ożywiła. Po pierwsze, nigdy nie była w innym obozie niż Północ, a po drugie była ciekawa innych ludzi, którzy też przeżyli ataki umarłych w Przystani. Choć obozy dzielił jedynie plac, który kiedyś wyznaczał rynek miejski, to tak naprawdę obozy były od siebie oddalone o wiele bardziej, niż to się mogło wydawać z zewnątrz.
- Naprawdę poszedłbyś tam ze mną? - zapytała dość nieufnie. Jacob pewnie by to zrobił, co do Malcolma jednak nie miała tej pewności.
   Chłopak uśmiechnął się do niej pewnie.
- Tak, żeby ci udowodnić, że nie masz racji - powiedział, a Alys zaśmiała się szczerze po raz drugi. Słowa Malcolma zabrzmiały tak dziecinnie, że poczuła, jak wraca do swojej błogiej przeszłości, niezwiązanej z umarłymi.
- W takim razie mamy co robić, jak już wyjaśnimy Maise, co się z nami działo przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny - rzekła pełna nadziei, że może starsza zarządczyni Północy zrozumie ich położenie i powód buntu Jacoba wobec Hale'a. Malcolm pokręcił jednak pewnie głową, jakby chciał zaprzeczyć jej słowom.
- Jeżeli pójdziemy najpierw do Północy to Maise nas uziemi i minie sporo czasu, zanim pozwoli nam opuścić obóz. - powiedział, po czym wstał i otrzepał się z szarawego pyłu. - Powinniśmy najpierw pójść do Zachodu i wypytać Huggens, a potem wrócić, zanim Maise się skapnie, że przeżyliśmy.
   Alys skrzywiła się. Wiedziała, że Malcolm ma rację i że Maise nie lubi, gdy ktoś bez powodu opuszcza obóz, więc na pewno nie pozwoliłaby im odwiedzić Zachodu, zwłaszcza gdy w Północy za pewne już pogodzili się z ich śmiercią. Alys jednak czuła się potwornie na myśl, że Elle wciąż na nią czeka i że pewnie rozpacza, że już jej nie zobaczy. Czuła jednak, że ta sprawa jest dużo ważniejsza niż cokolwiek, co stało się w Przystani - ma szansę dowiedzieć się, co się stało z tym miastem i dlaczego zbliża się ono ku zagładzie. Nie mogła tego zaprzepaścić.
   Gdy skończyli przeglądać resztę dokumentów Jesella, okazało się, że w całym pełnym pliku kartek znaleźli tylko te dwie korespondencje, które miały jakiekolwiek znaczenie - reszta nie mówiła o niczym istotnym. Znalazła tylko dwa rachunki z miejsca oznaczonego nazwą T80, jak na pierwszym liście Jesella, który leżał jak gdyby nigdy nic na jego biurku. Malcolm pomógł jej wcisnąć papiery do szafki, z której uprzednio się wysypały, po czym stanął i otrzepał ręce z kurzu, który rozniósł się po całym pomieszczeniu.
- Idę obudzić Jacoba - powiedział, po czym zniknął w progu, jakby spieszył się zniknąć z przeszukiwanego przez siebie miejsca.
- Czekaj! Niech się wyśpi - Alys spróbowała go zatrzymać, ale zanim się obróciła, Malcolm już wyszedł z gabinetu. Wywróciła tylko wymownie oczami i zerknęła na trzy dokumenty. Zastanawiała się tylko sekundę, po czym ujęła je w dłonie, złożyła w pół i schowała do kieszeni skórzanej kurtki.


   Nad nimi zaczynało prażyć południowe słońce, połyskujące na granitowej kostce drogi, jakby była ze szkła. Alys przystanęła przed budynkiem, w którym mieszkał Edward Jesell i odetchnęła świeżym, wilgotnym powietrzem. Miasto wyglądało cudnie ze swoim tajemniczym urokiem, nieodebranym mu nawet przez powstałe z ludzkich prochów istoty. Groza, skrywana w starych kamienicach i malowniczych alejach chowała się przed złotem dnia, które zmieniało Przystań wyglądającą w nocy jak opuszczone wesołe miasteczko na istną perłę okolicy. Alys spojrzała w przód, nad kamienicami i zobaczyła mocne mury zamku, które strzegły wzgórza niczym ogromna forteca. Część z tynków odpadła, nierestaurowana od bardzo dawna, ale zamek i tak musiał trzymać się w posadach, skoro się jeszcze nie zawalił po wszystkich wstrząsach i atakach umarłych. Alys zmarszczyła brwi i zastanowiła się, dlaczego obozowicze wybrali akurat rynek jako główną siedzibę ocalałych zamiast potężnej budowli, majaczącej w sercu miasta.
- Adam nas wyrzuci, gdy tylko zjawimy się w pobliżu Zachodu - Jacob zwrócił się do Malcolma, posyłając mu sójkę w bok. Obaj wychodzili z kamienicy tuż za Alys, ale mieli całkiem inne humory. Malcolm był jak zwykle radosny, co pewnie jeszcze umacniała słoneczna pogoda, Jacob zaś posyłał mu rozeźlone spojrzenia, jakby miał mu za złe, że obudził go podczas tej krótkiej drzemki. Alys znów pożałowała, że nie zatrzymała wtedy Malcolma.
- Kto? - spytała, obracając się do swoich towarzyszy. Malcolm zmrużył oczy, gdy wyszedł z cienia, a jego blond włosy zalśniły złotym blaskiem, jakby miał na skroniach koronę. Jacob trzymał się jednak cienia tuż pod werandą, więc jego twarz skrywał mrok.
   Alys popatrzyła na nich, oczekując odpowiedzi, ale Malcolm tylko zachichotał i rozejrzał się w kierunku mostu. Jacob odetchnął ciężko.
- Adam to zarządca Zachodu. Powiedzmy, że... nie darzy nas sympatią. Już raz zaszliśmy mu za skórę. - tłumaczył. Alys uśmiechnęła się lekko i skrzyżowała ręce na piersi.
- Co zrobiliście?
- Malcolm bawił się jego bronią, a ja... schowałem po kieszeniach naboje, które znalazłem u niego w schowku. - mówiąc to, skrzywił się, jakby nie był z tego faktu zadowolony. Alys zauważyła, że jego brodę pokrywał krótki, ciemny zarost, dzięki któremu wyglądał znacznie dojrzalej.
- To wszystko? - spytała Alys z uśmiechem. - Czy było coś jeszcze?
   Pomyślała, że trafiła w sedno, gdy chłopcy wymienili między sobą spojrzenia. Malcolm zahamował salwę śmiechu i ruszył raźnym krokiem w kierunku rynku, zostawiając swojego przyjaciela w trakcie dyskusji. Jacob westchnął ponownie.
- Dzięki, stary - mruknął pod nosem, po czym spojrzał na Alys. - Po prostu... daliśmy się we znaki niektórym obozowiczom i tyle. Zwłaszcza Lisie.
- Kto to Lisa? - zagadnęła Alys, ale zanim otrzymała odpowiedź, światło słońca padające na jej plecy stało się nagle jasnopomarańczowe, jakby ktoś oślepił ich neonową lampą.
   Alys spojrzała wprost na słońce i osłoniła oczy, starając się wypatrzeć znajomego źródła tej oranżowej scenerii. Niebieskie niebo płynęło spokojnie nad nimi, a na jego środku wirował złoty wędrowiec, oświetlający ziemię. Jednak nie wyglądał naturalnie - dokoła jego okrągłej łuny błyszczał ten sam pomarańczowy pył, który nadawał jego światłu tej ostrej barwy. Z daleka wyglądało to, jakby tuż nad słońcem ktoś rozsypał rozżarzony piach, który migotał w powietrzu, zanim zdążył opaść na ziemię. Efekt pomarańczowego obłoku utrzymał się na widnokręgu nieba przez kilka minut, po czym zniknął, zmieniając się w nicość, jakby piach opadł, zostawiając samotnego wędrowca na błękitnym pustkowiu.
   Jacob także podziwiał niebo, gdy podszedł niepostrzeżenie do Alys.
- Piaskowe obłoki? - zapytał cicho Jacob, a Alys kiwnęła głową. Zdarzały się bardzo często, a ona przyzwyczaiła się już do normalności tego zjawiska. Na ogół pomarańczowa chmura zakrywała słońce co jakieś kilka tygodni - trwało to chwilę, ale widok, jaki sprawiał, był doprawdy nieziemski.
- Wiecie skąd się biorą, nie? - zagadnął ich Malcolm tym samym radosnym tonem, którym budził Jacoba po kilkugodzinnej drzemce.
   Jacob i Alys spojrzeli za siebie na wysokiego, blondwłosego chłopaka, który w dalszym ciągu stał zapatrzony w niebo z rękami w kieszeniach swojej jasnej, zimowej kurtki.
- Chodzi ci o zaćmienie? - spytał Jacob, a kąciki jego warg ledwie drgnęły w uśmiechu.
   Alys natychmiast sobie przypomniała. Miała wtedy dziewięć lat, gdy pewnego słonecznego dnia, takiego jak ten, słońce nagle zniknęło z powierzchni nieba, pozostawiając całą ziemię w ciemności w ciągu ułamku sekundy. Naukowcy czekali na ten dzień latami, ale Alys czuła wtedy tylko przerażenie, gdy nie mogła czym prędzej uciec do domu, do taty. Słyszała wtedy krzyki dzieci, bawiących się na podwórku i spanikowane nawoływania ich rodziców. Gdy po kilku minutach słońce znów pojawiło się na niebie odsłonięte przez księżyc, Alys poczuła się strasznie głupio, że przeraziła się zwykłego zaćmienia.
- No, kiedy to było? - zagadnął ich Malcolm, podchodząc bliżej. - Jakieś osiem lat temu? Co my wtedy robiliśmy, Jake? - mówiąc to, szturchnął poufale kompana.
   Jacob wzruszył ramionami, ale nagle zmarkotniał po czym Alys poznała, że doskonale znał odpowiedź i najprawdopodobniej nie chciał wypowiadać jej na głos. Tu, w Przystani, niektóre słowa brzmiały jak przekleństwo - wystarczyło je wymówić, a życie stawało się pasmem cierpień.
   Wiem, co robiłam wtedy ja, pomyślała Alys, wracając z miłą chęcią do wspólnych zabaw z ojcem i dzieciakami z sąsiedztwa. Wtedy życie było beztroskie i proste, a każda chwila z tamtego okresu zatarła się w jej umyśle jak błogi sen, który powoli ucieka z jej pamięci, niczym sypki żwir przez palce.
- Chodźcie, zanim słońce znowu zniknie - burknął Jacob i ruszył szybkim krokiem w kierunku rynku. Alys spojrzała na niego z troską, zauważając już, że chandra, którą czuł od przebudzenia go przez Malcolma minęła, a powodem jego podłego nastroju było coś całkowicie nie związanego z pokusą snu. Przyjaciel rzadko zwierzał się jej z przeszłości, nie licząc wspomnień z Malcolmem, którymi dzielił się wyjątkowo chętnie, jakby były jedynymi wartymi zapamiętania. Alys czuła, że to, co stało się w jego życiu osiem lat temu musiało odcisnąć piętno na jego dalszym życiu - na życiu tego Jacoba, którego znała.
   Przeszli szybkim krokiem całą ulicę, oddalając się od mostu, a trzymana w ich dłoniach broń tak naprawdę nie była im już potrzebna. Nie licząc wczorajszego momentu w parku, umarli rzadko wychodzili na otwarte słońce, bo ich skóra, wystarczająco zmiażdżona przez pobyt kilku stóp pod ziemią, często rozchodziła się jeszcze bardziej pod wpływem ciepła słonecznego. Dlatego obozowicze i pozostali mieszkańcy Przystani najbardziej obawiali się nocy - wtedy trupy wychodziły na żer, rozwalając budynki, mordując ludzi i niszcząc zapasy.
- Ach - westchnął Jacob, po czym chwycił pas strzelby Alys, zawieszonej na jego torsie i ściągnął ją, chwytając w obie dłonie. - Zapomniałem ci ją wczoraj oddać - powiedział, po czym podał ją Alys. Ta jednak odepchnęła ją stanowczo.
- Nie, weź ją dopóki nie wrócimy do Północy. - odpowiedziała, patrząc na niego z troską. - Tobie bardziej się przyda.
   Jacob uśmiechnął się do niej smutno, po czym zawahał się i znów zarzucił strzelbę na plecy. Malcolm patrzył na nich z cieniem zainteresowania, ale szybko się znudził, gdy wypatrzył pierwsze ściany obozów. Alys domyśliła się, że podczas potyczki z umarłymi Malcolm stracił swoją broń - dlatego Jacob oddał mu swoją. Nie chciała pozbawiać przyjaciela obrony przed umarłymi, którzy mogliby ich zaatakować w każdym momencie, więc nie liczyła się dla niej więź z kawałkiem metalu wiszącym teraz na plecach Jacoba.
- Mac, co powiesz Adamowi, gdy spróbujemy dostać się do Zachodu? - zapytał Jacob ze skwaszoną miną. - Cześć, chciałbym pomówić z Huggens, możemy wpaść? Albo nie, wyprowadźcie ją na zewnątrz, oddamy wam ją, jak skończymy ją wypytywać.
   Malcolm uśmiechnął się szeroko, ukazując rzędy czystych zębów. Akurat skłonność do żartów mieli obydwaj, co często działało Alys na nerwy.
- Nie, skąd. - powiedział, po czym zerknął na swoją towarzyszkę zagadkowo. - Alys, masz dalej ten rewolwer, który znalazłaś u Jesella?
   Alys zmarszczyła brwi i kiwnęła głową, obawiając się tego, co sugeruje jej Malcolm. Gdy wreszcie zrozumiała, że znaleźli tę samą nić porozumienia poprzez myśli, która zazwyczaj łączyła umysły Malcolma i Jacoba, miała ochotę od razu odrzucić ten pomysł, nawet jeśli był jedynym, jaki mieli w zanadrzu.
- Nie - powiedziała twardo, gdy Malcolm uraczył ją kolejnym uśmiechem.
- Daj spokój, Jacob odda ci strzelbę i po kłopocie. - namawiał ją rozsądnym tonem. - W końcu i tak musiałabyś go oddać Maise, gdy wrócisz, chyba lepiej byłoby go wymienić na chwilę rozmowy ze starszą Huggens, nie?
   Alys zagryzła zęby, ale musiała przyznać, że Malcolm miał rację. Znalezionego rewolweru nie mogłaby i tak zatrzymać, bo to, co znaleźli zwiadowcy stawało się własnością całego obozu, dlatego Alys mogła wrócić z nim do Północy i oddać go Maise, albo spróbować przekupić Adama jednym sprawnym rewolwerem za krótką rozmowę z Huggens. Wybór był prosty - w końcu i w jednym, i w drugim obozie broń służyłaby do obrony, ale tylko w jednym wypadku Alys mogła zyskać coś jeszcze.
- Okej, ale jeżeli Adam nie wpuści was ze mną do środka, to idziecie prosto do Północy, jasne? - mówiąc to, spojrzała na obu towarzyszy czujnym wzrokiem.
   Malcolm i Jacob spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się łobuzersko, jak dwaj chuligani, planujący napad na osiedlowy sklep. Alys spodziewała się, że te miny nie wróżą nic dobrego. Westchnęła i wyciągnęła z kieszeni spodni rewolwer, ale zawahała się i wyjęła magazynek. Opróżniła go szybkim ruchem i włożyła pozostałe naboje do kieszeni.
   Na ten widok Malcolm zarechotał.
- Co? - spytała, posyłając im podobny uśmiech. Pomyślała, że chyba spędziła z nimi zbyt wiele czasu, skoro zaczyna się tak samo myśleć. - Była mowa o rewolwerze, nie o nabojach.
  Malcolm klasnął w dłonie z zachwytem.
- Jake, czemu nie zaciągnąłeś jej do zwiadowców wcześniej? - spytał z teatralnym uniesieniem, ale Jacob tylko wywrócił oczami i pchnął go, przechodząc obok.
- Chodźcie już do tego Zachodu - mruknął ze zniecierpliwieniem.
   Zwiadowcy wyszli na pusty plac rynku, którego gładkie płyty iskrzyły się srebrną poświatą. Przeszli obok pierwszego z obozów, ale ich spojrzenia i tak pognały niemal z tęsknotą ku Północy. Choć Alys nie potrafiła nazwać obozu domem, to jednak kilka osób, które go zamieszkiwały, z łatwością nazywała domownikami. Dziewczyna odetchnęła ciężko na myśl o kolejnej trudnej rozmowie z Maise, po czym zdjęła z ramion kurtkę, pozostając w samej koszulce na ramiączkach. Jacob omiótł ją krótkim spojrzeniem, które bez problemu zauważyła, po czym skierował swoją uwagę na drzwi do Zachodu.
   Obóz wyglądał bardzo podobnie do Północy - jego okna zostały szczelnie zabite deskami aż do trzeciego piętra kamienic. Poza tą pierwszego sortu ochroną przed atakiem umarłych, ściany parteru i pierwszego piętra utwardzono wszelkimi cegłami, deskami i blachami, jakie znaleziono w okolicy, toteż Zachód wyglądał jak jeden z czterech kopców kreta, usadowionych wokół iskrzącego się w słońcu placu. Jednak Zachód różnił się od pozostałych obozów jednym, bardzo istotnym elementem - był pierwszym obozem, jaki zbudowano, dlatego kolorowa farba kamieniczek nie została w tym obozie zdrapana przez ostre pazury umarłych, a Zachód wyglądał dzięki niej bardziej optymistycznie niż reszta schronów w Przystani.
   Nad tymi samymi, stalowymi drzwiami, które strzegły wejścia do Północy, Alys zauważyła błyszczącą się w słońcu plamę, przedstawiającą pozłacany ul. Nie znała się na wykończeniach małomiasteczkowych kamienic, ale nie potrafiła też zrozumieć, o co chodziło twórcom dziwnego ula.
   Malcolm podszedł do drzwi i zapukał w nie pięścią trzy razy. Reszta zwiadowców stanęła za nim i nasłuchiwała cicho, czując żar słońca na swoich ramionach. Odpowiedziała im jednak niema cisza. Chłopak westchnął na głos i zapukał ponownie, a Alys poczuła, że szansa zdobycia jakichkolwiek informacji staje się coraz mniejsza.
   Zanim jednak blondyn zapukał po raz trzeci, drzwi otworzyły się z łoskotem, a w ich progu stanęła dziewczyna w wieku Alys. Miała na sobie zbyt dużą, luźną bluzkę z czarnymi rękawami, dopasowane spodnie, a jej stopy spoczywały w niskich, wiązanych kozakach. Alys musiała przyznać, że mieszkanka Zachodu znacznie przewyższała ją urodą - miała jasne blond włosy z czarnymi odrostami od nasady głowy i niebieskie, czujne oczy. Zanim zwiadowcy zdołali cokolwiek powiedzieć, wydobyła zza pasa pistolet i wymierzyła w nich kolejno, jakby chciała odprawić gości. Malcolm od razu uniósł ręce do góry z czarującym uśmiechem, który Alys widziała u niego po raz pierwszy.
- Co tu robicie? - warknęła niskim głosem, patrząc ze zniechęceniem na twarze przybyłych. - Północy znudziło się kryć wasze tyłki? - prychnęła, skupiając swoje groźne spojrzenie na Jacobie i Malcolmie.
- Nie - odparł blondyn, podchodząc bliżej. - Stęskniliśmy się za tobą, Liso. - wymruczał, a Jacob wybuchnął stłumionym śmiechem. Alys spojrzała na nich z irytacją, widząc, że najwyraźniej obaj doskonale się bawią, podczas gdy ona czeka, aż dadzą jej szansę i wpuszczą ją do środka.
   Lisa natomiast powiodła po nich znużonym spojrzeniem i skupiła się na Alys, opuszczając lufę pistoletu.
- Co to za jedna? - spytała, żując głośno gumę.
- Alys - odpowiedziała za siebie. - Chciałam porozmawiać z panią Huggens, słyszałam, że przebywa u was.
   Lisa zmarszczyła ciemne brwi i rozejrzała się po placu z roztargnieniem, jakby zastanawiała się, czy może zaufać nowopoznanej dziewczynie. Chłopcy natomiast opuścili już ręce i wpatrywali się w mieszkankę Zachodu wyczekująco.
- Wiesz, że gdybyś przyszła bez tych dwóch, to wpuścilibyśmy ciebie od razu, nie? - spytała, skupiając swoje jasne spojrzenie z powrotem na niej.
- Dowiedziałam się zbyt późno - mruknęła Alys, rzucając swoim towarzyszom spojrzenie pełne wyrzutu.
   Malcolm wszedł na wyższy stopień i przysunął się do Lisy, która ani drgnęła, skupiona na zwiadowczyni.
- Liso, nie daj się prosić - powiedział łagodnie, jakby mówił do małego dziecka. - Alys ma ważną sprawę, inaczej by wam nie zawracała głowy.
- W to nie wątpię - syknęła Lisa, patrząc na chłopaka jak pustynna żmija na gryzonia.
   Alys westchnęła i podała rewolwer Lisie.
- Może to cię przekona? - spytała, gdy dziewczyna zerknęła na nią podejrzliwie i ujęła broń z niezwykłą delikatnością, jakby przyglądała się okazowi w muzeum. Jej zainteresowanie bronią nie uszło uwadze Alys - czuła, że odnalazłyby z Lisą nić porozumienia. - Znalazłam go całkiem niedawno i jest już sprawdzony. Jeśli mnie wpuścisz razem z Malcolmem i Jacobem, to będzie twój.
   Lisa zamrugała długimi rzęsami, gładząc broń, jakby rozkoszowała się jej dotykiem. Alys zauważyła, że w ten sposób się zastanawia. W końcu, zamachała swoimi jasnymi, spiętymi w wysokiego kucyka włosami i zaśmiała się ponuro.
- Łapówka? - zapytała, a Alys poczuła, że traci język za zębami. Lisa nagle posłała jej uśmiech i zrobiła im przejście, stając przy progu. - Właźcie do środka - powiedziała ciepło.